Aż trudno w to uwierzyć, ale wśród nas wciąż są ludzie, którzy uważają, że animowana forma filmu bądź serialu powinna eliminować go z obszaru zainteresowań dorosłego człowieka.
Taką perspektywę u przedstawicieli starszego pokolenia można zrozumieć, ponieważ w sztuce sprzed lat taki podział rzeczywiście funkcjonował. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych raczkująca popkultura działała na innych zasadach, podobnie z resztą jak poszczególne systemy społeczne. Życiem obywateli krajów zachodnich rządziły odmienne mechanizmy niż dzisiaj, nic więc dziwnego, że ugruntowanych ówcześnie światopoglądów nie jest w stanie wyplenić nawet współczesna kolorowe popkulturowe perpetuum mobile. Co więcej, dzisiejsze tendencje działają na przedstawicieli wcześniejszych pokoleń odstraszająco i zniechęcająco. Wychowani w prostszym świecie świadomie odrzucają nowoczesne kierunki, w których rozwija się sztuka.
Tak jest zarówno z obrazami animowanymi, jak i komiksami, grami komputerowymi czy nowymi gatunkami filmowymi (vide kino superbohaterskie). Jest to zrozumiałe, lecz nieco szkodliwe, bo jak wiemy, wśród elit naukowych mających duży wpływ na rozwój kultury istnieją środowiska, które traktują popkulturę jako zło konieczne i przy każdej okazji wypowiadają się o niej z pobłażaniem. Pocieszenie niech stanowi fakt, że za jakiś czas to my będziemy stanowić starszyznę i wówczas MCU, gry komputerowe czy horrory zajmą należyte im miejsce w panteonie sztuki. Zanim to jednak nastąpi, zwróćmy uwagę na jeszcze jedno zjawisko. Filmy animowane stają się często obiektem ignorancji nie tylko ze strony starszych osób, ale też przedstawicieli młodszych pokoleń. Ten fakt jest bardzo zaskakujący, ponieważ największe amerykańskie wytwórnie już dawno odkryły receptę na blockbuster, który zadowoli zarówno dzieci, jak i ich rodziców.
Znamy to bardzo dobrze z takich filmów jak Shrek, Toy Story, Kraina lodu czy Jak wytresować smoka. Prosta jak budowa cepa główna oś fabularna skupia się na walce dobra ze złem, przekazując przy okazji pewne pouczające przesłanie w kwestiach etycznych. Wszystko to jest podane w kolorowej, atrakcyjnej dla młodego widza oprawie, w taki sposób, żeby nie mógł oderwać wzroku od ekranu. Pod tym wszystkim znajduje się jednak jeszcze jedna płaszczyzna – swoista strefa premium przeznaczona dla dorosłego odbiorcy. Kryje się tam multum smaczków, mrugnięć okiem, nawiązań popkulturowych, pieprznych żarcików i niewybrednych dowcipów, które dostrzeże jedynie widz mający pewne rozeznanie w otaczającym go świecie.
Ten system zaczął działać wraz z premierą Shreka w 2001 roku. Później była Epoka lodowcowa, a następnie ruszyła cała lawina produkcji realizowanych w ten deseń. Warto jednak zauważyć, że już w Toy Story z 1995 roku pojawiły się delikatne nawiązania skierowane do dorosłego widza. Zresztą na tym opierały się też krótkometrażówki Pixara, będące często czystą formą, zawierającą wysublimowaną myśl przewodnią podaną w poetycki sposób. Również w Królu Lwie mieliśmy słynne „Pumba – tylko nie przy dzieciach”. Na większą skalę ruszyło to jednak dopiero po 2000 roku, a w drugim dziesięcioleciu XXI wieku rozwinęło zawrotną prędkość. Ostatnimi czasy permanentnie dochodzi do tego, że filmy animowane ogołacane są z wartości skierowanych do dzieci, a motywy dla dorosłych zostają we wręcz nienaturalny sposób uwypuklane. W ten sposób twórcy chcą zapewne wstrzelić się w target młodzieżowy, który jest najbardziej pożądany przez kinowych dystrybutorów. Balansujące na granicy dobrego smaku niewyszukane żarty, ciągła akcja i brak większego przesłania – wypisz wymaluj gusta statystycznego nastolatka.
Tego typu obrazy spełniają swoją funkcję i doskonale wpisują się w niewymagające kino o niskiej jakości. Zupełnie inaczej sytuacja wygląda z animacjami mającymi znamiona sztuki, w których środki wyrazu artystycznego są nieco inaczej zrównoważone. To właśnie takie produkcje często odrzuca szeroka widownia. Dorosła publika, niepotrafiąca odnaleźć w oglądanym filmie prześmiewczych treści, neguje jego wartość i traktuje go jako obraz skierowany stricte do dzieci. Nie ma w tym świńskich żartów i dwuznacznych dowcipów, więc, co więcej, można zaczerpnąć z kreskówki? Takie nastawienie to wielki błąd, ponieważ to najczęściej w tego typu produkcjach kryje się sztuka przez duże „S”, która zaadresowana jest zarówno do młodego, jak i starszego widza.
Disney i Pixar zmonopolizowały rynek animowanych produkcji, ale całkiem prężnie na tym terenie działa również Dreamworks. Mówimy tutaj o olbrzymich korporacjach, które interesuje jedynie dotarcie do jak najszerszej publiczności i bicie kolejnych rekordów w wygenerowanych obrotach. Żeby osiągnąć wszystkie założone cele, filmy muszą być idealnie skrojone według sprawdzonych schematów. Błąd na jednym z pól może oznaczać porażkę komercyjną. Ideałami są tutaj między innymi Kraina lodu, seria Toy Story, Potwory i spółka, Minionki czy Gdzie jest Nemo?, które świetnie balansują motywy skierowane do dorosłych i młodszych widzów. Książkowy przykład stanowi również W głowie się nie mieści, którego koncept wyjściowy na pierwszy rzut oka wydaje się zbyt złożony i abstrakcyjny dla młodego widza. Narracja jednak jest tak czytelna, że dzieci już po pierwszych minutach załapują kierunek fabularny i z łatwością dają wciągnąć się tej porywającej historii.
Istnieją jednak produkcje, które w mniej oczywisty sposób podchodzą do sprawdzonych form, a nawet próbują z nimi walczyć. Wśród mainstreamowych animacji mamy kilka takich perełek. Z pewnością większość z nas nosi głęboko w sercu obraz WALL-E. Produkcja już na początku rzuca widza na głęboką wodę. Oszczędne dialogi i dość apokaliptyczny kontekst każą kwestionować zasadność filmu jako animacji skierowanej do dzieci. Dorosła publika, nastawiona na lekką rozrywkę (bo niby po co idzie się do kina na kreskówkę) także nie znajdzie tutaj niczego dla siebie, bo gatunkowych tropów brak. Nie ma ludzkich protagonistów, niezbyt przychylnie (lub celowo złośliwe) przedstawienie sylwetki człowieka, dziwaczne rozwiązania fabularne, bezdialogowa narracja – czy trzeba wymieniać dalej? To właśnie tutaj Pixar odniósł swój największy artystyczny sukces. Wall-E zachwyca estetyką, oszczędną formą i wrażliwością. To film, w którym miłośnicy sztuki wyższej odnaleźliby wiele prawdy, gdyby tylko przymknęli oko na konwencje.
Tę samą drogą podążył również Odlot – film z tak absurdalnym punktem wyjściowym, że aż dziw bierze, iż został on powszechnie doceniony. Niestety podobnych perełek Disney/Pixar nie ma wiele. Na uwagę zasługuje z pewnością szalony koncept Ratatuj i Coco, który odważnie i bez kompleksów porusza temat śmierci i przemijania. Bardzo ciekawie zapowiada się pod tym względem Co w duszy gra, który również będzie eksplorować egzystencjalne tematy. Konkurencja pod tym względem jest nieco mniej odważna. Trolle, Kung Fu Panda, Madagaskar czy Jak wytresować smoka idą wcześniej wytyczonymi ścieżkami i ze świeczką szukać w nich zaburzenia idealnego balansu pomiędzy przekazem dla młodych i starszych widzów. Szkoda, że brakuje tu nieco śmiałości, bo jak widać, mniej konwencjonalne podejście skutkuje naprawdę interesującymi rzeczami.
Najlepsze bajki Disney/Pixar wg. naEKRANIE.pl - TOP 10
A co z animowanymi produkcjami spoza głównego nurtu? Weźmy na przykład takie Sekrety morza – obraz pod każdym względem wyjątkowy. Mamy tutaj dwie opowieści, jedną widoczną gołym okiem, drugą ukrytą za metaforą. Co ciekawe, te bardziej zawoalowane treści nie są na wyciągnięcie ręki także dla dorosłego widza. Trzeba odpowiednio czytać sztukę i włożyć nieco wysiłku w wyłapywanie nawiązań. Dziecko jest bez szans w konfrontacji z tą parabolą, jednak seans z rodzicem może okazać się wspaniałym doświadczeniem dla obu stron. Przypowieść jest poruszająca, a przesłanie mądre. Bardzo łatwo jest je przekazać dziecku, co powinno wzbogacić zarówno wyobraźnię malucha, jak i wzmocnić więź rodzicielską. Trzeba jednak poświęcić nieco czasu na obejrzenie filmu oraz porzucić absurdalne przekonania o animacjach jako czasoumilaczu naszych latorośli. W tym przypadku tak to nie działa, a odpuszczenie sobie tego seansu może okazać się utratą szansy, na przekazanie dziecku czegoś mądrego.
W podobny sposób działa Mirai oraz niektóre animacje studia Ghibili (Mój sąsiad Totoro). Są to złożone, symboliczne i metaforyczne produkcje. Jak jednak mają one przebić się do świadomości widza, dla którego wyznacznikiem filmu rysunkowego są Smerfy czy Gumisie? Pewne rozwiązanie tej sytuacji zaproponował Pixar w filmie Vaiana: Skarb oceanu. Historia, wyglądająca pozornie na Krainę lodu w ciepłych krajach, ma niezwykle dużo warstw, które odkrywa się zazwyczaj podczas kolejnych seansów. Dzięki wspaniałej oprawie wizualnej i chwytającym za serce piosenkom Vaianę można oglądać bez końca. Już po pierwszym seansie da się odczuć, że pod względem idei i myśli przewodniej Vaiana nie ma nic wspólnego z Krainą lodu. Rzuca się w oczy mniej tradycyjna konstrukcja fabularna, choć tak jak zawsze u Pixara wszystko zmierza do happy endu.
Ciekawie robi się w końcówce, gdy okazuje się, że potwór siejący zniszczenie jest zlepiony z emocji takich jak: gniew, zgorzknienie, żal, uczucie pustki, rozgoryczenie i wewnętrzny ból. Gdy Vaiana odkrywa, że urazy i cierpienie przemieniły boginię dobra w mroczne stworzenie, przywraca jej spokój ducha za pomocą miłości. Mamy więc uniwersalne przesłanie w kwestiach ludzkich. Nie jest ono łatwe do wychwycenia przez dziecko, które zaaferowane losami bohaterów bierze je za tradycyjny happy end. Również mniej uważny dorosły widz nie dostrzeże subtelności tego zwieńczenia. Gdy obejrzymy jednak Vaianę po raz kolejny, z intencją odkrycia niuansów i nieco głębszego wejścia w opowieść, dostrzeżemy wiele płaszczyzn, na których porusza się fabuła. Zaczynając od myśli ekologicznej, przez nawiązania popkulturowe, aż po wspomnianą wyżej naukę w kwestiach moralnych. Wszyscy jesteśmy dobrzy, a zmienia nas ból. Nie skreślajmy nikogo na wstępie, bo nie wiemy, z jakimi demonami się zmaga. Spróbujmy go wyleczyć miłością. Mamy więc uniwersalne przesłanie i sugestywną metaforę, która sprawia, że przy odpowiednim podejściu młodzi widzowie zaczerpną z niej wiele mądrości.
Vaiana to doskonały przykład mainstreamowej animacji, w której nie najistotniejsze jest odpowiednie zbalansowanie elementów skierowanych do młodszych i starszych widzów, a przekazanie pewnej wiedzy życiowej najmłodszym. Film odnosi sukces na tym polu, mimo że produkcja nie jest wymieniana wśród najpopularniejszych animowanych obrazów spod znaku Disney/Pixar. Być może dlatego, że większą wagę przywiązano tutaj do tego, co ukryte pod konwencją, niż do walki o przypodobanie się jak najszerszej widowni. Vaiana jest oczywiście perfekcyjnie zrealizowana, ale gdyby nie metaforyczna fabuła, film byłby po prostu jednym z wielu. A tak został perełką.