Gdy jako dziecko chłonąłem filmy kung fu z Hongkongu, kompletnie nie zastanawiałem się nad tym, czy to, co robią na ekranie, jest w ogóle możliwe i jak to jest realizowane. Nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Ważne było, że walki były efektowne i emocjonujące. Realizm miał dla mnie najmniejsze znaczenie w tym momencie i trzymam się tego po dzień dzisiejszy. Nie o to chodzi w filmowych walkach, by jak najlepiej odpowiadały temu, co może się zdarzyć na ulicy. Byłoby to nudne i kończyłoby się za szybko. Ba, całe kino kopane nie miałoby racji bytu, bo tam brutalne pojedynki czasem trwają po kilka minut mocnego okładania się po wszystkim, co popadnie. Można tworzyć iluzję realizmu osadzoną w schematach gatunkowych. Filmowe walki często mają określone klisze: najpierw jest wyrównany pojedynek, potem bohater dostaje łomot, by z jakiejś ważnej fabularnej przyczyny podnieść się i wygrać. I częsty zwycięstwo jest finalizowane efektownym ciosem kończącym. Ba, nawet wielu aktorów ma charakterystyczne uderzenia, które regularnie wykorzystują. Choreografia walk staje się kluczem do zrozumienia rozrywkowego charakteru kina kopanego i niektórych przedstawicieli kina akcji. Tych, gdzie nie rządzą efekty komputerowe, ale popisy niezwykle utalentowanych fighterów, którzy na ekranie mogą nas zaskakiwać i wzbudzać podziw. Realizacja choreografii sama w sobie staje się efektem specjalnym, ale bardziej autentycznym (choć nie zawsze, niektóre podgatunki pozwalają na większą swobodę) i często też zachwycającym. Zadaniem choreografa nie jest tylko ułożenie sekwencji ciosów, by potem aktorzy to odtworzyli. On determinuje całego ducha pojedynku, w którym nie raz są zawarte emocje związane z fabułą, czy po prostu tworzy popis, który ma być fundamentem rozrywkowego charakteru danego filmu. W tym istotne jest mnóstwo czynników, by ostateczny efekt na ekranie był tak dobry, że będziemy zaangażowani w walkę, a zarazem ręce będą same składać się do braw. Myślicie, że to wszystko, co robią, to prosta rzecz do odegrania na raz? Będąc na planie Into the Badlands w Dublinie obserwowałem pracę choreografa z bliska: każdy detal miał znaczenie. Istotna była dynamika, emocje czy nawet kąt bloku czy uderzenia. To doprowadza do tego, że choreograf w najlepszych przykładach nie jest tylko tym, który wymyśla sekwencje i na tym kończy. On jest na planie, daje porady (w przypadku wspomnianego serialu dosłownie trzy razy pod rząd pokazywał Danielowi Wu jak poprawnie zablokować cios mieczem) i obserwuje jak to wygląda na ekranie. Każda taka walka to mnóstwo dubli, by było to dopracowane w najmniejszym szczególe. A sam obserwowałem sekwencje złożoną z zaledwie czterech ciosów w pojedynku z dwoma przeciwnikami. Wyobraźcie sobie, jak to wygląda w bardziej skomplikowanych ujęciach? Tak naprawdę choreograf staje się kimś, od kogo zależy coś więcej niż sekwencje ciosów. On musi jednocześnie być dobrym filmowcem. Tu nie chodzi o to, by wymyślić ładny taniec śmierci. Kluczem jest wymyślenie tego pod obraz. Dokładnie musi wiedzieć, jak oko kamery będzie w danym momencie obserwować walczących, kiedy i z jakiej perspektywy ma na nich patrzeć i ile sekwencji ciosów trzeba zastosować na ujęcie. On musi sobie to wyobrazić dla lepszego efektu. Niektórzy przecież nawet robią pre-wizualizację samych walk dla siebie oraz reżysera. Dlatego też najlepsze sceny walk są przeważnie tworzone w dłuższych ujęcia. Wówczas kamera jest stosunkowo oddalona, abyśmy dokładnie widzieli, kto i co robi na ekranie. Wielkie filmy kopane szczycą się tym, że mamy bardzo długie walki kręcone na jednym ujęciu. I nie mówię o iluzji długiego ujęcia jak w walce na schodach z Atomic Blonde. Mikrocięcia w kilku miejscach pozwoliły kaskaderom i samej Charlize Theron dać popisowy efekt, o którym mówiło się po premierze. Efekt, który wzbudzał podziw. W takiej serii Serbuan maut nie mamy zabawy w iluzję. Mamy kilkuminutowe sekwencje walki, która są poparte kilkumiesięcznym szkoleniem się w choreografii. Tak, by po paru dublach osiągnąć najlepszy efekt z możliwych. Rekord najdłuższej sceny walki kręconej na jednym ujęciu w historii kina nadal pozostaje w Tajlandii dzięki filmowi Tom yum goong. Jest to choreografia prostsza z kilkoma efekciarskimi popisami kaskaderskimi (np. jeden gość jest zrzucony z kilku metrów, wygląda to realistycznie!). Po prostu bohater grany przez Tony'ego Jaa idzie po schodach do góry i bije przeciwników. Kamerzysta biega za nim, będąc naszymi oczami. Pozwalając zachować efekt i zbudować magię. Kiedyś choreografia nie miała być efekciarska. Zanim Bruce Lee pokazał światu kino kopane, w Hongkongu powstawały filmy, które pod tym względem dziś trudno się ogląda. Kostiumowe produkcje kung fu pokroju kultowego Jui kuen czy klasycznego Napij się ze mną z Pei-Pei Cheng  dają nam walki wolne, które dosłownie przypominają taniec, gdzie obaj walczący uderzają w odpowiednim momencie w odpowiednie miejsce. Nie zrozumcie mnie źle: kocham te klasyki i podziwiam ten prostszy balet śmierci. To sprawiło, że jako dzieciak wsiąknąłem w ten świat. poznając style walki, podziwiając techniki i filozofię związaną z kung fu. Dopiero kino lat 80. pozwoliło mi pokochać widowiskowość sekwencji, które zarazem są kręcone tak, że jest to na swój sposób realistyczne i zapierające dech w piersi. To jest czas, kiedy choreografie tworzyli legendarny Woo-Ping Yuen, Corey Yuen, Jackie Chan i jego ekipa czy Sammo Hung Kam-Bo. Ależ to jest dynamiczne i efektowne! I to nawet w z perspektywy współczesnej wygląda to dobrze i zachwycająco. A przecież to były czasy, kiedy poza Sammo Hungiem, Jackiem Chanem, Bolo Yeung i Biao Yuen swoje umiejętności prezentowali na ekranie Michelle Yeoh, Cynthia Rothrock, Cynthia Khan, Donnie Yen, Jet Li i wielu innych. A na zachodzie pierwsze kroki stawiali Jean-Claude Van Damme, Steven Seagal, Richard Norton, Gary Daniels i inne gwiazdy kina klasy B. Na ekranie podziwialiśmy ich popisy, które często przypłacali zdrowiem. Oni wszyscy ryzykowali, by dać widzom najlepszy efekt. A każdy ze wspomnianych choreografów miał w sobie te cechy, o których wspominałem: oni czuli obraz, wiedzieli, jak zachwycać akrobatycznymi scenami walk, by widz miał co podziwiać. Choreograf staje się najważniejszymi trybikiem tworzenia dobrego kina akcji. On staje się drugim reżyserem. Tak to miało miejsce w wielu przedstawicielach kina kopanego, czy też we wspomnianym Into the Badlands, gdzie są osobni reżyserzy od scen akcji i od scen dramatycznych. Ci drudzy rzadko wiedzą i czują, jak to pokazać na ekranie. Producenci nie zawsze sądzą, że to coś złego. A to jest jeden z największych błędów. Jedni filmowcy próbują pokazywać walki na ekranie, choć nie wiedzą, jak to zrobić i otaczają się ludźmi, którzy podążają za określonym trendem. Tak to przeważnie wygląda w Hollywood, gdzie często praca choreografa jest niszczona przez hierarchię. W największych produkcjach przeważnie choreograf jest tylko od przygotowania sekwencji i ewentualnego dopilnowania, by została dobrze odtworzona. Tylko często wówczas to reżyser przejmuje proces kręcenia i na ekranie widzimy wizualnie efekt jego wizji. On kieruje operatorem czy montażystą. Efekt? Dostajemy bardzo często sceny walk, w których nie widać choreografii... Ba, praktycznie nic nie widać, bo mamy cięcia co 2 sekundy i jest to istny pokaz slajdów. Przykłady? Taken 2 (oraz trzecia część) czy Resident Evil: The Final Chapter to takie najgorsze z najgorszych z ostatnich lat. W innych wypadkach przeważnie jest to efekt po prostu przeciętny. Utrzymany na jakimś określonym poziomie. Nie schodzi poniżej standardowego pułapu, pozwala umiarkowanie się cieszyć, ale nie daje tego, co najlepsze kino kopane. Walka nie staje się częścią rozrywkowego charakteru filmu i jego warstwy widowiskowej. Staje się tylko zwyczajną sceną akcji. A z drugiej strony mamy tak inteligentnych reżyserów jak Paul Greengrass, który w trylogii o Jasonie Bournie odpowiada tylko i wyłącznie za sceny dramatyczne. Wszystkie sceny akcji powierzył Dan Bradley, który pełni rolę choreografa oraz drugiego reżysera. Wymyślił on określoną konwencję kręcenia kamerą z ręki z odpowiednio szybkim, ale nie do przesady montażem. To dało często popisy, które budzą efekt i pozwoliły tym filmom odciąć się od hollywoodzkiego standardu. Dowodem na to, jak Bradley świetnie pracował jest film Jason Bourne stworzony bez jego udziału. Dostaliśmy kiepskie sceny walk, przy których kamera pracuje chaotycznie (ciągłe zbliżenia na twarze walczących w finałowym pojedynku...), a montaż próbuje ukryć niedoskonałości. Są jednak filmowcy, którzy może i nie trenują nic, ale są fascynatami kina sztuk walki. Gareth Evans, reżyser indonezyjskiej serii Raid, jest własnie taką osobą. Jego podejście pokazuje zupełnie coś innego. Kiedy on przygotował scenariusz, aktorzy i choreografowie (Yayan Ruhian oraz Iko Uwais, także aktorzy w filmie) pracowali tygodniami na specjalnym obozie nad nauką wszystkich niesamowitych scen akcji. I to daje efekt, bo w końcu mówimy o filmach, które wstrząsnęły gatunkiem. Hollywood zafascynowało się walkami, których pomimo chęci i prób nie stały się nowym standardem branży. Inspirowało się wielu na czele z choreografami serialu Daredevil czy braćmi Russo przy filmach o Kapitanie Ameryka. To im najlepiej wyszedł efekt końcowy. To poniekąd dzięki pracy ekipy Raid przetarł się szlak dla kaskaderów z 87Eleven. To oni pokazują podobny efektowny styl, który oglądaliśmy w serii John Wick oraz Atomic Blonde. A już niedługo zobaczymy w filmie wyższej klasy budżetowej: Deadpool 2. Podobnie jak u Evansa fascynacja kinem sztuk walki oraz w wielu przypadkach także bycie kaskaderem pozwala podejść do tego w najlepszy z możliwych sposobów. Tak, by widz wychodząc z kina krzyknął "wow", a potem wracał do określonych sekwencji, bo są one tak dobre! To też podziwiam u Isaac Florentine, który stworzył kult Boyki na rynku DVD. Jego praca z J.J. Perrym (uwielbienie do MMA i akrobatyki w choreografii), Larnelem Stovallem (podobnie, jego walki można oglądać teraz w Altered Carbon) oraz Tim Manem (odchodzi od MMA bardziej na rzecz różnorodności), dała zupełnie inną konwencję efektownych walk w kinie zachodnim. Nawet, jeśli mowa tylko o filmach z rynku DVD, ich jakość pod względem realizacji akcji, stoi na najwyższym poziomie. Wiadomo, że czasem choreograf nie przeskoczy pewnych problemów, które wynikają z braku umiejętności u aktora. Są osoby, które będą trenować miesiącami i dadzą satysfakcjonujący efekt. Można tu wymienić: Keanu Reeves z serii Matrix (choreografia  Yuen Woo Pinga!), Christiana Bale'a w Equilibrium, Charlize Theron w Atomic Blonde czy Liama Neesona w Uprowadzonej (aktor trenował boks i często mówił, że dzięki temu łatwiej mu było przyswoić określone rzeczy podczas nauki choreografii). Przeważnie jest to efekt pracy kaskaderów, którzy mają z aktorów wycisnąć siódme poty bez względu na to, jak wielką są gwiazdą. Czasem jednak nic nie zrobią, bo albo aktor nie umie wyprowadzić ciosu, nie może sobie tego przyswoić, albo producenci mu nie pozwalają, albo zawsze się znajdzie wiele powodów. Temu też w mainstreamowym kinie mamy sztuczny dynamizm wywołany cięciami podczas walki i dość chaotyczną pracą kamery. To jest efekt próby ukrycia montażem faktu, że to kaskader, nie gwiazda o określonym nazwisku. Trudno wówczas podziwiać efekt pracy choreografa, gdy w sumie jest to tak pokazane, że nie ma co podziwiać. Sekwencje ciosów, emocje ukrywane są pod trikami, które wywołają odwrotny efekt od zamierzonego. Być może dlatego darzę takim szacunkiem Tom Cruise, który rozumie, jak pokazywać sceny akcji. One nie muszą być w pełni realistycznie, ale muszą być autentyczne. Widz musi widzieć dłuższe ujęcia, lepszą pracę kamery i wolniejszy montaż, by móc mieć świadomość: to ten aktor to robi. Nie ma tu triku ukrywającego jego prace, jego ryzykowanie zdrowiem i jego oddanie kaskaderce. Podoba mi się cytat z Karate Kida z 2010 roku: Kung Fu jest we wszystkim. To doskonale pasuje do tego, jak choreografia walk w kinie ma znaczenie, a sam twórca sekwencji ciosów ma większą rolę do odegrania, niż niektórzy producenci by chcieli. Autentyczne (nie mylić z realistyczne) i przede wszystkim widowiskowe oddanie pojedynku ma docelowo działać tak, jak najlepsze efekty komputerowe czy wybuchy. Ma być budulcem czynnika "wow". Uwielbiam to w kinie, od kiedy byłem dzieckiem. Jak Cynthia Rothrock wyprowadzała swoje kopnięcie skorpiona pokazywane w zwolnionym tempie, otwierałem paszczę z podziwu. Przez dekady przewinęło się wielu aktorów, gwiazd, ale obecnie tylko część potrafi osiągnąć taki efekt "wow". Czy to wspomniany Tony Jaa z Tom Yum Goong, Iko Uwais z Raidów, Michael Jai White czy choćby Scott Adkins z serii o Boyce. Czy ktoś rozmawia tygodniami o walkach ze standardowego kinowego lub telewizyjnego akcyjniaka? Nie! Podziwialiśmy sceny pojedynku Daredevila w korytarzu na jednym długim ujęciu i ze świetną pracą kamery z hitu Netflixa. Twórcy tej sekwencji otwarcie mówili, że inspirowali się Raidem. Ten wpływ daje stopniowy efekt, który powoli osiąga swój cel. Choreografia dzięki wpływowi Azji oraz pracy grupy 87Eleven ma przed sobą świetlaną przyszłość. Z czasem może więcej osób za kamerą zda sobie sprawę, że jest to równie ważny czynnik tworzenia kina akcji, jak efekty komputerowe. Taki, który przez autentyczność i oparcie na ludzkich umiejętnościach dla wielu jest ważniejszy. Taki, który tworzy prawdziwą magię kina.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj