Euforia panująca wokół najnowszej odsłony Gwiezdnych wojen zdaje się powoli stabilizować na tym samym poziomie - Chewie z Hanem są już w domu, kurz na Jakku opada, widzowie wystawili oceny. Tych ostatnich można podzielić na trzy zbiorowiska: popadających po seansie w ekstazę, umiarkowanych optymistów i podgrupę narzekającą na wszystko, co przewinęło się na ekranie. W rozmaitych recenzjach pojawia się jednak podobna konkluzja, w mniejszym lub większym stopniu piętnująca dość problematyczne podobieństwo fabuł Star Wars: The Force Awakens i Star Wars: Episode IV - A New Hope. Odbiorcy najnowszego filmu J.J. Abramsa gdzieś z tyłu głowy mają niespokojne poczucie, że skądś już to wszystko znają – mamy więc kosmiczną broń olbrzymiego kalibru, która planety obraca w proch i pył, biegających po piasku bohaterów, którzy nagle odkrywają w sobie Moc, odważnych pilotów znanych nam wszystkim myśliwców, gościa, który lubi się dowartościować i przy okazji zmienić swój głos, zakładając maskę, czy całą serię niuansów, które w świecie Gwiezdnych wojen przewijają się przynajmniej po raz drugi. Jeśli więc możemy podzielić Przebudzenie Mocy na jakieś trzy większe akty, to w pierwszym wciska nas się w fotel, w drugim zastanawiamy się, "Co dalej, do cholery!?”, a w trzecim lecimy już na autopilocie, doskonale wiedząc, gdzie wylądujemy. Nie ma sensu w tym miejscu spierać się o to, czy to nam się podoba mniej lub bardziej – to już kwestia gustu. Postarajmy się jednak wyprowadzić jakieś obiektywne czynniki wpływające na to, że Przebudzenie Mocy wydaje się niekiedy nieco niesfornym dzieckiem ponętnej 38-latki, Nowej nadziei. No url

 „Money, money, money”

Wiadomo, na koncie bankowym największych wytwórni filmowych wszystko musi się zgadzać. George Lucas troszkę mamony za prawa do Gwiezdnych wojen Disneyowi zabrał, samo Przebudzenie Mocy pochłonęło kolejne środki, więc teraz trzeba jakoś uzupełnić debet. Oczywiście wszyscy doskonale wiemy, że cała kosmiczna saga w perspektywie długofalowej jest żyłą złota i w pewnym stopniu te 4 miliardy dla Lucasa to nie jest jakiś porażający odpływ pieniędzy z konta Disneya. Ekonomiści uczą, że „chciwość jest dobra” – by jednak opływać w bogactwa, już tu i teraz trzeba nieźle zarabiać. Z biznesplanu należy więc usunąć jak najwięcej ryzyka. W przypadku Przebudzenia Mocy staje się to o tyle łatwiejsze, że można było w przygotowywaniu scenariusza dość swobodnie odwołać się do konstrukcji fabularnej znanej nam z Nowej nadziei. To już się sprzedało i sprzeda po raz kolejny, byleby tylko w odświeżonej formie. W pewnym stopniu nawet kradnący widzom serca BB-8 staje się unowocześnioną wersją R2-D2, a efekty specjalne zdecydowanie mniej niż bardziej wytłoczone w CGI to przecież też powrót do gwiezdnowojennych korzeni. Jeśli więc Przebudzenie Mocy przypomina nam Nową nadzieję, to uświadommy sobie, że Disney szedł z osią historii po linii najmniejszego oporu, mając jednak na uwadze, by nie zaserwować widzom odgrzewanych kotletów. W tym fabularnym miszmaszu chodziło o trafienie w gusta i - przede wszystkim - portfele dwóch lub trzech pokoleń fanów (i nie tylko) Gwiezdnych wojen – jedna przyprawa Abramsa za dużo i cały gar Mocy poszedłby do kosza. Czytaj także: Kim jest Rey z Gwiezdnych Wojen? Twórcy Przebudzenia Mocy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że nawet w gwiezdnowojennym świecie czasem można stworzyć taki zakalec jak Star Wars: Episode I - The Phantom Menace. Pierwszy film nowej trylogii teoretycznie sukces finansowy osiągnął, ale jak na potencjał, który w sobie posiadał, nie wlał w widzów żadnego hurraoptymizmu. Pretekstowa fabuła, Jar Jar Binks, kiepskie recenzje krytyków – to wszystko sprawiło, że więź łącząca fanów z Gwiezdnymi wojnami została albo rozerwana, albo drga do dziś. Z perspektywy czasu wydaje się, że Lucas myślał o wszystkim, tylko nie o długofalowym odbiorze nowej trylogii. Dlatego właśnie Star Wars: Episode II - Attack of the ClonesStar Wars: Episode III - Revenge of the Sith przez gros odbiorców były traktowane po macoszemu, a co więcej, w box office plasowały się jeszcze niżej niż ich poprzednik. Abrams na pewno miał na uwadze przypadek Mrocznego widma, stąd w swojej gwiezdnowojennej muzyce, chcąc w perspektywie długofalowej przyciągnąć widza, postanowił bezpiecznie i bez większego ryzyka powrócić do korzeni świata z odległej galaktyki. Pięknie zostało to ujęte w sławnym w ostatnich dniach zdaniu podsumowującym wrażenia po seansie: „To tak, jakbyś szedł na koncert ulubionej kapeli. Dostajesz masę klasycznych kawałków i nowe brzmienia, które cię zachwycą”.
źródło: materiały prasowe

Sentymenty i inne wabiki

Gwiezdne wojny w niewątpliwy sposób łączą pokolenia. W kinach można spotkać pary staruszków, zasobne w członków rodziny, ojców, którzy kupili swoim synom miecze świetlne, i cały szereg innych familijnych konfiguracji. Należy jednak zwrócić uwagę, że ta sztafeta pokoleń gdzieś się zaczyna i Moc przechodzi od starszych do młodszych. Jeśli mamy tu pewnego rodzaju ewolucję, to najistotniejszym jej ogniwem staną się właśnie poprzednie pokolenia, które mogą przekazywać tę swoistą tradycję. Dlatego Przebudzenie Mocy czerpiące z Nowej nadziei to nie tylko gra na sentymentach tych, którzy klasyczną trylogię oglądali jeszcze na kasetach VHS w latach 80., ale i okazja do zaszczepienia przez nich gwiezdnowojennej miłości w swoich latoroślach. Wszak mogą wytłumaczyć, o co chodzi z tym Hanem komplementującym fryzurę Lei, dlaczego na pustyni leży akurat Sokół Millennium lub na jaką to podniszczoną maskę patrzy Kylo Ren. Starsi czują się w ten sposób w pewien sposób wyróżnieni i docenieni przez twórców – ich pozycja w starwarsowym stadzie została wzmocniona lub co najmniej podtrzymana. Przy okazji Abrams puszcza do nich oczko, niejako pokazując, że ich wyznania uczuć nie okazały się jedynie pustą formułką. Młodsi zaś swój odbiór kosmicznej sagi kształtują wokół mądrości i sentymentów rodzicieli. Ta samonapędzająca się machina ma jeden cel zasadniczy. Cóż – wróćcie do punktu pierwszego…
źródło: materiały prasowe

Przekazywanie pałeczki w sztafecie pokoleń

Ten punkt nierozerwalnie łączy się z poprzednim, przy czym panuje tu trochę inna perspektywa: nie chodzi o to, co siedzi w głowach starszych i co są oni w stanie przekazać młodszym widzom, lecz o to, co łączy nas z uwagi na swoją ponadczasowość. Właśnie o tej sztafecie pokoleń mówił w jednym z wywiadów Mark Hamill, który w ostatniej scenie Przebudzenia Mocy właściwie zmierzy się symbolicznie z tak rozumianym przekazywaniem pałeczki kolejnym generacjom. Najnowszy film J.J. Abramsa staje się dowodem na to, że na pozór najbardziej trywialne gwiezdnowojenne prawdy wciąż mają się dobrze i potrafią znaleźć swoich orędowników. Niektóre sekwencje do złudzenia przypominają scenariuszowe zabiegi z Nowej nadziei, a mimo to, po takim czasie, wciąż są w stanie w znacznym stopniu oddziaływać na widownię. W jednej ze scen dochodzi do symptomatycznej wymiany zdań między Hanem Solo a Finnem – chodzi w niej z grubsza o to, czym jest Moc i jak się nią posługiwać. Rozmówcy mają na tę sprawę trochę inny pogląd, ale widz doskonale wie, kto w tym chwilowym sporze ma rację. Nie ma przypadku w tym, że w filmie Abramsa kilkukrotnie wspomina się o wydarzeniach ze starej trylogii jako pewnego rodzaju mitach czy legendach, które stają się nimi dla kolejnej generacji z odległej galaktyki. Koniec końców okazuje się, że te mity wcale nie są przeźroczyste, choć powracają niczym duchy, zjawy, widma - podobnie jak fabuła Nowej nadziei w Przebudzeniu Mocy, która jak dobry duszek Kacper przejawia się tu i ówdzie, by systematycznie odchodzić i robić miejsce dla tego, co realne i co dopiero nastąpi.
źródło: materiały prasowe

Druga strona medalu

To nie jest tak, że cała fabuła Przebudzenia Mocy oparta jest w zasadzie wyłącznie na tym, co znamy już z Nowej nadziei. Abrams zostawił furtkę dla kolejnych reżyserów w postaci licznych niedopowiedzianych wątków, które wymagają rzucenia nań więcej światła. Jest ich naprawdę sporo, by przywołać tylko genezę Rey, Finna i Snoke’a, a doprawić jeszcze zdradzającym przejawy afektywnej choroby dwubiegunowej Kylo, zmagającym się jednocześnie z dobrem i złem w sobie. W Przebudzeniu Mocy dostaliśmy jedynie zarys nowo wprowadzonych postaci; z tej perspektywy nasza nowa nadzieja staje się po prostu nowym rozdaniem kart w gwiezdnowojennej sadze. Musimy być cierpliwi, bo może się okazać, że kolejne dwie odsłony powstającej trylogii zawiodą nas w zupełnie inne fabularne rejony niż pomysły Lucasa z przełomu lat 70. i 80. Możemy wreszcie za kilka lat odnieść wrażenie, że to posiłkowanie się Nową nadzieją było tylko marketingową katapultą, która pozwoli nam wejść w zupełnie inną niż do tej pory nadświetlną.
źródło: kadr ze zwiastuna
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj