ADAM SIENNICA
Gdy myślę o najlepszych filmach festiwalu, mogę wymienić tutaj jednym tchem takie tytuły: Kler, Fuga, Zabawa, zabawa, Zimna wojna, Jak pies z kotem, Krew Boga czy umiarkowanie udany Kamerdyner. Na 16 tytułów Konkursu Głównego to niewiele. Zobaczcie, że trzy tytuły z sześciu, które wymieniłem, należą do twórców młodszego pokolenia: Agnieszka Smoczyńska, Bartosz Konopka oraz Kinga Dębska, którzy prezentują odważny i ciekawy głos. Po Smarzowskim, Pawlikowskim i Kondratiuku wiemy, czego się spodziewać - i nie rozczarowują. Na tle jednak całego przekroju Konkursu Głównego to zaledwie kilka przykładów, które mogą jakoś ruszyć i pokazać, że warto. Reszta to jednak rzeczy, o których szybko się zapomina i nie niosą ze sobą ani wartości artystycznej, ani emocjonalnej. Autsajder, Eter, Dziura w głowie, Juliusz, Twarz, Wilkołak. Ułaskawienie, 7 Uczuć i Pewnego razu w listopadzie to filmy słabe albo w przypadku dzieł Kolskiego, Koterskiego i Jakimowskiego zaledwie niezłe. Biorąc pod uwagę to, jak te festiwal był dla mnie nierówny jakościowo, to trochę smuci, bo to powinna być święto polskiego kina z rzeczami ponadprzeciętnymi, ale zbyt wiele było propozycji nieudanych. Trudno mi zaakceptować wybór tytułów, które w większości pozostawiają w obojętności na to, co sobą prezentują. W porównaniu do poprzednich lat, ta przeciętność jest tutaj aż nadto odczuwalna. Tak jak co roku jestem skłonny mówić dumnie, że polskie kino ma się dobrze, bo wybory mi to udowadniały, tak w tym roku nie mogę tego powiedzieć. Festiwal w Gdyni zawsze pokazywał tytuły wartościowe, które niosły z sobą równowagę pomiędzy wartością artystyczną, jakością rozrywkową i szczyptą wyjątkowości. A teraz takiego balansu po prostu nie ma. Zbyt wiele wyborów było nietrafionych lub przyznanych bardziej za nazwisko niż jakość artystyczną. A to boli, bo Festiwal w Gdyni zasługuje na więcej, niż zaproponowano w tym roku. Prawda jest taka, że dla mnie tylko Kler i Zimna wojna to wielkie filmy. Zabawa, zabawa, Fuga i Jak pies z kotem to tylko bardzo dobre kino, a Krew Boga to wyjątek dzięki niesamowitej sferze wizualnej. Chyba jednak ten festiwal przyzwyczaił, że więcej mamy wielkich, bardzo dobrych filmów w Konkursie Głównym, niż teraz, gdy przeciętność. obojętność i zapomnienie wraz z końcem królowały przez większość czasu. Program tego uznanego w Polsce wydarzenia zasługuje na coś więcej, by przyciągać widza i udowadniać mu raz za razem, jak polskie kino ma się dobrze. A największy problem mam z galą zamknięcia. Pomijam już tradycyjny coroczny chaos organizacyjny, ale w tym roku werdykty były co najmniej dziwne. Wymyślanie na poczekaniu nagród specjalnych dla dwóch filmów, które z jakichś nieznanych przyczyn nie mogą zostać wyróżnione normalnie, jest absurdalne i odziera nagrody festiwalu z ich rangi i ważności. To tak trochę wygląda, jakby chciano nagrodzić wszystkich i przy okazji nikogo nie obrazić. Tak jakby na Oscarach nagle stwierdzono, że kolejne tytuły dostało specjalnego Oscara, by opinia publiczna była spokojna. Tak nie powinno być na żadnym festiwalu, bo to robi się niedorzeczne, gdy ustalone od lat kategorie są ignorowane na rzecz magicznych nagród specjalnych. A przecież mamy też specyficzną sytuację z wyróżnieniem w kategorii najlepszy debiut reżyserski, bo tak brzmi nazwa tej kategorii, która podczas wręczenia dostała dopisek: i drugi film. Debiutów wartych nagrodzenia tym roku nie było, tych z drugim filmem też niewiele. I taką nagrodę dostała Agnieszka Smoczyńska. Patrząc na to w ten sposób, trudno traktować poważnie takie wyróżnienie. Nie przeczę, że w Fudze wykonała kawał dobrej roboty i zasługuje na pochwałę, ale cała sytuacja pokazuje, że coś tu nie gra. A nie zapominajmy jeszcze o kuriozum w postaci dwóch wyróżnień w kategorii najlepsze zdjęcia. Jak Krew Boga rozumiem, bo to dzieło wyjątkowe wizualnie, tak Fugi już niekoniecznie, bo jakiejś wybitności na tym polu nie dostrzegłem. Ta pozostaje jednak w rękach pominiętego Łukasza Żala, o którym mówi się, że dostanie nominacje do Oscara za Zimną wojnę. Może jednak inaczej by się to traktowało, gdyby jury nie zdecydowało o dwóch wyróżnieniach z jakichś sobie tylko znanych przyczyn. Takie zmiany naprawdę źle wpływają na wizerunek nagród i nie jestem w stanie tego zaakceptować. Albo trzymamy się ustalonych zasad, albo rezygnujemy z nagrody, bo traci to wszystko sens. Festiwal w Gdyni to jednak impreza wyjątkowa. Przeprowadziłem wiele inspirujących rozmów, emocji też nie brakowało i chciałoby się więcej. Koniec końców jednak po werdykcie pozostaje we mnie niesmak, że zamiast nagradzać jakość, patrzy się na jakieś inne kryteria. Nie wiem, jakie i nie chcę nawet spekulować, ale gdy dzieją się takie rzeczy, gdy pojawia się nagroda specjalna albo w jednej kategorii są dwa wyróżnienia, ranga nagrody leci na łeb na szyję. Werdykt może być kontrowersyjny, mogę z nim się nie zgadzać i dyskutować, jak też czynię, ale nie mogę akceptować odzierania nagrody z jej sensu poprzez tworzenie wrażenia: nagrodźmy wszystkich, by każdy był zadowolony. Tylko nawiązując do pewnego powiedzenia: jak nagrodzimy wszystkich, to nie nagrodzimy nikogo.JĘDRZEJ SKRZYPCZYK
Po dwóch latach nieobecności wróciłem do Gdyni na jeden z najważniejszych festiwali w Polsce. Ten, jak zwykle zresztą, cieszył się ogromną popularnością nie tylko wśród dziennikarzy i przedstawicieli branży, ale także zwykłych widzów, którzy mieli szansę obejrzeć najnowsze polskie hity lub wziąć udział w seansach także kultowych dzieł z naszej kinematografii. Jadąc na wybrzeże, liczyłem, że zostanę zaskoczony. Zimna wojna, przez wielu uznawana za jedynego faworyta festiwalu, zadebiutowała przecież już w czerwcu. Wyśmienitą Fugę widziałem już na Horyzontach. Czy mogło mnie coś jeszcze zaskoczyć? Okazuje się, że tak. Choć poziom tegorocznego festiwalu nie był specjalnie wygórowany, a i można ubolewać nad brakiem debiutów (w Konkursie Głównym był tylko jeden), to kilka razy musiałem przecierać oczy ze zdumienia. Po raz pierwszy, gdy zobaczyłem Krew Boga Bartosza Konopki, czyli film, który sferą realizatorską nie musiałby wstydzić się nawet przed filmem o dziesięcio- czy dwudziestokrotnie wyższym budżecie. Drugi raz, gdy okazało się, że Krzysztof Zanussi stworzył bardzo dobry Eter (zrujnowany ostatecznie przez denny epilog). Trzeci raz, gdy wreszcie obejrzałem Wilkołaka, który natychmiastowo wskoczył na szczyt moich ulubionych filmów tego festiwalu. Film Adriana Panka okazał się być wybitnym studium dziecięcej psychiki i niezwykle ciekawym spojrzeniem na powojenną traumę. „Wilkołak” to skromny, ale rewelacyjnie zrealizowany film będący połączeniem horroru i dramatu psychologicznego z niesamowitą muzyką i takimi scenami w slow-motion, że szczęka wam opadnie. Ale przeciętniaków było aż nadto – dla mnie takimi filmami jest Jak pies z kotem i Zabawa Zabawa, ale po festiwalowych korytarzach krążyły też rozczarowujące opinie o nowych filmach Bajona, Koterskiego i Kolskiego. No, nie mówiąc już o naprawdę słabych strzałach jak Pewnego razu w listopadzie Jakimowskiego czy żenującej Twarzy Szumowskiej. Z pewnością bardzo gorzko wszyscy świadkowie zapamiętają także galę, która zaskakiwała dziwnymi wyborami jury. Woronowicz był zaskoczony, że grał pierwszy plan w Kamerdynerze, Łukaszewicz zaś, że drugi w Jak pies z kotem. Wśród mniej lub bardziej nieoczywistych wyborów najbardziej cieszy nagroda za reżyserię dla Adriana Panka. Ale niestety nic nie osłodzi bardzo kiepsko poprowadzonej i wyreżyserowanej gali, z nagrodami rozdawanymi po łebkach, mało entuzjastycznymi uśmiechami, chichotami i oczywiście słynnym już ucięciu żartu Smarzowskiego. W wielu miejscach – podczas rozdawania podwójnych nagród czy konkretnych przemów – gubiono się w scenariuszu i chyba wszyscy powoli marzyli już o finałowymi bankiecie. Niestety, telewizyjna transmisja gali (bo w takiej wersji ją oglądałem) była koncertem żenady. Całe szczęście poczucie obcowania z twórcami, przeżywanie z nimi premier ich najnowszych filmów, żywe dyskusje i spory o obejrzane dzieła rekompensują blichtr ekranowych gwiazd. Ponadto niewiele jest ładniejszych rzeczy od Gdyni skąpanej we wrześniowych promykach słońca i ostatnich szansach na kąpiel w i tak już piekielnie zimnym Bałtyku. Bez tego jednak Festiwal Polskich Filmów Fabularnych byłby imprezą niepełną. TOP 5: 1. Wilkołak 2. Fuga 3. Krew Boga 4. Kler 5. 7 uczuć Bonusowa nagroda dla Barachła roku: Nie zostawiaj mnie – polskie The Room, film tak zły, że wspaniały. Wieszcze kultowy status, jeśli kiedykolwiek wejdzie do dystrybucji.MICHAŁ KUJAWIŃSKI
Tegoroczny Festiwal Filmowy w Gdyni zafundował wysoki poziom towarzystwa i warunków pogodowych, dzięki czemu oglądanie nawet kilku filmów dziennie było o wiele przyjemniejsze. Nikt nie musiał jednak pocieszać się pogodą, bo poziom tegorocznych produkcji z Konkursu Głównego to naprawdę wysoka jakość. Twórcy większości z zaproponowanych pozycji stanęli na wysokości zadania i stworzyli wiele ciekawych i oryginalnych historii. Zupełnie nie spodziewałem się takiej produkcji jak Krew Boga, która znakomicie prezentowała się w kadrze i momentami przypominała nie tylko Wikingów, ale nawet Grę o tron. Byłem także pod wrażeniem pracy Adriana Panka, który stworzył film Wilkołak. Choć tytuł niekoniecznie zgada się z tym, co widzieliśmy na ekranie, to bywa naprawdę mrocznie i wiem, że nie bardzo jest z czego wybierać, ale to jeden z lepszych thrillerów psychologicznych, jakie w ostatnich latach widziała nasza kinematografia. Film oczywiście nie jest pozbawiony wad, ale pokazuje bardzo ciekawy kierunek, w którym coraz częściej podążają twórcy w Polsce. Tworzy się już nie tylko produkcje historyczne jak przyzwoity zresztą Kamerdyner Filipa Bajona, ale także dostajemy trochę średniowiecza, trochę horroru i kilka złożonych fabuł w niejednoznacznych realiach. Dlatego też na mnie spore wrażenie zrobił Eter w reżyserii Krzysztofa Zanussiego, który może nie trafi do wszystkich, ale nie można mu odmówić oryginalności w przekładaniu mitu Fausta na filmowy język. Nie wszystko było niestety idealne i było kilka seansów, gdzie zgrzytałem zębami, np. na Autsajderze z bardzo nielogicznie postępującym bohaterem, a także na Pewnego raz w listopadzie, gdzie pretekstem do wydarzeń był psiak przybłęda, i na produkcji Zabawa Zabawa w reżyserii Kingi Dębskiej. Po filmie naprawdę można czuć się jak na kacu. Prócz kilku filmowych niespodzianek i dość smutnych w swojej wymowie filmów (znakomite Ułaskawienie w reżyserii Jana Jakuba Kolskiego), było też trochę komedii. Juliusz miał swoje momenty i wypada nieźle na tle innych filmów ze swojego gatunku w Polsce, zaś 7 uczuć w reżyserii Marka Koterskiego to szalony koncept, który sprawdza się i nie tylko świetnie się bawimy, ale też dostajemy w twarz ważną lekcją. Na koniec moje dwa ulubione filmy z tej edycji: Zimna wojna i Kler. O tym pierwszym powiedziane było już wiele i nie jest zaskoczeniem, że powalczy o Oscary. Zaś film Smarzowskiego, to nie jest film tylko o złu, które zdominowało Kościół w Polsce. To wielowymiarowa historia z bohaterami, którzy nie są święci i grzeszą, co stanowi bardzo ważny głos w dyskusji. Konkludując tegoroczną edycję, wiele było pozytywnych niespodzianek i raczej nieliczne produkcje były na niskim poziomie. Dostaliśmy też ważne filmy i jeden naprawdę wielki, który swoim twórcom zapewni jeszcze kilka nagród.To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj