Gwiezdne Wojny od samego początku były kosmiczną baśnią dla całej rodziny o walce dobra ze złem. Dostajemy coś, co jest poniekąd synonimem tego, jak powinien wyglądać hollywoodzki blockbuster. Wielka skala wydarzeń, rozmach, efekty specjalne, przygody, humor i dużo akcji. Taka konwencja jest cały czas utrzymywana we wszystkich kinowych filmach, czyli siedmiu epizodach Sagi, Rogue One: A Star Wars Story, a nawet w kinowym pilocie serialu Star Wars: The Clone Wars. W książkach ze starego kanonu Gwiezdnych Wojen wyglądało to zupełnie inaczej. Konwencja baśni została zastąpiona szarością świata przedstawionego, głębszym skupieniem na psychologii postaci oraz często bardziej kameralnymi historiami osadzonymi w różnych gatunkach. Lucasfilm pokazał drogę rozwoju w filmie Rogue One: A Star Wars Story, gdzie po raz pierwszy częściowo zerwał z konwencją baśni na rzecz wciągnięcia szarości świata znanego z książek starego i nowego kanonu. Mieliśmy to choćby w bardziej ludzkim pokazaniu Rebelii, którzy nie byli już rycerzami walczącymi o dobro, ale ludźmi podejmującymi często złe moralnie i etycznie decyzje. To były pierwsze oznaki tego, że kinowe Gwiezdne Wojny mogą się zmieniać. A tak naprawdę to muszą.
Źródło: mat. prasowe
Gwiezdne Wojny to taki świat, który ma nieograniczony potencjał. W zasadzie jedynym ograniczeniem jest wyobraźnia i być może też chęci. Na razie dostajemy rzeczy oparte na znajomym punktu zaczepienia, bo tak jak swego czasu wspominałem w jednym artykule, Lucasfilm musi trzymać się tej strategii. Wydaje mi się to dość jasne, że oni wręcz panicznie boją się powtórzenia błędów Star Wars: Episode I - The Phantom Menace, w którym nie było tak dużo punktów zaczepienia dla widza, dla którego Gwiezdne Wojny to jest to, co prezentuje Oryginalna Trylogia. Nostalgia to potężna broń, z którą trudną walczyć. Dlatego też Star Wars: The Force Awakens wygląda tak, jak wygląda, ale jednocześnie Łotr 1 pokazuje, że można stopniowo odchodzić od znajomych elementów i wprowadzać nowe, odważne pomysły, które wyrwą tę serię ze świata baśni. Jestem przekonany, że to będzie postępować równomiernie. Poczujemy to najpierw w części VIII, a potem w filmie o Hanie Solo, a kwintesencją procesu przyzwyczajania widzów do czegoś nowego w świecie Gwiezdnych Wojen będzie film o Obi-Wanie Kenobim, w którym musi zagrać Ewan McGregor. Wszystkie nieoficjalne informacje mówią, że będzie on osadzony pomiędzy częściami III i IV na Tatooine. Jest to dość długi okres w życiu Obi-Wana Kenobiego, który był już częściowo pokazany w książkach i komiksach, ale szersza grupa odbiorców nadal nie ma pojęcia, co on tam robił. W tym właśnie tkwi potencjał wielkiej szansy rozwoju Gwiezdnych Wojen. Po raz pierwszy mamy okazję zobaczyć film, który w skali opowiadanej historii może być kameralny. Wybór Stephen Daldry wydaje się najpewniejszą sugestią, że mogą celować w coś opartego na przemianie Obi-Wana w Bena Kenobiego. Jego duchowa podróż, pogodzenie się z utratą dawnego życia, wyrzuty sumienia za błędy, próba ukrywania swojej prawdziwej tożsamości, pustelnicze życie, ale też jednocześnie walka z własną naturą. Czy Obi-Wan może swobodnie patrzeć, jak okoliczni mieszkańcy cierpią przez bandytów lub Tuskenów? Wiemy, jaki on był, więc wiemy, że nawet w obliczu misji chronienia Luke'a może, a nawet powinien stawać do walki ze złem. Tylko w takim wypadku jego zadanie jest utrudnione, bo wyciek informacji o tym, że ukrywa się tu Jedi jest nie tylko groźny dla niego, ale i dla Luke'a. To może stanowić punkt wyjścia do czegoś niespotykanego. Częściowo w nowym kanonie historia Kenobiego na  Tatooine była opowiadana w serii komiksowej The Journals of Old Ben Kenobi. Tam też zmaga się on z przeciwnościami dość przyziemnymi: łowcy nagród, ludzie pustyni i inni gangsterzy zagrażający jego otoczeniu. Kenobi wbrew pozorom nie siedział cały czas w swojej chatce i nie wyruszał na patrole, podczas których podglądał Luke'a. Żył, kontaktował się z innymi, w końcu też musiał jakoś gromadzić zapasy i mieć za co przeżyć. Sprawy dość zwyczajnej codzienności. A jego natura nie pozwala stać bezczynnie, gdy osoby, z którymi ma kontakt lub nawet darzy sympatią, są zagrożone. Świetnie zostało to opowiedziane w książce Kenobi ze starego kanonu Gwiezdnych Wojen, gdzie Ben znalazł się w centrum konfliktu lokalnych farmerów z Tuskenami. W tle jeszcze pojawiał się kartel Huttów. Czyż to nie doskonały punkt wyjścia dla fabuły niesamowicie się różniącej od wszystkich Gwiezdnych Wojen?
fot. materiały prasowe
Sęk w tym, że osadzenie akcji na Tatooine, które wymusza kameralną skalę wydarzeń, może doprowadzić do tego, że w ogóle nie będziemy mieć do czynienia z blockbusterem. Może to być pierwszy film oparty na samej postaci, jego wewnętrznych rozterkach, walce ze swoimi słabościami i dylemacie, czy podejmować ryzyko interwencji. Taki reżyser jak Stephen Daldry, mający na koncie świetne aktorsko The ReaderThe Hours czy Billy Elliot, jest szansą na to, że Gwiezdne Wojny stworzą coś nowego we współczesnym kinie. W końcu wspólnym mianownikiem jego filmów jest skupienie na rozwoju głębi postaci. Kto powiedział, że kino wymagające, trudne z wizją artystyczną nie może być osadzone w takim fikcyjnym świecie? Widzę tutaj potencjał na dramat jednostki, który byłby ciekawą analizą człowieczeństwa w świecie Gwiezdnych Wojen. Coś, co nadal będzie mieć efekty specjalne, jakąś akcję, ale zarazem będzie rozrywką ambitniejszej jakości, niż zwykłe Gwiezdne Wojny, które mają być lekkie i przyjemne dla wszystkich. Coś cięższego w odbiorze może nie tylko sprawdzić się na poziomie emocjonalnym, ale też może mieć wpływ na branżę. Coś, co może zmienić podejście takiej Akademii Filmowej, która widząc efekty specjalne, często skreśla docenianie filmu pod jakimkolwiek innym względem przy Oscarach niż kategorie techniczne. Coś, co ma szansę stać się nową jakością we współczesnym kinie. Musi jednak paść ważne pytanie... czy współczesny widz jest na to gotowy? Bez względu na wady Mrocznego widma, w dużej mierze atak na ten film wynikał z tego, że to nie były Gwiezdne Wojny, do jakich wszyscy są przyzwyczajeni. Nie było punktu zaczepienia. W takim filmie o Kenobim też może go być mało, ale być może... gdy stopniowo nas do tego przyzwyczają przez najbliższe dwa tytuły, pozostaniemy na to otwarci? A jeśli sprawdzi się to, czego oczekuję, marzenia widzów o czymkolwiek ze świata Star Wars mogą stać się rzeczywistością. W końcu musi dojść do wyraźnej przemiany, gdy znajomy punkt zaczepienia stanie się jedynie szczątkowy. Obyśmy byli w stanie to zaakceptować, bo nie wiem, jak Wy, ale ja nie pogardzę eksperymentami w formie i treści Gwiezdnych Wojen.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj