Kino napędza nie tylko przemysł filmowy, ale też często wpływa na modę, kuchnię i turystykę. Temu ostatniemu aspektowi przyjrzymy się nieco bliżej w kontekście Nowej Zelandii i tego, co udało się tam stworzyć dzięki adaptacji Władcy Pierścieni.
Jest coś fascynującego w podróżowaniu przez filmowe lokacje. W Nowym Jorku można natknąć się na kamienicę z serialu Przyjaciele lub odwiedzić Muzeum Historii Naturalnej, którego strzegł Larry Daley. Można też poszukać innych ikonicznych miejsc – uliczkę, na której zastrzelony został Vito Corleone, lub remizę, w której rezydowali Pogromcy duchów. Także w Polsce można wybrać się w na spacer filmowym szlakiem – np. w Łodzi, gdzie nakręcono wiele kultowych filmów, w tym Idę i Zimną wojnę. Możecie przespacerować się tym samym chodnikiem, po którym szła Joanna Kulig, lub zrobić sobie zdjęcia w miejscach naznaczonych obecnością Cezarego Pazury w filmie Ajlawju.
Im głośniejsza produkcja, tym większe szanse na to, że turystyczny aspekt miasta zostanie wzmocniony. Nic dziwnego, że wielu pragnęło odwiedzić dom Kevina, w którym został sam na święta, lub znaleźć się na dworcu, z którego Harry Potter udawał się do Hogwartu. Jednak w pewnym momencie turystyka filmowa zdominowana została przez jeden kraj – Nową Zelandię, która stała się celem turystycznym numer jeden. Każdy marzył o zawitaniu do wioski Hobbitów. Nakręcona tam trylogia Władcy Pierścieni od Petera Jacksona przyczyniła się do zmiany postrzegania małego państwa, o którym do dziś mówi się w kontekście powstających tam produkcji filmowych.
Doświadczając ekranowych wrażeń, często zapominamy o całej otoczce związanej z kulisami tworzenia wielkich tytułów. Jeśli realizowane są w prawdziwych miejscach, cała lokalna społeczność jest tym nie tylko zainteresowana, ale też często zaangażowana w projekt. Ostatnio głośno zrobiło się u nas o obecności hollywoodzkiej gwiazdy we Wrocławiu. W stolicy Dolnego Śląska Rachel Zegler kręci nowe Igrzyska Śmierci. Wyobraźmy sobie zatem, jakie poruszenie wywołało kręcenie adaptacji J.R.R. Tolkiena w miejscu, które wcześniej nie było obecne w powszechnej świadomości reszty świata. Ktoś mógłby nawet zażartować, że każdy Nowozelandczyk brał udział w kręceniu filmów Jacksona i może jest w tym jakieś ziarenko prawdy. Wyspa liczy dziś co prawda 5 mln mieszkańców, więc trudno byłoby ich wszystkich obsadzić, ale do dziś ludzie są tam naznaczeni dziedzictwem kulturowym, które utworzyło się przy okazji Władcy Pierścieni. Turystyka napędza gospodarkę, a dobrze napędzona gospodarka poprawia jakość życia. Są to ekonomiczne meandry i skomplikowane sprawy dla zwykłego zjadacza filmowej treści, ale Władca Pierścieni bez wątpienia jest powodem do dumy dla każdego mieszkańca Nowej Zelandii. Malownicze krajobrazy gotowe były do przeniesienia na ekran bez większego wzmacniania ich dodatkowymi efektami specjalnymi, co przyczyniło się do pomieszania fantazji z rzeczywistością. Turysta, idąc tymi samymi szlakami, może poczuć się jak podróżujący Frodo.
Filmy zawładnęły naszą wyobraźnią, dzięki szczytom górskim, surowym i nietkniętym przez cywilizację lokacjom – Jackson do stworzenia Śródziemia wykorzystał ponad 150 miejsc. Nowa Zelandia stała się synonimem Śródziemia, a jej popularność wzmocniona została w 2012 roku, kiedy to odbyła się premiera pierwszej części Hobbita. Nowa Zelandia odnotowała wówczas 50-procentowy wzrost przyjazdów do kraju, natomiast według danych z 2019 roku – 18% osób odwiedzających ten kraj robiło to ze względu na filmy Jacksona, a 33% osób sprawdziło chociaż jedną lokację związaną z adaptacjami. Największym wzięciem cieszy się Hobbiton, czyli wioska Hobbitów, która stworzona została na potrzeby filmów. Rocznie odwiedzana była przez dziesiątki tysięcy osób chcących zobaczyć szlaki, którymi na co dzień poruszali się Frodo i Sam w Shire.
Władca Pierścieni - lokacje z filmów w prawdziwym świecie
Jak wspomniałem wyżej, Władca Pierścieni stał się częścią dziedzictwa kulturowego Nowej Zelandii i mieszkańcy tego kraju są niezwykle dumni z tego, że stali się ojczyzną Śródziemia. Coraz więcej twórców chciało kręcić tam swoje dzieła. Z głośniejszych tytułów wymienić można Wolverine'a (2009), Opowieści z Narnii (2005), Mission: Impossible – Fallout (2018), a teraz także serial Władca pierścieni: Pierścienie Władzy od Amazona.
Szkoda, że zagraniczni filmowcy nie mogą swobodnie realizować swoich filmów u nas, jednocześnie promując nasz kraj – a wszystko przez wysokie podatki. Poradziły sobie z tym Czechy, poradziły sobie z tym Węgry (tam kręcono między innymi 1. sezon Wiedźmina). A my na tym tracimy, bo przecież jest u nas całe mnóstwo pięknych krajobrazów i wyjątkowych miast, które dałoby się wykorzystać na ekranie. Kiedyś – w Górach Stołowych – kręcono chociażby wspomniane Opowieści z Narnii. Niestety, zazwyczaj polskie krajobrazy były potrzebne na tymczasowe lokacje. Wiedźmin kręcony był na Węgrzech, a obecnie realizowany jest w Wielkiej Brytanii, natomiast do naszego kraju zawitał raz i odwiedził Zamek Ogrodzieniec.
Dziś podróżowanie (o ile nie przeszkadza w tym pandemia) stało się możliwe dla wszystkich. Filmy i seriale mogą stanowić motywacje do odkrywania świata. Wystarczy wspomnieć tutaj Dubrownik, który zyskał popularność dzięki Grze o tron, lub Pragę, którą ciekawie pokazano w Spider-Man: Daleko od domu i filmie Gray Man. Przy okazji tego ostatniego szczególnie szkoda, że Ryan Gosling nie wsiadł np. do tramwaju we Wrocławiu, który Helena Paździoch zwykła określać mianem "rozdupconych". Nic straconego. Wciąż można zrobić wiele, by Polska stała się miejscem kręcenia zagranicznych produkcji. Nowej Zelandii raczej nie przebijemy, ale próbować zawsze warto.