DAWID MUSZYŃSKI: Znowu gra pan czarny charakter, tym razem w Wataha.Grzegorz Damiecki: Trochę wyprzedza pan bieg wydarzeń, bo w pierwszych odcinkach to bardzo przyzwoity, przykładny, działający ku chwale ojczyzny funkcjonariusz państwowy. Aczkolwiek pozdrawiany środkowym palcem przez straż graniczną. Tak (śmiech). Z przyjemnością przyjmuję wyzwania, które dotyczą charakterów niejednoznacznych, czyli tam, gdzie można pobawić się w jakąś psychologię. Taki trochę diabełek z pudełka. Grając nawet człowieka wyżętego z honoru, należy w nim szukać jakichś pozytywów, po to, by go za wszelką cenę wybronić. Tylko wtedy taka postać na ekranie ma szansę posiąść jakąś prawdę i krwiobieg. Trzeba jej tylko dobudować życie uczuciowe, bliskich, jakiegoś wiernego psa, którego można poklepać po grzbiecie, dziecko, które wzrusza, staruszkę do przeprowadzenia przez ulicę. Wydaje mi się, że w każdym źle tkwi jakieś dobro. Tego trzeba szukać, bo inaczej rysuje się postać karykaturalną. To co było takiego pozytywnego w postaci Molendy z Belfer? Grzegorz był człowiekiem bardzo nieszczęśliwym, niekochanym i samotnym. Miał rodziców, którzy nie potrafili go wychować i nie potrafili go uzbroić w dobro. Była to postać pełna kompleksów. Z tego wszystkiego wzięła się jego niechęć do otoczenia i pogarda do wszystkich, którzy go otaczali. Ja osobiście znam takich ludzi. Wiem wielokrotnie, z czego bierze się u nich taka oschłość i wrogie odejście do otaczającego świata. No ale jak mówimy o tym „pomiataniu” otoczeniem, to pańska postać w Watasze taka właśnie jest. Pokazuje na siłę, kto tu rządzi. Ale to jest tylko taka poza. To jest trochę tak jak z majstrem na budowie czy kierownikiem na planie filmowym. Jeśli pozwoli sobie wejść na głowę, to wszystko runie. On może być koleżeński i rozmawiać ze współpracownikami o tym, co dzieje się w domu, ale po pracy. W pracy żąda konkretnych efektów. Ja nie mówię oczywiście teraz, czy taka postawa jest godna naśladowania i czy ja w życiu prywatnym mógłbym być takim człowiekiem. Ale właśnie bawi mnie w tym zawodzie to, że można wcielić się w kogoś, kim w prawdziwym życiu w ogóle by się nie było. Nie mógłbym być takim Grzegorzem Molendą znęcającym się psychicznie czy fizycznie nad swoją rodziną. Dlatego po dniu zdjęciowym w Belfrze wracałem do domu jako zlepek łagodności. Jednak aktorzy zawsze zaznaczają w rozmowach, że coś w nich z granej postaci zostaje na dłużej. O to raczej należałoby pytać moje dzieci, żonę i kota. No i może moją teściową (śmiech). Dom jest dla mnie takim azylem. Oczywiście jeśli ma się szczęście, że się ten dom nie rozsypał przy tym naszym wariackim zawodzie. To jest miejsce odpoczynku od wszystkiego dookoła. Choć ostatnio najmłodsza córka daje nam tak w kość, że z tym odpoczynkiem bywa ciężko. Ciągnie pana do tych czarnych charakterów? W Watasze to jest taka piłka-zmyłka. To mnie zafascynowało w tej postaci i w ogóle w aktorstwie. Coś, co na pierwszy rzut oka przypomina pistolet na wodę, tak naprawdę okazuje się pistoletem na pinezki.
fot. Krzysztof Wiktor
W pana bohaterze budzi się również szarmancka dusza, próbująca podbić serce pani prokurator za pomocą papierosów pochodzących z przemytu. Innych tam się nie pali (śmiech). Poza tym klimat tych średnich gór temu sprzyja. Mnie się one bardzo podobają, bo jestem typem takiego kota dachowca. Mam takie stany depresyjne, które w górach znikają. Sprzyjają one rozwojowi uczuć. Pewnie dlatego rejon ten jest pełen ludzi potłuczonych przez los. Takich, którzy są samotni i poszukują drugiej połowy. No i tak, jak pan tu zdradził, pomiędzy moim bohaterem, a panią prokurator nawiązuje się romans. A co dalej z nim będzie? Nie powiem. Byłbym idiotą, gdybym zdradził dalszą fabułę, bo czytelnicy nie śledziliby wtedy z uwagą mojego wątku. Na koniec chciałbym jeszcze na chwilę wrócić do Belfra. Jest pan ciekaw, jak wyszedł drugi sezon? Postawiliśmy wysoko poprzeczkę w każdym aspekcie tej produkcji. Ale jestem spokojny. Wiem z przecieków, że nowej ekipie udało się utrzymać poziom i że dużo się dzieje. Maciek Stuhr jest dla mnie solidnym gwarantem, że produkcja utrzyma wysoki poziom. Wydaje mi się, że publiczność nie będzie zawiedziona. A nie obawia się pan trochę? W końcu to będzie dla Watahy pewna konkurencja. W ogóle o tym nie myślę, bo jestem skonstruowany z zupełnie innych pierwiastków. Nie jestem człowiekiem, który myśli takimi kategoriami. Raczej jestem wiernym widzem i jak mi się coś podoba, to napawa mnie to radością i nie mam problemów, by pójść do kolegów i koleżanek i szczerze im pogratulować. Kiedyś miałem z tym duży problem, ale się z tego wyleczyłem. Stałem się człowiekiem bardzo otwartym. Jeśli to będzie nadal dobry serial, będę go wszystkim polecał, przypominając jednocześnie, że też w nim grałem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj