Analiza fenomenu Gwiezdnych Wojen to niezwykle trudne zadanie. Tak naprawdę można pisać o tym długie książki i pewnie nie dałoby się w pełni rozwikłać tej zagadki. Co czyni ten fikcyjny świat tak wyjątkowym, że pomimo 40 lat nadal bardzo działa na widzów i popkulturę? W tym wszystkim nie chodzi o efekty specjalne (o ich fenomenie przeczytajcie tutaj) czy o ciekawostki związane z wpływem na kulturę (więcej przeczytajcie tutaj), ale o coś zupełnie innego. QUIZ: Sprawdź swoją wiedzę o Gwiezdnych Wojnach Najprostszym wyjaśnieniem jest porównanie Gwiezdnych Wojen do baśni towarzyszących ludzkości od zarania dziejów. Takich, które w niezwykły sposób działają na wyobraźnię, rozpalając ją do czerwoności. Zauważcie, że Gwiezdne Wojny nie są wybitnie rozbudowane fabularnie, czy też szczególnie nowatorskie pod tym względem (w końcu Lucas czerpał z wielu istniejących rzeczy tworząc mieszankę), aktorsko nie porywają, a technicznie są dopracowane, ale pomimo tego, każda z siedmiu części sagi oraz spin-off działają na widzów w taki sam sposób. Z jednej strony rewolucja pod kątem efektów specjalnych zmieniła postrzeganie tego, co widzimy na ekranie. To stało się narzędziem pobudzania tejże wyobraźni, ale nie jest najważniejszym czynnikiem. Z drugiej strony kolejne pokolenia wchodzą do tego świata i tam pozostają, przekazując tę radość swoim dzieciom i wnukom. Tak naprawdę kluczem do zrozumienia fenomenu nie jest analityczne spojrzenie na Gwiezdne Wojny, ani rozkładanie ich struktury na czynniki pierwsze. To wszystko zawęża się do emocji, które działają na widzów w nieporównywalny sposób do niczego innego w popkulturze. Sam pamiętam swój pierwszy raz z częścią IV, który miał miejsce mniej więcej 28 lat temu, gdy miałem 6 lat. Co prawda, nie pamiętam ani dnia, ani miesiąca, ale pamiętam oszołomienie, zachwyt i emocje, które towarzyszą mi przy każdym seansie. To działało na moją wyobraźnię na zupełnie innym poziomie, niż jakiekolwiek inne kino. Pozwalało przenosić się do baśniowego świata i przeżywać tę przygodę z bohaterami. To umożliwiało odcinanie się od rzeczywistości, która nie zawsze była kolorowa. To dawało radość i pewne uczucie w sercu, które chciałoby się mieć już zawsze. Nie oznacza to, że od razu stałem się fanem Gwiezdnych Wojen, który żył tym światem. Raczej to był początek prawdziwej wielkiej przyjaźni. Takiej, która pozwala czuć się dzieckiem za każdym razem, gdy oglądam którykolwiek z filmów, bo zawsze towarzyszą mi prawie te same emocje. W tym leży cały sens sprawy – zawsze uważałem, że Gwiezdne Wojny ogląda się "sercem", jakkolwiek banalnie to brzmi. Bez analizowania fabuły, oceniania aktorskich popisów czy szukania dodatkowej głębi, bo to nie o to tutaj chodzi. Patrzenie na Gwiezdne Wojny, jak na każdy inny film, nie pozwala tak naprawdę poczuć tej magii. Wręcz wówczas zamykamy się na nią. Wpływ Gwiezdnych Wojen na popkulturę jest wszem i wobec znany. Kolejne pokolenia filmowców (przeczytaj więcej), naukowców i ludzi były inspirowane tak naprawdę w taki sam sposób. Mogę się z tym identyfikować, bo wiem, że w pewnym momencie Gwiezdne Wojny przestały być dla mnie tylko filmem, a stały się stylem życia. Słowa Yody z Star Wars: Episode V - The Empire Strikes Back: "Rób albo nie rób. Nie ma próbowania", to moja maksyma, która pozwalała mi działać, rozwijać się i dążyć do wyznaczonego celu. Ba, śmiało mogę powiedzieć, że gdyby nie te emocje, które Gwiezdne Wojny rozpaliły w moim sercu w dzieciństwie, dziś nie pisałbym Wam o swoich przemyśleniach, bo zostałbym internetowym trollem lub panem z monopolowego. Bycie fanem czegoś tak wielkiego nie jest też proste, bo choć pomaga w codzienności, daje siłę, pociesza i motywuje, jest problematyczne w pracy dziennikarza. W końcu pisząc choćby recenzje filmów z serii, muszę być obiektywny, jak to tylko się da. Spojrzeć z dystansem, zawiesić na chwilę to, co czyni magię Gwiezdnych Wojen, by ocenić coś w sposób rzetelny. Nie jest to proces polegający na przełączeniu jakiegoś włącznika, ale ciągle trzeba nad tym pracować. Trudne, ale myślę, że przy recenzjach udaje mi się to ocenić rzetelniej, bez czysto fanboyskiego chwalenia i ekscytacji. W końcu można wyjść z założenia, że skoro jestem fanem, powinienem ocenić 10/10, prawda? Kiedy Star Wars: The Force Awakens weszło do kin, na salach były różne pokolenia. Od osób, które 40 lat temu w młodości były w kinie, a teraz oglądają kontynuację z dziećmi i wnukami, poprzez fanów wychowany na Trylogii Prequeli, po nowych widzów, dla których to początek wielkiej przygody. Na twarzach malowały się te same emocje zaczarowania. Na Star Wars Celebration w ubiegłym roku w Londynie można było dostrzec to samo: różne pokolenia połączone wspólną pasją i miłością do czegoś unikalnego. Widząc kilkuletnie Rey czy 80-kilkuletniego starszego pana na mobilnym wózku przebranego za Obi-Wana, trudno nie uśmiechnąć się i nie powiedzieć sobie po cichu: "jestem w domu". Ta emocje towarzyszące celebracji uniwersum są niezwykłe i nawet oglądanie transmisji w panelu nie oddaje ułamka tej ekscytacji, jaką się czuje na miejscu. Możliwość spotkania aktorów pozwala spełniać marzenia. Ten moment, gdy czekałem w kolejce do zdjęcia z Carrie Fisher, był niezwykły. Napięcie było wyczuwalne, bo dla wielu to spotkanie z kimś, kto nie jest tylko aktorką, ale bliską osobą, z którą się wychowywali. Sam wiem, jak jej obecność zaparła mi dech w piersi i jak trudno było cokolwiek do niej powiedzieć. Pewnie dlatego jej śmierć tak bardzo wszystkich fanów dotknęła. Dlaczego więc to wciąż tak dobrze działa i jest popularne? Tak naprawdę nie ma jednej prawdziwej odpowiedzi. Jest to jedna z tych rzeczy, których nie da się jednoznacznie zanalizować i merytorycznie omówić. Rzeczy oparte na emocjach, które moim zdaniem są kluczem do zrozumienia tego fenomenu, mają być tajemnicze. To współczesna mitologia rozpalająca obecnie wyobraźnię kolejnego pokolenia, które będzie z nią dorastać, będzie nią inspirowane i będzie czuć te same emocje, co widzowie 40 lat temu. Upraszczając sprawę: po prostu serce tego uniwersum tak bardzo działa na widzów, tworząc ten fenomen. Oczywiście nie na wszystkich. Nie powstało i raczej nie powstanie coś, co spodoba się każdemu. Tak naprawdę każda część ma swoje wady, niedociągnięcia i żaden z tych filmów nie jest doskonały. Oglądając je, mam świadomość rzeczy, które nie działają, jak trzeba, ale w takich momentach daję oczarować się magii Gwiezdnej Sagi. A ta jest w Oryginalnej Trylogii, Trylogii Prequeli oraz w najnowszych filmach. Czasem trochę inna, czasem ewoluuje w coś większego, ale cały czas mająca to samo serce. Wówczas wszyscy stajemy się dziećmi, które chłoną opowieści o Mocy, chcą walczyć na miecze świetlne i boją się Dartha Vadera. Można rzec, że Gwiezdne Wojny dobrze jest oglądać z perspektywy wewnętrznego dziecka, bo wówczas liczą się tylko przygoda i emocje, o których nie można zapomnieć. Wówczas Moc jest z nami... zawsze.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj