Z założenia kopia bądź kalka jest możliwie najwierniejszym odwzorowaniem oryginału, a nie taki cel przyświecał przecież scenarzystom Przebudzenia Mocy. Tożsame motywy w większości wykonane są inaczej, miejscami rozwinięte są o nowe cechy i przynoszą różny od pierwowzoru skutek. Dla przykładu: w emocjonalnej konfrontacji ojca z synem odwrócono wektor dobry-zły i zwieńczono ją dużo bardziej drastycznym rezultatem. W całości relacja ta oparta jest też na innych, bardziej intymnych uczuciach. Sama śmierć Hana Solo odpowiada fabularnie śmierci Obi-Wana Kenobiego, ale jedynym, co łączy te dwie postacie, jest sędziwy wiek. Również scenograficznie scena ta koresponduje z przeszłością, ale estetycznie wzbogacono ją o smugę naturalnego światła. Wynik? Te same elementy ułożone w nowy sposób. Czym więc jest Star Wars: The Force Awakens? To kompilacja motywów z Oryginalnej Trylogii i nowych pomysłów. To nowa, uwspółcześniona wariacja Nowej nadziei, która jednocześnie stanowi jej trawestację – tj. przeróbkę, parafrazę, reinterpretację dostosowaną do teraźniejszych realiów i nowych widzów. Terminy te odnoszą się do obiektywnych narzędzi filmowej kreacji, a dopiero ich efekt możemy wartościować subiektywnie i wedle woli. Patrząc krytycznie, wzmagają one przewidywalność filmu, obdzierają go z zaskoczeń i spowodować mogą uczucie deja vu oraz znużenia. Z drugiej zaś strony stanowią bezpieczne wznowienie serii po latach i hołd dla Oryginalnej Trylogii, który przejawia się nie tyle w fabularnych zbliżeniach, co w detalach – takich jak kurtka Hana Solo, wraki na Jakku czy żartobliwe nawiązania do Gwiazdy Śmierci i zsypu na śmieci. Ów hołd wydać się może zbyteczny, ewentualnie zrealizować można go było trochę inaczej (patrz wspomniany wcześniej Mad Max), ale to, czego nie można ignorować, to cały zastęp świeżych pomysłów, na czele którego stoją dumnie nowi, szalenie sympatyczni bohaterowie. I nawet jeśli są oni częściowo inspirowani postaciami z bogatego uniwersum, to jednak posiadają unikalne charaktery i osobowości. Jest urocza Rey - samodzielna, charakterna, ale wesoła dziewczyna z pierwszego planu, która świeci nieczęstym w blockbusterach feministycznym przykładem silnej bohaterki. Jest czarnoskóry Finn - Stormtrooper i dezerter, który targany jest wewnętrznymi konfliktami. Jest łobuzerski Poe Dameron – awanturnik (nie w typie Hana Solo, a bardziej Petera Quilla ze Strażników Galaktyki), a jednocześnie lojalny i uzdolniony pilot wojskowy, mający istotne znaczenie dla fabuły, czyli postać w filmach dotąd niesportretowana. Jest też w końcu nowy ulubieniec publiczności, przyjacielski BB-8, który do R2-D2 jest podobny tylko z racji bycia droidem, ale już charakterologicznie zbliżony jest do uroczego robota WALL-E. Po Ciemnej Stronie Mocy jest także Kylo Ren – wypaczony spadkobierca Darth Vadera i równocześnie złoczyńca słaby, impulsywny, neurotyczny i dopiero uczący się swojej roli. No url Są także względnie nowe motywy, takie jak pościg za Sokołem Millennium i widowiskowa ucieczka przez śmietnisko, epizodyczny występ kosmicznych piratów, tajemniczy Zakon Ren czy też zaprezentowanie pełnej mocy ofensywnej bazy Starkiller. Jest także nowy soundtrack, w którym John Williams wertuje swoje pierwotne pomysły i tworzy kilka oryginalnych – być może nie tak wyraziste jak kiedyś, ale są tu piękne momenty (przesłuchajcie koniecznie cudowny Rey’s Theme, March of the Resistance i The Jedi Steps and Finale). Ponadto jest też wysmakowana stylistycznie potyczka na miecze świetlne w ośnieżonym lesie, która w finalnym akcie stanowi równorzędny, jeśli nie najważniejszy punkt fabuły. Można uznać te wszystkie pomysły za drobiazgi, można stwierdzić, że są one niewystarczające lub zbyt słabo zaakcentowane, ale nie można zaprzeczyć faktowi, że istnieją. Takie rozumowanie prowadziło bowiem często do uogólnionego zarzutu braku scenariusza. Sam koncept fabularny można ganić, ale scenariusz to także poczucie humoru, dialogi, relacje pomiędzy postaciami i nakreślenie ich charakterów – a te elementy stały w Przebudzeniu Mocy przeważnie na wysokim, satysfakcjonującym poziomie. Krytyce podlegać powinny konkretne elementy: jednowymiarowy, karykaturalny generał Hux (który wg J.J. Abramsa potrzebuje jeszcze więcej narkotyku zła, żeby osiągnąć efekt poprzedników), niewystarczająco nakreślone tło polityczne i niejasne motywacje Najwyższego Porządku czy też fabularne uproszczenia. Warto jednak w tym miejscu zwrócić uwagę na zakończenie filmu, pozbawione ckliwego happy endu, a przypominające bardziej półotwarty finisz Star Wars: Episode V - The Empire Strikes Back. Scenariusz kończy się tu słowami: „obietnica tego, że przygoda dopiero się zaczyna” i jest to najpiękniejsze podsumowanie Star Wars: The Force Awakens. J.J. Abrams wykonał kawał ciężkiej roboty w ponownym, acz godnym przywróceniu tego świata do życia, w opowiedzeniu historii, która porywa widza i angażuje mimo znajomości rozwiązań, a także we wprowadzeniu nowych postaci, których losy będą nas szczerze interesować. Ostatecznie film ocenimy dopiero z perspektywy czasu, a na pozytywny werdykt w sprawie unikatowej tożsamości nowej trylogii zapracować będą musiały Epizody VIII i IX. To dopiero od nich oczekiwać będziemy przełomów i prawdziwie nowych, ekscytujących kierunków rozwoju. Rozwoju, który od teraz – pamiętajmy - następować będzie regularnie, raz na rok i przez wiele, wiele kolejnych lat. Nikt jednak nie zabierze Wam prawa do krytyki już teraz, ponieważ ma ona swoje uzasadnienie. Jedyne, co powinniście więc wynieść z tego tekstu, to apel o kulturę wypowiedzi oraz racjonalną i świadomą argumentację. Nie mamy bowiem prawa do własnej opinii - mamy prawo do przemyślanej opinii. Nikt nie ma prawa być ignorantem.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj