W dzisiejszych czasach piękno i uroda to cechy niezwykle pożądane. Przyjęło się uważać, że ładni ludzie mają „lepiej”, „łatwiej”, że cały świat pada im do stóp i wszystko zawsze im się udaje. Oczywiście, jak to w przypadku setek innych prawideł, wiele w tym wyolbrzymienia, jednak coś jest na rzeczy – telewizory huczą od reklam, w których kolejna piękna kobieta poleca krem przeciwzmarszczkowy, a z pierwszych stron gazet uśmiechają się modelowe twarze i wyłącznie wysportowane ciała. Uroda to moneta przetargowa XXI wieku – ci z nienaganną aparycją są niezwykle atrakcyjni z punktu widzenia mediów, które tylko czekają na kolejną twarz mogącą stać się nową wizytówką produktu, marki czy wydarzenia. Podobnie jest w przypadku filmów i seriali, a zwłaszcza tych amerykańskich – tam, na wielkim i małym ekranie roi się od postaci idealizowanych, seksbomb i mięśniaków, którzy wyglądają jakby dopiero co opuścili salon piękności. Tymczasem po tej ziemi chodzą również osoby mniej urodziwe lub zdeformowane, jednak te dziwnym trafem często są spychane na margines. Skąd wzięła się taka tendencja i czy zanosi się na jakąkolwiek zmianę w tym temacie? Kategoria brzydoty obecna jest w kulturze od zarania dziejów. Początkowo traktowano ją jako opozycję do tego, co piękne i dobre, przypisując wszystkim zniekształconym osobnikom wyłącznie najgorsze cechy. Co tu dużo mówić – nawet w bajkach dla dzieci mamy ten najprostszy podział na to, co dobre, i na to, co złe, przy czym to właśnie antagoniści wyglądają zazwyczaj mało atrakcyjnie. Kategorie piękna i brzydoty zmieniają się wraz z upływem czasu i mijającymi epokami – przykładem niech będzie harmonijna starożytność, po której nadeszło burzliwe i mroczne średniowiecze z diabłami i potworami, uosabiającymi największe zagrożenie dla wierzącego człowieka. I choć obrazy czy teksty niejednokrotnie traktowały o tym, co odmienne i paskudne, brzydota pełniła wówczas funkcję głównie ilustrującą – wszelkie anomalie wyglądu były zwiastunem wszelkiego zła, jednak osoby zdeformowane i brzydkie nie stanowiły osobnej kategorii. Ta natomiast, jak się miało dopiero okazać, często wzbudza więcej zainteresowania niż kolejna idealna twarz. Jak więc to zatem jest z tą definicją brzydoty? To w końcu rzecz zmienna, nieuchwytna i tak naprawdę zależna od konkretnego momentu w czasie. Najprościej rzecz ujmując – brzydkie zawsze będzie stało na przeciwnym biegunie względem tego, co aktualnie postrzega się za atrakcyjne. Jeśli doceniamy harmonię, odrazę wzbudzi chaos i krzywizny. Jeśli atrakcyjna jest otyłość, osoby chude wytykane będą palcami… Słowo „brzydki” zostało na przełomie lat nacechowane bardzo negatywnie i już na samo jego brzmienie zaczynamy się asekurować. Dziś jednak nie określimy nim raczej przystojnego mężczyzny bez ręki i nogi bądź ślicznej dziewczyny, która jest albinoską. Wierzcie lub nie, ale to nowość – jeszcze niedawno każde odstępstwo od normy traktowano jako wynaturzenie, a osoby o wyraźnie innym kształcie twarzy lub ubytku ciała uznawano za dziwaków, od których najlepiej trzymać się z daleka. Świetnie pokazuje to jak choćby nowy film The Greatest Showman, który – choć rozgrywa się w cywilizowanych czasach – przedstawia skrajne wręcz uprzedzenia i ciemnotę narodu. Nieprzypadkowym jest osadzenie akcji wspomnianego filmu w XIX wieku – to właśnie wtedy w sztuce narodziły się pierwsze próby mówienia o tym, co inne, w chęci przedstawiania świata takim, jakim jest. Na osiemnaste stulecie przypadają narodziny naturalizmu, z którego kilkadziesiąt lat później rozwinął się turpizm – kategorie te świadomie i z premedytacją posługiwały się obrazami surowymi a nawet odrażającymi, zrywając z ustalonymi do tej pory kanonami piękna. Ludzi coraz bardziej fascynowało to, co jest odmienne – i choć początkowo podchodzono do wszelkich dziwactw z ogromnym dystansem, samo ich istnienie wzbudzało w tłumie wielką ciekawość. Wówczas na popularności niezwykle zyskały tak zwane freak shows, „pokazy dziwadeł” - ludzi zdeformowanych, zniekształconych, nadmiernie owłosionych… Zwracano uwagę na bliźnięta syjamskie, karły lub grabatych – słowem: wszystkich, którzy różnili się od nas, od tych „normalnych”. I choć cyrki triumfowały, a gawiedź szalała z emocji, w całym tym widowisku rozbrzmiewa bardzo smutna nuta – nie chodziło przecież o nic więcej, jak o dowartościowanie się kosztem tych, którzy urodzili się w innej, wyjątkowej formie.
fot. materiały prasowe
Świetnym przykładem tego, jak odbierani byli przed laty odmieńcy, jest film Dziwolągi z 1932 roku. Fabuła skupia się na trupie cyrkowej, w skład której wchodzą rozmaite zdeformowane osoby, wzbudzające niepokój i przerażenie pozostałych. Co ciekawe, sam film został wręcz uznany za szokujący, nieodpowiedni – natychmiast narzucono na niego cenzurę i w wielu krajach lub poszczególnych kinach decydowano się pokazać bezpieczniejszą, okrojoną wersję. Paradoksalnie, największą popularnością cieszyła się ta oryginalna – bilety na premierę w San Diego szybko się wyprzedały, bo wszyscy chcieli doświadczyć czegoś tak skandalicznego na wielkim ekranie. Dziwolągi budzą skrajne emocje nawet dzisiaj – konkret zdeformowanego ludzkiego ciała wyeksponowany w całej swojej okazałości wzbudza trudne do opisania odczucia. Trudno o lepszy dowód na to, że mimo upływu lat wciąż mamy w sobie pewien niezdrowy dystans i lęk przed tym, co nieznane. Dziwolągi z samego założenia miały szokować – reżyser Tod Browning doskonale wiedział co robi, proponując tak bezpośredni obraz w czasach, gdy kino dźwiękowe zaczęło dopiero raczkować i gdy stroniło jeszcze od kontrowersji i cielesności. Za sprawą faktu, że film został zakazany w kilku stanach czy nawet krajach, narósł wokół niego jego własny mit, a ludzie – w myśl zasady, że zakazany owoc smakuje najlepiej – wykazywali jeszcze większe zainteresowanie samym tym tematem. Brzydota i odmienność budzą nie tylko obrzydzenie, ale i lęk czy fascynację, toteż nic dziwnego, że do kin i cyrków z osobliwymi istotami ustawiały się długie kolejki. Człowiek łaknie wrażeń, a najlepiej tych zupełnie szalonych. I choć dziś dostrzeżenie osoby niepełnosprawnej nie wzbudza już takich emocji, kiedyś było to doświadczenie nie do opisania. Skąd zatem bierze się cały ten strach przed „innymi”? To już jest kwestia dla antropologów i badaczy kultury. Można jednak dopatrywać się tu przyczyn podobnych tym, o których pisali Judith Butler i Noel Carroll, zajmujący się odpowiednio kulturą i filmem. Z punktu widzenia Butler, feministki postmodernistycznej, granice ciała ustanawiają tabu, a wszystko to, co odbiega od przyjętych norm, staje się problematyczne i kontrowersyjne – w zasobie odruchów i postaw nie mamy na to przygotowanej żadnej oczywistej reakcji. W społeczeństwie jakiekolwiek przekroczenie norm uważane jest za coś niewłaściwego i godnego potępienia – oczywiście, dziś w przypadku osób niepełnosprawnych nie można mówić o takim napiętnowaniu jak kiedyś, niemniej jednak należą one do grupy stanowiącej nie lada problem w interpretacji. Podobnie zresztą wygląda sprawa z kategoryzowaniem potworów – teoretycy filmu, z Noelem Carrollem na czele, wyprowadzili wniosek, jakoby potworem dla widza było wszystko to, co wymyka się jakiejkolwiek klasyfikacji. To, czego nie da się nazwać, wzbudza w człowieku lęk – jest to reakcja bezwarunkowa, której poddajemy się zupełnie wszyscy. Osoby zdeformowane często balansowały więc na cienkiej granicy, ponieważ uprzedzone społeczeństwo nie potrafiło jednoznacznie nazwać ich równym sobie człowiekiem. Czymże więc byli? Przecież nie zwierzętami. Problem z kategoryzowaniem tej dziwnej rzeczywistości przyczynił się do tego, że osoby kalekie, amputanci czy garbaci często byli demonizowani – przypisywano im same najgorsze cechy, postrzegając ich jako potwory, które wypełzły z samych czeluści piekieł. W ten właśnie sposób społeczeństwo usiłowało radzić sobie z tym, co nieokreślone. Przerażające, acz prawdziwe – w końcu jednostki dysfunkcyjne to wymarzeni antagoniści także dla dzisiejszego kina… W iluż to filmach oglądamy zdeformowanych zabójców czy paskudnych przestępców? Freddy Krueger z A Nightmare on Elm Street, Jason Voorhees z serii Friday the 13th, Littleface z filmu Dick Tracy, czy wreszcie Harvey Dent z The Dark Knight… Jak widać, złoczyńcom niezwykle do twarzy z wszelkimi deformacjami, z czego twórcy filmowi doskonale zdają sobie sprawę.
fot. materiały prasowe
Wróćmy jednak do naszego rysu chronologicznego. Jeszcze przed fenomenem Dziwolągów, w kinie obecny był słynny The Phantom of the Opera – film, który z biegiem lat doczekał się szeregu remake’ów. Główny bohater rzeczywiście przypomina upiora, stąd też skazany jest na życie w lochach i piwnicach – tak, by nie pokazywać się na oczy osobom normalnym. Erik, bo tak ma na imię, jest bardzo dobrym przykładem na to, jak społeczeństwo zachowuje się wobec niepełnosprawnej jednostki – wygląd człowieka decyduje o całym jego życiu i jeśli jesteś odmienny, nie możesz liczyć na akceptację. Z podobnymi problemami mierzył się już przecież poczciwy Quasimodo, wyśmiewany i pogardzany, zmuszony do ukrywania się w wieżach Notre Dame. Co ciekawe, ta tendencja do ukrywania się wcale nie wzięła się znikąd – na przełomie XIX i XX wieku w wielu krajach obowiązywały tak zwane „ugly laws” - specjalny kodeks praw, zakazujący osobom zdeformowanym lub kalekim wystawiania się na widok publiczny. Złamanie tych reguł wiązało się z karą grzywny, na którą nie każdy mógł sobie wówczas pozwolić. Oczywiście w bajkach takich jak The Hunchback of Notre Dame chodzi raczej o przełamywanie bariery niechęci – zarówno osób z zewnątrz, jak i tej wewnętrznej, drzemiącej w samym Quasimodo. Niemniej jednak, „ugly laws” to fakt i jednocześnie kolejny dowód na to, że życie osób odmiennych nigdy nie było kolorowe. Wspomniany już Upiór w operze to film niezwykle ciekawy pod jeszcze innym względem – na jego przykładzie wyraźnie widać, jak wiele zmieniło się w kinie na przełomie lat. Podczas gdy pierwowzór Erika faktycznie przypominał przerażającego wampira, w najnowszym melodramacie z Gerard Butler mamy już raczej do czynienia z przystojnym mężczyzną, który pod maską ukrywa swój defekt. Postać awansowała o kilka szczebelków, co jest wyraźnym znakiem na to, czego współczesny widz tak naprawdę chce i oczekuje – powoli przyzwyczajamy się do tego, co szokujące, a postaci, które z definicji powinny budzić w nas strach i przerażenie, zaczynają nabierać zupełnie innych kształtów. Potwory jako tajemnicze istoty zawsze były atrakcyjne i zawsze wzbudzały potężną fascynację – teraz jednak rozumienie pojęcia atrakcji nieco się zatarło, dzięki czemu z ekranu uśmiechają się dziś coraz piękniejsi antagoniści (zainteresowanych tym tematem odsyłam do tekstu koleżanki). Zło nie jest już utożsamiane z brzydotą, podobnie jak sama brzydota przestaje być rozumiana jako coś odstręczającego. Co z tego, że nasz bohater ma dwie głowy i trzy nogi – liczy się jego serce i to, jakim jest człowiekiem. Zanim jednak wszelkie dziwolągi zaczęły chwytać widza za serce, przeszły jeszcze jeden ważny etap na wielkich i małych ekranach – ich odmienność uznawano za coś niezwykle śmiesznego, toteż decydowano się na angażowanie ich do komedii i parodii. Śmiech to bezwarunkowa reakcja człowieka, który nie wie, jak ma się zachować w danej sytuacji – wesołość pomaga rozładować niepokój i napięcie, a to, co przed chwilą mogło wydawać się nam przerażające, zaczyna być nagle postrzegane w zupełnie innym świetle. Brzydota, jako kategoria bardzo silnie pobudzająca wyobraźnię, działa na korzyść filmu, tylko dodając mu ekspresyjności. Tworzenie wyrazistych chodzących karykatur wciąż spotyka się z aplauzem ze strony miłośników soczystych komedii i choć niekoniecznie angażuje się do nich osoby rzeczywiście zdeformowane, same postaci często stylizowane są na kalekie bądź odmienne. Weźmy na przykład Hansona i jego miniaturową rączkę ze Scary Movie 2, czy charyzmatyczną Hatchet z Cry-Baby. Urodą nie grzeszą, jednak potrafią wywołać uśmiech na twarzy, zachowując dystans do tego, jak sami wyglądają. Brzydota często staje się pewnego rodzaju karą za grzechy. Czyż nie w ten sposób pokutował książę z filmu Beauty and the Beast? Historia ma w sobie bardzo ważne przesłanie, również oswajające najmłodszych widzów z tym, że ponad wszystko liczy się wnętrze człowieka. Gdyby jednak przyjrzeć się tej sprawie pod nieco innym kątem, dostrzeżemy przekaz, że o happy endzie można mówić wyłącznie wtedy, gdy winny potwór odpokutuje i powróci do swojej „normalnej” postaci. Odrobinę to kontrowersyjne - bo czy nie zataczamy w tym momencie zgrabnego kółeczka do podstawowej opozycji dobry, piękny vs. brzydki, zły? Od utartych schematów nie tak łatwo się oderwać, tym bardziej, że są one świetnym narzędziem do przekazywania uniwersalnych treści moralnych, głównie tej młodszej części widowni. Całe szczęście, wśród bajek mamy dziś również Shrek 2, który w drugiej części filmu udowadnia, że wcale nie o to chodzi – mimo przemiany w przystojnego mężczyznę, na końcu i tak wolał pozostać w ciele zielonego ogra. Ciało to w końcu tylko ciało, i w tych kategoriach coraz częściej zaczyna myśleć także kino. Brzydka twarz uosabiała już w filmach brzydkie wnętrza czy półinteligencję… Teraz jednak coraz częściej skrywa dobre serce, ucząc, że liczy się przede wszystkim to, jaki człowiek jest w środku. Osoby o deformacjach twarzy i ciała stoją dziś raczej na pozycji ofiary, która zasługuje na współczucie. W końcu to właśnie one muszą mierzyć się z okropnościami i uprzedzeniami ze strony innych, przełamując własne lęki i słabości. Kino stawia dziś jednostki dysfunkcyjne przed życiowymi próbami, które ostatecznie mają doprowadzić je do odnalezienia wytęsknionej akceptacji. Jak dosadnie stwierdził Umberto Eco, brzydota również może być piękna. Rzuciwszy okiem na to, jak zmieniało się obrazowanie osób odmiennych na przełomie lat, dostrzeżemy ogromny postęp. Co prawda, wiele jest jeszcze do zrobienia, ale niewątpliwie w chwili obecnej kino obiera najwłaściwszą drogę w oswajaniu widza z tym, co odmienne od niego samego. Obrazowaniu niedoskonałości czy wszelkich deformacji jak najbardziej można przypisać funkcję poznawczą i uświadamianie widzowi, że nie wszyscy są jednakowi. Niewątpliwie jednak kryje się za tym również coś więcej – nauka akceptacji i tolerancji, na którą zasługuje każdy człowiek, bez względu na to, czy ma dwie, czy cztery ręce. W poruszający sposób mówią o tym wysoko oceniane dramaty – jak choćby Maska z Cher, Welcome to the Dollhouse, czy kultowy już The Elephant Man z Anthonym Hopkinsem. Z drugiej strony, wcale nie potrzeba ckliwych treści by pokazać siłę i niezależność odmiennej jednostki – przebojowo udowadnia to karzeł Tyrion z Game of Thrones, dla którego niepełnosprawność nie jest najmniejszym problemem. A kino superbohaterskie? Kimże jest bowiem Cyborg z Justice League, jeśli nie jednostką odmienną i zdeformowaną? Z tak znacznymi ubytkami ciała jeszcze niedawni zagrzałby co najwyżej miejsce na scenie cyrkowej, tymczasem teraz ratuje świat przed złem. Nie ma rzeczy niemożliwych, tak jak nie ma różnych kategorii ludzi – bez znaczenia, jakie ciało mamy do dyspozycji, wszyscy zasługujemy na to, by być traktowanym na równi z innymi. Czas płynie do przodu, a wraz z nim zmienia się podejście, świadomość i poziom tolerancji ludzi. Kino, jako pewnego rodzaju okno na świat, stara się oswajać poszczególne treści i ono również ma swój wielki udział w poszerzaniu horyzontów całych mas. Na ekranach pojawiają się ludzie piękni, ale z biegiem czasu coraz bardziej widoczna staje się również obecność „dziwolągów”. Zmianie ulega również sama ich funkcja w popkulturze – dziś zamiast ludzkich karykatur wzbudzających wesołość, czy też poczwar, które mają wywołać przerażenie, widzimy w nich przede wszystkim jednostki mierzące się z szeregiem trudności życiowych. Aktualny sposób portretowania człowieka zdeformowanego ma na celu przede wszystkim pobudzanie empatii i kształtowanie wrażliwości współczesnego widza. A z tego, moim zdaniem, należy się tylko cieszyć.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj