Boże Ciało wreszcie zadebiutowało w kinach w Polsce i widzowie na własnej skórze mogą przekonać się, że Jan Komasa dostarczył po raz kolejny film, który dostarcza szerokie pole do dyskusji. Z reżyserem Miasta 44 rozmawiam na temat nowego filmu, pracy nad bardziej kameralnym projektem oraz podejściem do wiary nie tylko w Boga, ale też w drugiego człowieka.  Michał Kujawiński: Autorem scenariusza do Bożego Ciała jest Mateusz Pacewicz, dla którego jest to pierwszy tak poważny sprawdzian. Czy mógłbyś od kulis zdradzić, jak ten skrypt trafił w Twoje ręce i jaka była pierwsza myśl po jego przeczytaniu?  Jan Komasa: Dostałem scenariusz od Krzysztofa Raka, z którym kiedyś pracowałem przy filmie Consuela ze świętej pamięci Piotrem Starakiem, ale ten film nie powstał z wielu powodów. Nie mogliśmy dogadać się, co do jego ostatecznego kształtu i odłożyliśmy ten projekt do szuflady. Piotr z Krzysztofem zajęli się Sztuką Kochania, ja zacząłem robić swoje rzeczy, na które dostałem nawet pieniądze z PISFu. W pewnym momencie zadzwonił do mnie Krzysztof i powiedział, że ma scenariusz i zapytał czy byłbym zainteresowany. Twój scenariusz? - zapytałem. "Nie, takiego chłopaka, któremu pomagałem go pisać." Przysłał scenariusz Mateusza Pacewicza, którego nie znałem, nie wiedziałem ile ma lat i skąd jest. Przeczytałem i uznałem, że to bardzo ciekawy koncept na postać i historię. Bardzo spodobała mi się anegdotyczna sytuacja przebierania się za księdza, która rodzi dużo humorystycznych sytuacji na poziomie komedii, ale jest przy tym głęboka. Dodatkowo postać głównego bohatera, który ma swojego ziomka Pinczera, chodzi za nim i naśladuje go. Jednak kiedy są sam na sam, nagle się przed nim otwiera - tak mnie ujęła ta relacja i świeże podejście do tematu, że oczywiście byłem zachwycony tym konceptem. Rzecz w tym, że lubię mrok, szukam w swoich filmach wyostrzenia. Dlatego dałem dużo uwag do tego scenariusza, żeby było tego jak najwięcej i nie brakowało w tym tekście pazura. Myślałem, że straciłem ten projekt, bo zazwyczaj jak wysyłam wiadomość z tyloma uwagami, to potem się nikt do mnie nie odzywa (śmiech). Tutaj było inaczej, Mateusz z Piotrkiem wysłali mi kolejne wersje scenariusza i byłem w szoku - wow, wprowadzili wszystkie poprawki, które chciałem. Zostały wprowadzone w sposób czuły i inteligentny. Wtedy bardzo chciałem poznać Mateusza. Okazało się, że jest ode mnie 11 lat młodszy i było to zabawne, bo w mejlu zwracałem mu uwagę na to, że młodzież dzisiaj tak nie mówi, słucha się takiej muzyki itd. Mateusz jest gościem młodszym ode mnie i jak porozmawialiśmy na pierwszym spotkaniu, od razu zaproponowałem mu Salę Samobójców. Hejter, żeby napisał scenariusz do tego filmu. Zrobiliśmy to razem i zakończyliśmy prace w zeszłym roku, a na początku przyszłego, film zostanie wypuszczony do kin. 
fot. Andrzej Wencel © Aurum Film
Film porusza temat wiary w Boga, ale też wiary w drugiego człowieka. Tym bardziej ciekaw jestem Twoich uwag do scenariusza i tego, czy zmieniło się coś więcej poza tonem produkcji?  Lubię tematy, które mocno igrają z losem. Takie, gdzie bohater spotyka się z losem i musi się z nim skonfrontować. Dlatego cała końcówka, która jest dość brutalna - nie wchodząc w spoilery - została zaproponowana przeze mnie. Ten film kończył się kiedyś inaczej, nawet bardziej komediowo. Oryginalne zakończenie zdradziłem podczas dyskusji w Toronto, a ludzie uznali, że było takie "cute", na słodko, romantyczne. Teraz tak nie jest i jest zdecydowanie bardziej surowo. Myślę, że moje uwagi głównie polegały na tym, żeby ten temat przede wszystkim wyostrzyć w każdą stronę, wyciągając na wierzch naszą polskość. Jest ona trudna do wyciągnięcia, bo jakby postawić kamerę w Stanach Zjednoczonych, to masz mnóstwo małych historii od razu, ale ma to też swoje plusy i minusy. Tutaj ludzie są bardzo zdystansowani, jedno robią, drugie mówią - szukałem wyostrzenia w tych bohaterach dookoła, ale też w stylu bardziej skandynawskim. Skoro tak, to nie ma tam regionalizmu, gwary. Skandynawia to wycofanie, dystans, ostrożny uśmiech za firanką, ale i delikatne ruchy, kiedy dana społeczność na coś się nie godzi, ale bez wielkich awantur. Wciąż są to bardzo wyraziste postawy.  W niektórych osobach jest silny fanatyzm, jak w postaci Aleksandry Koniecznej, czyli Pani Lidii. Ona jest dla mnie usposobieniem fanatyzmu zakleszczonego we własnym ego, podlanego osobistą tragedią. Niebezpiecznego narcyzmu, który powoduje, że ona trzyma za twarz całą tę społeczność w swojej traumie, bo straciła syna w wypadku. Zatem mamy różne oblicza wykluczenia, bo mamy bohatera, który sam jest wykluczony i pojawia się w społeczności, która daleka jest od cywilizacji, więc w pewnym stopniu również jest wykluczona. Zaskakujące w tym jest to, że nawet ta społeczność nie potrafi się powstrzymać przed wykluczeniem w obrębie tej społeczności. Dlatego ten film wydaje mi się być uniwersalny. Ofiary stają się katami i one zaczynają dręczyć inne ofiary. Dużą analogią jest katastrofa w Smoleńsku i to, co się wydarzyło, jak podzielił się kraj. Dużo o tym rozmawialiśmy i sprawdzaliśmy, jaka jest dynamika takich podziałów. W filmie w jednej z wersji padło nawet słowo wrak, ale pozbyliśmy się go, bo to nie jest film o tym. Było jednak wiele inspiracji podobnymi sytuacjami.  Nie chcę żebyś oceniał swój film, ale masz wrażenie, że to jeden z bardziej chrześcijańskich polskich filmów w ostatnich latach? Często temat ten dotykany był z perspektywy ulicy, ale mam wrażenie, że żaden do tej pory nie zrobił tego w tak wyraźnym stylu.  Jest w tym coś, ale trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie: czym jest chrześcijaństwo? Czy nie jest właśnie taką uliczną perspektywą pojednania? Wspólnotowości? Czymś, co jest tak naprawdę religijne i pogańskie w pewnym sensie. Pamiętajmy, że figura Jezusa Chrystusa jest figurą rewolucjonisty, który przyszedł niszczyć dawne struktury i zaczął leczyć ludzi z ich traum, zaczął przywracać wykluczonych, rozmawiać z cudzołożnicami, celnikami itd. Nie bał się rozmów z największymi wrogami, rozmawiał z Piłatem. To Faryzeusze i rada starszych dbali o zachowanie status quo, bo bali się takich ludzi najbardziej. Także Daniel ma coś z tej figury i zaczyna zmieniać tę małą społeczność, która w taki niesamowity sposób zaczyna się samoleczyć, co zagraża status quo pewnym osobom, które nie chcą pełnego wyleczenia. Bo nie na tym to polega - jak się w pełni wyleczysz, zaczynasz być samodzielny i nie poddajesz się władzy, więc Daniel jest zagrożeniem. Na tym polega chrześcijańskość tego filmu, żeby odejść od struktur i oduczyć się ich. Jest tu dużo absurdów, ale nie chciałbym, żeby ten film był sprowadzony tylko do etykietki filmu chrześcijańskiego albo antychrześcijańskiego. uważam, że tam jest o wiele więcej. To wynika jednak z tego, że ludzie na świecie są zanurzeni w bardzo różnych kulturach i porządkach i ktoś może odczytać to jak Pani z Ameryki, która w Toronto podeszła do nas i dziękowała, że wreszcie ktoś w tak piękny sposób broni Chrześcijaństwa, a zaraz potem podszedł Pan i także podziękował, ale tym razem za to, że w mądry sposób zaatakowany został największy grzech kościoła katolickiego.  Wiele zależy zapewne od wrażliwości i przekonań religijnych, ale w filmie przynajmniej dwa razy pada zdanie, żeby nie klepać formułek. Myślisz, że te słowa wypowiadane przez bohaterów mogą coś zmienić w naszym społeczeństwie?  Chciałbym. Uwielbiam, kiedy film wywołuje dyskusje i ludzie wychodząc z kina rozmawiają o sobie i to jest moim marzeniem, po to robię te filmy. Sala samobójców. Hejter też mam nadzieję wywoła dyskusje. Wynika to z tego, że kino jest kulturą, a kultura jest dialogiem, jest naszą wspólną umową społeczną i ta umowa jest wypracowywana tylko, kiedy łączymy się w dialogu. W sporze, konflikcie, ale w dialogu - konflikt wpisany jest w dialog i tak powstaje kultura. Im więcej się ze sobą zderzamy i spieramy, tym jesteśmy silniejsi i mocniejsza jest nasza tożsamość. Jeśli są filmy, które pobudzają do tej rozmowy, to powodują, że kultura się wzmacnia i wydaje mi się, że jako kraj mamy więcej do zaoferowania na świecie. Było to czuć na festiwalach, że oto znowu pojawia się głos z polski po fantastycznych filmach Pawła Pawlikowskiego i Małgorzaty Szumowskiej. Znowu podtrzymany jest ten dialog, bo ten rok niestety dla polskiego kina nie był łaskawy. W zasadzie poza filmem Jacka Borcucha i Bożym Ciałem, nie było zbyt wiele filmów, które gdzieś dostały się szerzej na festiwale zagraniczne. 
fot. Andrzej Wencel © Aurum Film
Skoro jesteśmy przy zagranicznych głosach i festiwalowych wojażach, nie mogę nie zapytać o próbę starania się o nominację do Oscara. Co to znaczy dla Ciebie i jakie szanse w tym wyścigu może mieć Boże Ciało?  To jest duża odpowiedzialność. Cieszymy się oczywiście z wyróżnień, nagród i zaproszeń na festiwale. Nasz film został przyjęty na ponad 20 festiwali w wielu miejscach na świecie. Został sprzedany na wiele rynków od Hiszpanii po Australię, we Francji wchodzi normalnie do dystrybucji i tamtejszych kin. Oscary są jednak zupełnie inną parą kaloszy, ponieważ trzeba trafić do gustu członków akademii. To jest bardzo specyficzna grupa, często wiekowych osób, więc dotarcie do tych ludzi nie jest prostym zadaniem. Oni nie oglądają wszystkiego choćby z racji zdrowia, więc wszystkimi kanałami teraz będziemy próbowali dotrzeć do członków akademii, żeby w ogóle mieli okazję zobaczyć nasz film, bo nie będą oglądać 93 zgłoszonych filmów i to na pewno się nie stanie. To wielka odpowiedzialność, żeby dobrze wydać pieniądze na promocję, którą dostaniemy od polskiego rządu, żeby dobrze zaplanować promocję Oscarową. Teraz nie ma przebacz, weszliśmy z tą promocją do puli filmów, gdzie znalazło się nowe dzieło Almodovara czy Parasite. Akurat ten rok szczęśliwie dla nas nie obrodził w niesamowite arcydzieła. Rok temu było inaczej, była Roma, Zimna wojna - w tym roku szanse są bardziej wyrównane, nie ma nowego Pawlikowskiego czy Cuarona. Są jednak silne nazwiska jak wspomniany Almodovar, czy Joon-ho Bong. Uważam jednak, że jest tam miejsce dla Bożego Ciała i wierzymy w to, bo przyjęcie w Stanach było bardzo gorące. Film dostał niesamowitego wiatru w żagle, właściwie od pierwszego pokazu, więc liczymy na więcej i robimy wszystko, co się da.  Dostaliśmy dużo ofert od firm PR, czeka nas wyprawa do Stanów, będę tam siedział długo i pojawimy się na festiwalu w Chicago ale też na American Film Institute w L.A.. Teraz musimy to pokazać, udzielać wywiadów no i zobaczymy. Nie mamy takiego budżetu jak miał Paweł Pawlikowski, a pieniądze są bardzo ważne. Na szczęście dzięki niemu mamy więcej doświadczenia, ale droga filmu jest tak specyficzna ze musi ją kształtować samodzielnie.  Wcześniej wspominałeś jeszcze o swoim kolejnym projekcie. Mógłbyś powiedzieć o nim nieco więcej?  Tak, jest nim film Sala samobójców. Hejter. Skończyliśmy zdjęcia w grudniu zeszłego roku. Myślę, że podobnie jak Boże Ciało wywoła dyskusję i będzie dla widzów mocnym uderzeniem. Opowiada o hejcie, także politycznym o złożoności zła, co czyni go przeciwieństwem do Bożego Ciała, który opowiada o złożoności dobra. Jest tutaj też kilka przepowiadających się rzeczy  niestety, bo duża część filmu skupia się na organizacji zamachu i samym zamachu na prezydenta miasta. Ten niestety wydarzył się naprawdę trzy tygodnie po nakręceniu naszych scen, więc nawet imiona się zgadzają - imię prezydenta, to Paweł, a atakującego Stefan. Niestety zgadza się też data premiery z dniem tego wydarzenia, ale mieliśmy to zaplanowane od dwóch lat. Dużo rzeczy zatem pokryło się niestety z rzeczywistością. Żyjemy w niespokojnych czasach i o tym też jest ten film. Akcja dzieje się w dużym mieście, gdzie są ogromne aspiracje, ambicje i potworna nienawiść, hejt środowiska, nierówności społeczne. Dzięki Bożemu Ciału mam nadzieję, ta rozmowa o wykluczaniu się nawzajem, będzie już na tym etapie zaawansowana. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj