Czas honoru - Powstanie to specjalna seria będąca powrotem do wydarzeń mających miejsce pomiędzy 4. a 5. sezonem. Cieszący się ogromnym zainteresowaniem temat Powstania Warszawskiego, rozmach inscenizacyjny, poruszający scenariusz i doskonała obsada wróżą powtórzenie sukcesu artystycznego oraz zdobycie uznania widzów tak jak przy poprzednich sezonach. Z Jarosławem Sokołem, scenarzystą serialu, rozmawia Dawid Rydzek.

DAWID RYDZEK: Po dwóch sezonach opowiadania o czasach powojennych, teraz w Czasie honoru wracacie Państwo do sierpnia 1944 roku. Dlaczego?

JAROSŁAW SOKÓŁ: Budżet jednego odcinka Czasu honoru był na poziomie tego, jakim dysponują twórcy Ojca Mateusza. Nie ujmując nic tamtemu serialowi, jest on w produkcji znacznie łatwiejszy w inscenizacji. Przy takich funduszach nie można było myśleć o realizowaniu serii poświęconej Powstaniu. Ta ostatecznie na prośbę widzów w tym roku stała się faktem, jednak nie planowalibyśmy jej, gdyby producent serialu nie był zajęty projektem o nazwie Miasto 44. Tak się więc szczęśliwie złożyło, że mógł on część zasobów przeznaczyć na Czasu honoru.

Pieniężnych?

Tych akurat nie, ale za filmem Jana Komasy stało potężne zaplecze w postaci sprzętu, kontaktów i lokalizacji. Może takie rzeczy mogą się wydawać błahe, ale dla serialu o tak ograniczonym budżecie to być albo nie być.

Można było próbować pokazać Powstanie Warszawskie, nie skupiając się na samych walkach. Kulminacyjna, finałowa sekwencja w cenionym Kanale to nie spektakularna wymiana ognia, ale podróż w tytułowych ściekach.

O ile w przypadku filmu Andrzeja Wajdy to się sprawdziło, wydaje mi się, że u nas byłoby zwykłym oszustwem. Chcąc być uczciwym zarówno wobec widzów, jak i samych bohaterów Czasu honoru musielibyśmy pokazać po prostu walki na tle zbombardowanej Warszawy. To zaś było niemożliwe, o czym wiedzieliśmy od rozpoczęcia prac nad serialem. Decyzja o przeskoku w czasie zapadła więc już w czasach pierwszego sezonu – już wtedy pragnęliśmy doprowadzić historię do czasów powojennych. Chcieliśmy pokazać, jak po skończonej wojnie i kapitulacji Niemiec ci ludzie znajdują się w sytuacji, w której nikt za bardzo im nie dziękuje za tę walkę. Wręcz przeciwnie, szybko stają się zwierzyną łowną i muszą się ukrywać w lasach. To wydawało nam się nie mniej ciekawe i dlatego poświęciliśmy temu dwa sezony. A teraz wracamy do Powstania Warszawskiego.

Czy losy bohaterów przebiegłyby tak samo, gdyby Powstanie wyprodukowano między 4. a 5. sezonem?

To dobre pytanie. Oczywiście tego nigdy się nie dowiemy, ale myślę, że nie. Pewne rzeczy na pewno potoczyłyby się inaczej.

Wielka szkoda zatem, że rozminęli się Państwo z premierą Miasta 44 o 2 lata.

Gdyby udało się wstrzelić z premierą tego filmu między 4. a. 5. serię, byłby to niezły zbieg okoliczności.

Biorąc pod uwagę, że mogła ona nadejść za wcześnie albo dawno po zakończeniu serialu, to tak wiele nie brakowało.

Prawda, niewiele. Choć szczerze mówiąc, tego przeskoku czasowego chcieliśmy dokonać wcześniej – już po 3. sezonie. Namówiono nas natomiast na jeszcze jeden rok kręcony w realiach wojny i stąd się to opóźniło. Chcieliśmy bowiem najszybciej przejść do zmiany anturażu, okoliczności, kontekstu, dać widzowi coś nowego. Zresztą teraz, po seriach powojennych, powrót do Powstania też będzie czymś nowym.

Czytaj więcej: Recenzja 1. odcinka serialu "Czas honoru - Powstanie"

Widzieliśmy, co się stanie po roku 1945. Wiemy też, kto wojnę przeżył. Jak w tym powrocie do czasów Powstania na nowo wywołać napięcie i obudzić w widzach obawę o życie bohaterów?

To wyzwanie, któremu próbowaliśmy podołać, choć oczywiście z definicji jest to niemożliwe. Żeby to obejść, wymyśliliśmy po prostu nowych bohaterów. Podążamy więc za członkami oddziałów, którymi kierują główni bohaterowie. Pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć, takie już prawa tzw. midquelu. Pomysł na takie rozwiązanie i kontynuację serialu w ten sposób to zresztą rzecz, którą podpatrzyliśmy u naszych amerykańskich kolegów. Jakiś czas temu powstał np. film telewizyjny osadzony w świecie serialu 24 godziny, który pokazywał pewne wątki, o których w kolejnych sezonach tylko wspominano.

Oprócz scenariuszy do serialu pisze Pan również powieści z serii "Czas honoru". Tam nie musi Pan się przejmować ograniczeniami budżetowymi.

I tego nie robię! Ograniczenia powodują jedynie wyobraźnia i rozsądek – nie można przecież za bardzo fantazjować. W serialu zaś nie ma łatwo. Trzeba pisać proprodukcyjnie, czyli przyjaźnie dla producenta. W przeciwnym razie źle się to skończy dla scenarzysty. Będą zmiany, a te - jak wiadomo - nigdy nie wychodzą na dobre. William Goldman, mój idol scenariuszowy, w jednej ze swoich książek napisał, że jeśli producent widzi pierwszą stronę z opisem sceny, w której stado wielbłądów pędzi przez Central Park, to dalej nie czyta. Nie ma znaczenia, czy to świetny scenariusz czy nie.

Zdarzyło się, że przy czytaniu Pana scenariusza producent Czasu honoru postąpił podobnie?

Myślę, że niejednokrotnie nastręczyłem mu realizacyjnych kłopotów, które zdecydowanie nie były mu na rękę. Szczególnie ciekawie było jednak, kiedy zapadła decyzja o realizowaniu serii powstańczej. Rozochocony większymi środkami producent powiedział nam, scenarzystom, że nie musimy się ograniczać i możemy pisać, co chcemy. No to napisaliśmy. Był atak na Gęsiówkę [dawne więzienie na warszawskim Muranowie – przyp. red.], zdobycie dwóch czołgów, a wcześniej jeszcze rozwalanie trakcji elektrycznej. Jak to przeczytał, przez dwa dni wyrywał sobie włosy z głowy.

Na czym stanęło?

Wypracowaliśmy w końcu kompromis. Jako scenarzyści serialu musimy po prostu sami się strofować. Jeśli już scena z czołgiem, to raczej jeden, a nie trzy. Jeśli strzelanina w ruinach, to raczej na terenie jednej kamienicy. Reżyser Miasta 44 mógł się wspomagać efektami komputerowymi, Czas honoru takiego luksusu nie ma.

Powstanie Warszawskie to temat w Polsce bardzo kontrowersyjny. Przygotował Pan sobie wcześniej linię obrony?

Nie, bo nasza rola nie polega na opowiadaniu się po żadnej ze stron – nie stwierdzamy, czy Powstanie było słuszne czy nie. My chcemy przedstawić coś po prostu prawdziwie. Jeśli coś jest prawdziwe, to budzi emocje, jeśli budzi emocje, to na czyjąś korzyść. Oczywiście każdy ma własne poglądy, ale sztuka polega na tym, żeby wobec nich się zdystansować. Serial czy film zawsze powinien stanowić przekaz obiektywny, być skierowany do wszystkich - zarówno do tych, którzy są za Powstaniem, jak i tych, którzy są przeciwko niemu.

Czytaj więcej: Dobre serialu w Polsce - jesień 2014

Miasto 44 traktuje ten temat w podobny sposób.

Tak, ale jednocześnie warto zauważyć, że tam Powstanie wygląda zupełnie inaczej. Trzydziestoletni Janek Komasa prezentuje to wydarzenie przez pryzmat swojej wrażliwości i wszystkich filmów, na których on sam się wychował. O zaproponowanym przez niego języku można dyskutować, natomiast film nie włącza się bezpośrednio w debatę historyczną i polityczną. I o to chodzi.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj