Podczas naszej ostatniej rozmowy Michael Cudlitz musiał gryźć się w język, by nie zdradzić tajemnicy kryjącej się w pierwszym odcinku nowego sezonu „The Walking Dead”. Nie do końca mu się to udało. Teraz, gdy spotkaliśmy się w Wiedniu podczas VIECC Viena Comic Con, był bardziej rozmowny.
DAWID MUSZYŃSKI: Ostatnio przeczytałem gdzieś, że uważasz się za aktora drugiej ligi. Dlaczego?
Michael Cudlitz: Tak mi się wydaje. Należę do tej dużej grupy osób zajmującej się aktorstwem, których ludzie nie znają. Rozpoznają nas ze względu na rolę w jakimś serialu, ale nie pamiętają, jak się nazywamy. Wiesz, ile razy słyszałem na ulicy, jak ludzie mówili do siebie: „Patrz, to ten rudy koleś z The Walking Dead. Jak on się nazywał? Ten, co tak lubi zabijać?”. Rozumiesz, o co mi chodzi? Nie wydaje mi się, by Tom Hanks, Brad Pitt czy Hugh Jackman mieli takie problemy. Dlatego myślę, że jest pierwsza liga, gdy twoje dokonania są tak duże, że ludzie pamiętają twoje imię i nazwisko, a nie tyko nazwę postaci, którą grasz, oraz są tacy jak ja, którzy pracują przy mniejszych projektach, godząc się z tym, że ich praca nie będzie aż tak bardzo doceniana. Będziesz oglądany, ale równie szybko zapominany. Ja to rozumiem i się na to godzę. Nie ma sensu z tym walczyć i obrażać się na cały świat. Najlepiej obrazuje to rozmowa mojego syna z kolegą, który przyszedł do nas do domu. Usłyszałem, jak go pyta: „Stary, jak to jest mieć znanego ojca?”. Na co mój syn odpowiedział z wielkim luzem: „On nie jest znany, jest po prostu obecnie bardzo popularny”. Trudno się z tym nie zgodzić. Sława zostaje, popularność z czasem mija. I to szybciej, niż wielu osobom się może wydawać.
Mało osób o tym wie, a sam się tym faktem nie chwalisz, że pracowałeś na planie serialu Beverly Hills, 90210. I to nie tylko jako aktor.
Jako młody chłopak szukałem sposobów, by trochę dorobić. Zatrudniłem się w firmie, która pracowała na rzecz tego bardzo popularnego kiedyś serialu. Budowaliśmy plany filmowe – tworzenie wnętrz, kładzenie wykładzin, aranżacja plenerów – to był nasz chleb powszedni. Bywało też, że byliśmy zatrudniani jako statyści do niektórych scen. Łatwiej było wykorzystać do tych celów nas niż przypadkowych ludzi. W końcu byliśmy na miejscu.
Wygłaszałeś jakieś kwestie?
Tak, choć nie pamiętam, czy wszystkie dostały się do finałowych wersji odcinków. Wystąpiłem w kilku scenach, więc pewnie można mnie gdzieś tam zobaczyć.
Twój głos znają też bardzo dobrze wszyscy fani gier z serii Call of Duty 4: Modern Warfare.
Jedna z dziwniejszych fuch, jakiej się podjąłem. Zamykasz się na kilka dni w pokoju z mikrofonem i drzesz się do niego, wydając bardzo często jakieś idiotyczne komendy. „Wskakuj do jeepa!”, „Wyskakuj z jeepa!”, „Schowaj się za jeepa!”, „Wczołgaj się pod jeepa!”. Następnie przekładasz kartkę i wygłaszasz te same komendy tylko ze słowem „beczka”. Zwariować można. Czasami kwestionowałem tekst, który miałem nagrać, bo wydawał mi się idiotyczny, ale za każdym razem przegrywałem z producentem. To była taka walka z wiatrakami.
Jakie to były kwestie?
Na przykład „Przeładuj!”, co w grze powtarzam z sześćset razy. Zastanawiałem się, czemu ten kretyn na polu walki z całych sił krzyczy do siebie „Przeładuj!”? Nie może po cichu po prostu zmienić magazynka? Musi wszystkim dookoła dawać znać, że właśnie skończyła mu się amunicja? Przecież to kompletnie bez sensu.
Przejdźmy teraz do Twojego ostatniego projektu, The Walking Dead, i faktu, który przez kilka miesięcy musiałeś ukrywać przed fanami i dziennikarzami, że to właśnie Twoja głowa została roztrzaskana przez Negana.
Ja musiałem to ukrywać nawet przed przyjaciółmi i rodziną! Nikt nie mógł dowiedzieć się prawdy. To było bardzo wycieńczające, ale momentami też zabawne. Wiele osób wykazywało się wielką pomysłowością w sposobie wyciągania ode mnie informacji. Z tego co pamiętam, Tobie też się udało co nieco ze mnie wyciągnąć podczas ostatniego wywiadu. Nie były to jakieś konkrety, ale na ich podstawie można było się domyślić, jaki los spotka Abrahama.
Trudno było utrzymać to w tajemnicy do końca?
Tak i to niekoniecznie z winy aktorów. Po pierwsze nie od dziś wiadomo, że w ekipie pracującej przy serialu The Walking Dead mamy „kreta” sprzedającego tajne informacje o fabule. Niestety nie wiemy, kto to może być. Sukcesywnie udaje mu się popsuć wszystkim zabawę, poprzez rozesłanie do zaprzyjaźnionych dziennikarzy informacji na temat tego, co się wydarzy. Poza tym serial The Walking Dead jest wyświetlany w tym samym czasie w kilkunastu krajach świata. Co oznacza, że na długo przed premierą różne telewizje dostają już gotowe odcinki serialu i nakładają na nie napisy w swoim języku, robią dubbing czy nagrywają wersję z lektorem. To ogromna grupa ludzi, nad którą nie mamy żadnej kontroli. Każdy może przecież zdradzić, co się wydarzy.
Dlatego nagraliście kilka wersji odcinka, w którym Negan zabija różne osoby?
Dokładnie. Oczywiście docelowo to zawsze miał być Abraham. Jednak by zmylić „kreta”, o którym wspomniałem, nagraliśmy kilka wersji w różnych konfiguracjach. Dzięki temu nikt nie miał 100% pewności, jakie jest ostateczne rozwiązanie. Ekipa wiedziała, że nie da się tego zrobić w innym czasie. To musiało być podczas kręcenia finałowego odcinka. Nie wiem, czy zauważyłeś, ale to jest jeden z nielicznych momentów, w którym wszyscy członkowie obsady są na jednym planie. To nie zdarza się zbyt często. Na ogół mijamy się tylko na planie. Nie kręcimy razem wszystkich scen. Tak więc musieliśmy jakoś spróbować oszukać osobę, która sprzedaje informacje. Stąd taka decyzja. Mam jednak nadzieję, że te różne warianty ofiar Negana będzie można gdzieś obejrzeć. Na przykład na wydaniach DVD z tego sezonu. Wiem, że dla fanów to będzie bardzo duża frajda.
Ciekaw jestem, jak po tej scenie reagowałeś na Jeffrey Dean Morgan, grającego Negana?
Jak to jak? Mówiłem do niego: „Ty dupku” i szedłem dalej. Nienawidzę gościa (śmiech). Żartuję. To świetny gość. Tyle że dupek (śmiech).
Twoja przygoda z serialem dobiegła końca, ale wąsy zostały. Nie denerwują Cię?
Przyzwyczaiłem się do nich. Na razie nie gram w żadnej produkcji, więc postanowiłem je sobie zostawić. Tak dla funu.
To co teraz zamierzasz robić. Masz jakieś projekty na oku?
Jeszcze nie i trochę się przeraziłem, gdy zdałem sobie sprawę, że moja przygoda z The Walking Dead dobiegła końca, bo wiem, że drugiego tak popularnego serialu nie będzie. Właśnie dotarłem na szczyt mojej zawodowej kariery i już wyżej nie podskoczę. Nie dostanę raczej roli w Game of Thrones czy Westworld. To by było dla mnie na tyle. Zostają mi tylko mniejsze projekty telewizyjne czy serialowe.
Pewnie to samo mówiłeś, gdy zakończyłeś prace nad serialem Band of Brothers?
A wiesz, że nie. Kompania braci to wspaniały serial. Bardzo dla mnie ważny, ale nie czułem, by był on takim wielkim hitem, jak opowieść o ludziach próbujących przeżyć w świecie zdominowanym przez zombie.
A czego w tym serialu nie będzie Ci brakowało?
Ciągłych treningów z trenerem personalnym. Może tego po mnie nie widać, ale ja jestem już stary i bieganie na planie z tym całym ekwipunkiem sprawiało mi dużą trudność. Z radością porzuciłem dietę i posiedziałem trochę w dresie na kanapie, nie bojąc się, że zaraz zadzwoni telefon wzywający mnie na plan. Nie zrozum mnie źle, to była superprzygoda i chętnie bym ją kontynuował, nie wiem tylko, czy moje ciało by się ucieszyło.
W sieci można zaleźć plotki na temat spin-offu pokazującego historię Abrahama, nim dołączył do ekipy Ricka. Wiesz coś o tym?
Nic. To raczej fanowskie wymysły i pobożne życzenia. Nie za bardzo nawet wiem, co mielibyśmy tam pokazać. Jaką historię? Może jakiś jeden odcinek specjalny z retrospekcją byłby dobrym pomysłem, ale nie cały serial. Wydaje mi się, że jest dużo innych postaci w tym serialu, które dużo bardziej zasługują na takie rozwinięcie.