Z okazji premiery swojego nowego filmu do Warszawy przyjechał Luc Besson, twórca kultowych już dzieł jak Leon Zawodowiec, Nikita czy Piąty Element. Tym bardziej ucieszyła nas informacja, że reżyser znalazł czas, by się z nami spotkać i odpowiedzieć na kilka pytań dotyczących Valeriana i Miasta Tysiąca Planet. Ale nie tylko.
DAWID MUSZYŃSKI: Jesteś fanem komiksów?
Luc Besson: Tak, zwłaszcza tych europejskich. Od małego uwielbiałem czytać przygody Valeriana, Asterixa czy TinTina. Zresztą są to komisy znane nie tylko we Francji, ale także w Polsce czy innych krajach świata. Postaci te nie są w niczym gorsze od Batmana czy Supermana. Może z tą różnicą, że z nimi łatwiej się czytelnikowi utożsamić.
Dlaczego postanowiłeś skupić się akurat na Valerianie?
Po pierwsze dlatego, że był to pierwszy komiks, w jakim się zakochałem, gdy miałem 10 lat, a przeniesienie go na duży ekran było moim wielkim marzeniem. W tej historii jest wszystko. W filmie zobaczymy setkę różnych ras kosmicznych. Dodatkowo projekt ten dawał mi swobodę zabawy z formą i ukrycia nawiązań do innych produkcji, których wyłapanie będzie wymagało co najmniej trzykrotnego obejrzenia filmu. Po drugie, pozostałe doczekały się już ekranizacji. Asterix miał chyba z cztery wersje aktorskie i mnóstwo animowanych. Natomiast za realizację przygód TinTina zabrał się Steven Spielberg, który wyznaczył pewien kierunek i formę tej opowieści, która mi osobiście nie bardzo leży. Nie lubię produkcji, w których wszystko od A do Z jest wykonane komputerowo.
Widzę, że bardzo się ożywiasz, gdy wspominasz o swoich latach dziecięcych w kontekście Valérian et la Cité des Mille Planètes.
Ponieważ odgrywa on w moim życiu bardzo ważną rolę. Pamiętam, że w każdą środę leciałem do kiosku kupić Pilote, francuskie czasopismo komiksowe, w którym publikowane były w odcinkach przygody Valeriana i Laureline. Nie wstydzę się tego powiedzieć. Zakochałem się w Laureline i z całego serca chciałem zostać jej Valerianem. Przeżywać z nią te wszystkie zwariowane przygody na przeróżnych planetach.
A znasz może Thorgala?
Oczywiście. Świetny komiks. Wciągająca historia.
A przeszła ci przez głowę myśl, by może ten komiks przenieść na ekrany kin?
Nie. Nigdy.
I zrobiło mi się przykro. Wracając do Valeriana, to chyba pierwszy komiks z tak silną postacią kobiecą na pierwszym planie.
Dokładnie. Moim zdaniem komiks powinien nazywać się Laureline, ale, jak rozumiesz, były lata 70. I trudno było przeforsować pomysł, żeby idolką młodych chłopców miała stać się jakaś dziewczyna strzegąca prawa w kosmosie. I tak wielkim osiągnięciem było to, że taka postać w ogóle się w popkulturze w tamtym czasie pojawiła. Generalnie wydaje mi się, że Valerian łamał pewne schematy, bo odchodził od idei bohaterów w kostiumach obdarzonych super mocami. Ci bohaterowie byli zwykłymi policjantami, różnica polegała jedynie na tym, że akcja rozgrywała się w XXVIII wieku.
Inspiracje Valerianem widać w innych twoich dziełach, chociażby Piątym Elemencie.
To prawda. Nie wypieram się tego. The Fifth Element był inspirowany twórczością Pierre’a Christina. Nawet zastanawiałem się wtedy, czy nie jest to dobra okazja, by zabrać się za Valeriana. Rozłożyłem sobie ten projekt w głowie na części pierwsze i zdałem sobie sprawę, że nie posiadaliśmy wtedy odpowiedniej techniki, by ta produkcja odpowiednio wyglądała. Nie chciałem robić tego na pół gwizdka.
Więc co się zmieniło?
Pojawił się James Cameron i jego Avatar. Ten film pokazał mi, że z wykorzystaniem tej techniki znikają wszelkie bariery. Jedyna, jaka pozostaje, to ta, którą postawi nam nasza wyobraźnia.
Na konferencji prasowej jeden z dziennikarzy zadał ci pytanie, czy ten film nie powstał za późno…
To było głupie pytanie. Co znaczy „powstał za późno”? Prace nad nim trwały tyle, ile miały trwać. Nie będę robił filmów w pośpiechu – tak, by wyprzedzić potencjalnych konkurentów. To idiotyzm. Film pokazuje widzom, kiedy jest skończony i kiedy ja jestem z niego w pełni zadowolony. Bo jeśli mnie się podoba, jest duża szansa, że spodoba się ludziom, którzy zdecydują się pójść na niego do kina. Traktuje widzów bardzo poważnie i nie chce im serwować produkcji, z których sam nie jestem zadowolony. Jeśli nawet miałbym dopracowywać film dziesięć lat, trudno. Ważne, by efekt końcowy był w stanie wszystkich zadowolić.
Wspominasz w wielu wywiadach, że współczesne kino o superbohaterach cię nudzi.
Bo jest wtórne. Zawsze to samo. Historia powstania bohatera i jego walki z jakimś przestępcą. Geneza zawsze jest identyczna. Nie ma tam większej głębi. Chyba tylko Nolan pokusił się o coś więcej, tworząc naprawdę wciągającą trylogię o Mrocznym Rycerzu. Reszta to taki recycling, który oglądasz w wielkim uśmiechem na twarzy, ale zapominasz o nim dziesięć minut po zakończeniu seansu. Mnie takie kino automatycznie odrzuca.
A sam nie chciałeś nigdy nakręcić filmu o jednym z bohaterów Marvela czy DC?
Nie.
Szkoda, bo chętnie bym zobaczył twoją wizję Batmana.
Nie wydaje mi się, bym był w stanie przebić Nolana. Stworzył prawie perfekcyjnego Batmana. Nie wiem, czy komuś jeszcze uda się chociażby mu dorównać.