Gwoli szybkiego przypomnienia: kategoria R to kategoria wiekowa PG-17. Oznacza to, że w produkcji znajdują się (będące nieraz osią fabuły) treści przeznaczone wyłącznie dla dorosłych odbiorców. W popkulturze to oznaczenie zwykło się traktować jako gwarancję przekraczającego granice, nieco wywrotowego kina i wyrazu nieograniczonej swobody twórczej. I faktycznie, pod pewnymi względami można tak to rozpatrywać. Rzecz w tym, że kategoria to nie wszystko. Liczy się też sposób, w jaki twórcy postanowią wykorzystać „dorosłe” treści w swoim filmie/serialu. A z tym bywa bardzo różnie. Są produkcje, które, mówiąc potocznie, wyciskają z obranej konwencji ostatnie soki, byleby wykorzystać twórczą swobodę, i udaje się to w stu procentach. Z drugiej strony barykady są dzieła, które spotkały się z ostrą krytyką ze względu na niewspółmierne do sytuacji (okiem krytyków) uleganie kreatywnej wolności. Powody tego stanu rzeczy są, rzecz jasna, różne, a często sami twórcy – mniej lub bardziej świadomie – wpadają w pułapkę konwencji.
20th Century Fox

Kategoria R jako niezbędny element fabuły/świata przedstawionego

Po produkcji z kategorią R można oczekiwać pewnych określonych treści. Może to być albo obrazowa, bezkompromisowa brutalność, niestronienie od barwnych wulgaryzmów, ukazane z dosłownością sceny seksu czy choćby szczególnie delikatne motywy fabularne, wymagające dojrzałego podejścia. Gdyby wziąć pod uwagę wszystkie te cechy, można byłoby wyodrębnić kilka powszechnie uznanych produkcji, które zdobyły rozgłos. Gdy mowa o obrazowej przemocy, jednym z najbardziej znanych przykładów jest choćby netflixowa wersja Daredevila. Niekiedy wymienia się również Grę o tron czy animowaną Castlevanię. Przemoc dla każdego z tych uniwersów – rojącej się od przestępczości zorganizowanej dzielnicy Hell’s Kitchen, inspirowanego Wojną Dwóch Róż kontynentu Westeros oraz skąpanej w ciągłym półmroku Wołoszczyzny schyłkowego średniowiecza – wydaje się czymś naturalnym. I tak Matt Murdock prowadzi podwójne życie, byle tylko ocalić dzielnicę, w której mieszka: w dzień „zwalcza” przestępczość w świetle prawa, podczas gdy noc należy do jego znacznie bardziej mrocznego alter ego, które nieszczególnie przejmuje się kodeksem prawnym (woli zwalczać kryminalistów okrutnymi metodami). Daredevil w swojej konwencji przetarł nowe szlaki: nie tylko pokazał, że dojrzałe historie o superbohaterach są jak najbardziej możliwe, ale też zaoferował wysokiej jakości choreografie walk. Przy tym na ekranie pojawiło się mnóstwo przemocy, jednak twórcy nią nie epatowali. Zachowano proporcje pomiędzy granicami dobrego smaku a wizją świata, w którą co noc zanurzał się Człowiek Bez Strachu. Co warto nadmienić, ten trend, choć w nieco innym wymiarze, kontynuowała Jessica Jones, która poszerzyła spektrum tematów choćby o kwestie związane ze zdrowiem psychicznym, alkoholizmem i niewolnictwem seksualnym. Gra o tron zebrała dość mieszane opinie dotyczące wykorzystywania brutalności i nagości, ale trudno o delikatność w uniwersum mocno bazującym na średniowiecznej Anglii. Intrygi i kary są tu traktowane jak coś absolutnie oczywistego. Westeros zainspirowało twórców innych produkcji, wśród których można wyróżnić m.in. Wikingów oraz Upadek królestwa.

Głośne filmy dla dorosłych z roku, w którym się urodziłeś:

Columbia Pictures Corporation
+20 więcej

Rozcieńczony Deadpool traci smak

Castlevania, choć zalicza się bardziej do kategorii western anime, porusza poważne tematy. Okazało się, że w świecie, w którym demony i nadnaturalne potwory współistnieją z ludzkim gatunkiem, jest miejsce na ukazanie zepsucia ludzkości, chciwości i zakłamania. Epoka Trevora Belmonta obfituje w nawiązania do licznych aspektów ludzkiej (i nie tylko) natury, wśród których wyróżnić można żądzę zemsty, pragnienie władzy, zaściankowość i obawę przed czymś, co w minimalnym choćby stopniu odstaje od wyobrażeń (i oczekiwań) innych. Los Lisy Tepes jest tego koronnym przykładem. W tym przypadku lepiej rozumiemy motywacje głównego złoczyńcy. Możemy nawet zastanawiać się, czy aby Drakula nie jest postacią tragiczną. Czy można wyobrazić sobie produkcje takie jak Deadpool, Legion Samobójców, Peacemaker, The BoysHarley Quinn w wersji łagodniejszej, „ocenzurowanej”? Cóż, podjęto próbę stworzenia tego typu alternatywy przy okazji drugiej odsłony serii o Pyskatym Najemniku (Był sobie Deadpool), ale trudno mówić o spektakularnym sukcesie. Nie ma co się dziwić. Deadpool bez ostrego, barwnego i wulgarnego języka, rubasznych żartów na każdy temat i ciągłego łamania tabu jawi się po prostu jak wydrążona, pusta skorupa, a nie pełnokrwisty antybohater znany z komiksów czy innych adaptacji. Ta sama zasada dotyczy animowanych przygód Harley Quinn. Konwencja wielowymiarowego pastiszu świata i mitologii Batmana aż się prosiła o całkowite wywrócenie utrwalonego już przez popkulturę obrazu Gotham City, co scenarzystom udało się zrobić wręcz perfekcyjnie. Co ciekawe, animowana wersja Harley zyskała nieporównywalnie większą sympatię wśród widzów niż solowy film o jej aktorskiej odpowiedniczce (Ptaki Nocy i fantastyczna emancypacja pewnej Harley Quinn). Ten drugi, mimo kategorii R, nie zbliżył się nawet do jakości i poziomu satyry z poprzedniej produkcji. A przecież obie fabuły bazują na niemal identycznych podstawach, czyli poszukiwaniu przez Harley własnej tożsamości i miejsca w Gotham po rozstaniu z Jokerem.
Fot. Materiały prasowe

Przerost formy nad treścią. "Gra o tron to tylko cycki i smoki"

Niektórzy twórcy uważają, że skoro powiedziało się A, to można – a nawet trzeba – powiedzieć B. I zdarza się, że to, co było świeże, oryginalne i zabawne, zmienia się w swoją własną karykaturę. Brutalność przestaje wynikać ze związku przyczynowo-skutkowego, a służy taniemu szokowaniu dla samego szokowania, wiarygodne dylematy bohaterów zaczynają przypominać fochy rodem z pierwszej klasy liceum, a wulgaryzmy i sprane dowcipy męczą i irytują swoją powtarzalnością. A raczej powtarzalnością samych twórców, żywiących błędne przekonanie, że to, co robią, wciąż podoba się widzom. Ten opis niewątpliwie u każdego wzbudzi osobiste skojarzenia. Ja natomiast skupię się na Grze o tron, bo to doskonały przykład przerostu formy nad treścią. Mamy tu irracjonalną brutalność (finał wątku Daenerys w 8. sezonie) i relacje pomiędzy postaciami sprowadzone do poziomu chwiejnych emocjonalnie nastolatków (najmocniej uderza tu przykład Jona Snowa i Jaimego Lannistera, bo rola jednego sprowadza się do powtarzania grobowym głosem: You’re my Queen, a drugiego do powrotu i śmierci w ramionach toksycznej siostry). Wulgaryzmy i sprane dowcipy? Przed Państwem maestro Tyrion Lannister w stałym repertuarze gagów o męskim przyrodzeniu (szczególnie tym, którego brakuje pewnemu eunuchowi) oraz depczący mu po piętach nadworny błazen Cersei, udający Króla Żelaznych Wysp: dla niepoznaki noszący książkowe imię Eurona Greyjoya. Wbrew pozorom uwag do Gry o tron było znacznie więcej, a dotyczyły one brutalności, nagości i seksualności. W końcu to tego typu kontrowersje stały u podstaw głośnej wypowiedzi Iana McShane’a z 2016 r., zgodnie z którą: "Gra o tron to tylko cycki i smoki". Pośród znaczących przykładów wyróżnić można: brutalny mord na ciężarnej Talisie Stark, gwałt Jaimego na siostrze przy zwłokach Joffreya czy gwałt Ramsaya Boltona na Sansie w obecności przyglądającego się temu z przerażeniem Theona Greyjoya. Wszystkie te sceny noszą znamiona przerostu formy nad treścią, bo czy Krwawe Gody straciłyby coś bez ukazania w najdrobniejszych detalach śmierci żony Robba Starka? Co stało u podstaw decyzji o zmianie książkowej sceny Jaimego i Cersei, w której to ona dobrowolnie godzi się na stosunek z bratem? W końcu sam fakt kazirodczego związku powinien budzić silne emocje. Co do sceny Ramsaya i Sansy – raczej nie potrzebowaliśmy żadnych dodatkowych dowodów na to, jak psychopatyczny jest Bękart Boltona. Jego poczynania obserwowaliśmy od 3. sezonu (od 2., jeśli liczyć spalenie Winterfell poza ekranem).
fot. materiały prasowe

Nawet "Fuck Batman!" nie uratowało showrunnerów

Podobnego trendu nie ustrzegł się również Ród Smoka, w którym bardzo dosadne sceny porodów powtórzono aż trzykrotnie (!) na przestrzeni całego sezonu. Mówi się, że naśladownictwo to najszczersza forma pochlebstwa. Mam jednak wrażenie, że doszło tu do zbędnego wodolejstwa i budowania PR-u na szokowaniu widzów. Podobnie jest z ekranową nagością. Właściwie na palcach jednej ręki można policzyć sceny erotyczne, które były ważne dla fabuły. A mimo to twórcy wręcz zwiększali ich częstotliwość i czas trwania, najczęściej po to, by uwypuklić szczególne preferencje seksualne występujących w nich bohaterów. Orgia Oberyna i Ellarii z przedstawicielami obojga płci, częste zamtuzowe „podboje” Lorasa Tyrella – tego typu sceny zwyczajnie zabierały czas innym wątkom, zapełniając niekiedy 1/6 odcinka. Sytuacja odwrotna zachodzi, kiedy pomimo kategorii R twórcy infantylizują historię. Można to zaobserwować m.in. w serialu Titans, który zapowiadał się na telewizyjną odpowiedź DC na marvelowskiego Daredevila i który w samym zwiastunie przykuł uwagę dosadnym przytykiem w stronę Batmana ("Fuck Batman!"). Trudno odmówić – przynajmniej w kontekście pierwszych kilku odcinków aktorskiej iteracji Młodych Tytanów – twórcom starań, jednak z czasem zakulisowe problemy produkcji i chaotyczny scenariusz wpłynęły na wszystkie jego aspekty. Titans do samego końca oferował dziwny miszmasz konwencji grimdark z teen dramą – pod względem kreacji fabuły i postaci Tytanom bliżej raczej do Olivera Queena z Arrow niż do Matta Murdocka. Nie jest to wina samej kategorii, a niedbalstwa showrunnerów i producentów projektu.
materiały prasowe

Kategoria R: czy przemoc i seks są potrzebne w kinie i telewizji?

Trudno nie przewracać oczami, gdy patrzy się na te wszystkie przerysowane elementy produkcji dla dorosłych. Zwłaszcza gdy przypomnimy sobie tytuły, które ukazywały poważne treści, a nie miały nawet kategorii R. Kultowy Władca Pierścieni Petera Jacksona czy adaptacje Igrzysk Śmierci Suzanne Collins mogą posłużyć za przykłady. Okazuje się, że wcale nie potrzeba było do tego brutalizacji przekazu. Nie da się ukryć, że są sytuacje, pomysły i uniwersa, w których kategoria R dobrze wpływa na przedstawiane treści. Jednak ważne jest to, by sami twórcy wykorzystywali tę kategorię i płynące z niej „dobrodziejstwa” z głową. Łatwo bowiem zachłysnąć się poczuciem kreatywnej swobody i zwyczajnie przesadzić.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj