Wiem, że kwestia odbioru komedii jest bardzo indywidualna i często skrajna. Każdy ma inne poczucie humoru i inaczej odbiera ekranowe wyczyny aktorów. Nie ma w tym nic złego, że jednych bawią wymyślne szermierki słowne, a innych kloaczny humor oparty na wymiotowaniu czy seksie. Każdy ma do tego prawo i nikomu nie odbieram lubienia takiego czy innego sposobu rozbawiania. Wierzę jednak, że w kinie istnieje coś takiego, jak uniwersalny humor, który może trafić do szerszego grona odbiorców i być ponadczasowy. I tu mam problem - współczesne komedie zagubiły się i są bardzo dalekie od takiej drogi. Patrząc na to, co oferuje nam Hollywood w ostatnich latach, nie da się nie zauważyć, że większość rzeczy opiera się na humorze pozostawiającym wiele do życzenia. Gdy patrzę na scenariusze wykorzystujące wulgaryzmy za przecinek oraz seks, nagość czy wymioty jako sposób rozbawiania, trudno mi przejść obojętnie. A niestety większość amerykańskich komedii jest oparta na podobnym typie humoru, który na pewno ma swoich odbiorców, ale jest daleki od uniwersalności gatunku, który przeżywał swój złoty wiek w latach 80. Takie filmy sugerują mi, że gdzieś zniknęła komediowa kreatywność w kinie, która oparta jest na zasadzie linii najmniejszego oporu. Bo umówmy się - tego typu żarty, że jak np. w filmie z tego roku pt. Blockers, gdzie dzieciaki wymiotują na siebie w limuzynie nie są wybitnym przykładem pomysłowości. Tego typu rzeczy, na których oparty jest obecnie gatunek to banały, proste schematy lub po prostu rzeczy często wywołujące niezręczność, a nie śmiech. Mam z tym problem, bo jak sięgnę pamięcią, filmy z lat 80. z takimi ludźmi jak Dan AykroydChevy ChaseSteve MartinEddie Murphy John Candy czy Bill Murray nawet w swojej głupkowatości bawią do dziś tak samo. Tam nie tylko talent aktorów odgrywał kluczową rolę, by najbardziej idiotyczne rzeczy sprzedać tak, że widz nie tylko sympatyzuje z nimi, ale jeszcze się śmieje z ich wyczynów. To były czasy scenarzystów, którzy mieli talent do tworzenia czegoś bliskiego uniwersalności, co trafia do szerszego grona odbiorców, niż współczesny wyczyny. Choćby twórczość obchodzącego dziś urodziny John Landis broni się po dzień dzisiejszy. Na czele z takimi filmami jak Spies Like Us oraz Trading Places. Czy możemy to samo powiedzieć o jakimś współczesnym przedstawicielu gatunku, który jest choćby wart drugiego seansu? Nie wydaje mi się. A jeśli kwiat współczesnej komedii to Melissa McCarthy, Amy Schumer, Seth Rogen i Tiffany Haddish, to trudno o lepszy efekt. Nie ma równowagi pomiędzy przedstawicielami różnych podejść do rozbawiania publiczności.
fot. materiały prasowe
Trudno mi do końca znaleźć przyczyny takiego stanu rzeczy. Być może tego typu poczucie humoru jest związane ze naszą codziennością i po prostu je odzwierciedla. Być może te 30 lub 40 lat temu świat był prostszy i ludzie łatwiej potrafili się śmiać ze wszystkiego. A to też jest jeden z aspektów problemu: dziś nie wolno się śmiać z niczego. Nawet wspomniane komedie oparte na wulgaryzmach nie przekroczą jakichś granic poprawności. Nie zrozumcie mnie źle - granice były zawsze, ale teraz nie są one nawet dostrzegalne, bo mają tak wysokie mury. Nawet forma satyry czy parodii wydaje się wydaje się zanikać i dopasowywać do obecnego stanu rzeczy. Jak przypomnę sobie wyczyny Leslie Nielsen w różnych komediach na czele z serią Naga broń, śmieje się sam do siebie. A co pokazuje nam seria "coś tam movie"? Tyradę żenady, sprośności i nieumiejętności wyśmiania czegoś, co powinno być łatwe do sparodiowania. Ten gatunek wydaje się wręcz synonimem gatunkowego problemu. Nie chcę jednak generalizować i mówić, że wszystko jest złe, nieśmieszne i do bani. Z jednej strony za stan rzeczy obwiniam Judd Apatow i jego protegowanych na czele z Seth Rogen, ale nawet oni mają dobre pozycje na koncie. Z drugiej strony w ciągu roku zdarzają się perełki, które łamią schematy i odchodzą od trendów, pokazując kreatywność w humorze sytuacyjnym i słownym. A przecież poza USA nie wygląda to tak źle. Z Francji non stop napływają do nas kolejni przedstawiciele gatunku, cieszący się popularnością w kinach nie tylko w naszym kraju. Skoro są przypadki, które pokazują, że da się stworzyć coś lepszego, to dlaczego jest ich tak mało?
fot. materiały prasowe
Boli mnie to, bo lubię komedie i nawet nie stronię od kloacznych żartów, dopóki są one pomysłowe. Sam uważam się za fana Seth MacFarlane, który przecież w sposób przemyślany właśnie rozbawia w taki sposób. Niestety po dobrym Ted jego kolejne filmy bardziej dopasowały się do tego, co jest problemem kina komediowego, niż mogłyby stać się alternatywą dla masy słabych rzeczy. A takich nie jest zbyt wiele. Ten tekst to w pewnym sensie obraz mojej frustracji na to, że aby pośmiać się w kinie, muszę iść na animację Pixara - np.Les indestructibles 2, bo aktorskie filmy są dalekie od tego, co mnie bawi. Seriale to nadrabiają z nawiązką (uwielbiam Black-ish, który jest idealnym połączeniem uniwersalnego humoru z mądrą i emocjonalną historią), ale nie zmieniają tego, że w kinie wygląda to źle i jest pewnego rodzaju kryzys. Tak jakby najlepsi poszli do seriali, a ci pracujący w kinie zapomnieli o korzeniach i wyjściu naprzeciw różnorodnemu poczuciu humoru widzów. Tak jakby sami zapomnieli, jak zachować dystans do świata i śmiać się z samych siebie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj