Wiadomo, świat DC ma dwie legendy z niczym i z nikim (choć mógłby tu dobitnie zaprotestować jeden (P)pajączek) nieporównywalne i cały szereg pomniejszych. Za Batmanem ciągnie się fascynująca aura mroku, a Superman przemawia do nas ze swojego majestatycznego widzimisię, w którym zawiera się zaskakująco dużo altruizmu i empatii dla rodzaju ludzkiego. Wonder Woman musi jeszcze w osobie Gal Gadot popracować nad odbiorem w umyśle laika, ale nie bez przyczyny gros samców marzy, by poznać jej lasso. Trójca pełną gębą. Im dalej od Ligi Sprawiedliwości, tym gorzej, przy czym można spojrzeć na problem z odmiennej perspektywy: im głębiej w las DC, tym bliżej człowieka z krwi i kości. Flash (będę w tym miejscu starał się zbudować ogólny wydźwięk tej postaci z czterech przywołanych wcześniej wariantów, przy czym – siłą rzeczy – często będzie to poruszanie się w stronę Barry’ego Allena) to nie jakiś wyrwany z kontekstu półbóg, z którym czytelnik nie mógłby się identyfikować. Łyżkę dziegciu w ten hurraoptymistyczny wniosek może wlewać cały katalog jego umiejętności: mamy tu Moc Szybkości (która czasem pozwala poruszać się herosowi szybciej od światła), zdolność do podróży w czasie i pomiędzy wymiarami, umiejętność wywoływania cyklonów i wiatrów wiejących z ogromną siłą, niewiarygodną prędkość przemiany materii, wyśmienity refleks, wprawianie własnych cząsteczek w ruch umożliwiający przenikanie ciał stałych, przewidywanie prawdopodobieństwa wystąpienia danych zjawisk, zwielokrotnioną aktywność mózgową i jeszcze, jakby było mało, mistrzostwo w walce wręcz. Pomimo to, a może nawet właśnie dlatego, Flash wydaje się everymanem, który (zwłaszcza w kontaktach z innymi członkami Ligi Sprawiedliwości) w pozornie najtrudniejszych sytuacjach ujmuje poczuciem humoru i nieco flegmatycznym podejściem do rzeczywistości. Dziś kojarzymy go przede wszystkim z serialowym obliczem Granta Gustina, dodającym tej postaci niewinności i chłopięcego uroku. Jest w niej także coś z Sherlocka Holmesa, który pragnie delektować się zagadką, aż Oliver Queen nie zmusi go do przyspieszenia pracy. Rozumiemy doskonale wszystkie motywy działania Barry’ego Allena i w jego misji chcemy mu kibicować. Co więcej, spoglądając na Flasha kompleksowo, możemy mówić o pewnym kontinuum, jakże znamiennym słowie, gdy przykładamy je do oceny tej postaci: Allen kupował komiksy ze swoim ulubionym bohaterem, potem ta sztafeta pokoleń przeniosła się na fascynację Westa przyszłym wujkiem. Przekazywanie tej pałeczki wzmacnia „sąsiedzki” odbiór Flasha - bohatera zanurzonego w swojej niepewności, ale równocześnie nadzwyczaj szczerego w przyjętym postępowaniu.
źródło: DC
Sympatia dla superszybkiego herosa wzmaga się jeszcze, gdy rozważamy, kto jest wrogiem Flasha. Kapitan Chłód, za młodu ciemiężony przez swego ojca, okłada się z bohaterem niniejszego tekstu od dziesięcioleci; Profesor Zoom (zwany też niekiedy Reverse-Flash) doprowadził ongiś do sfingowanego procesu Allena z oskarżeniem o morderstwo; Goryl Grodd chce udowodnić Flashowi, że jest de facto głupszy i słabszy od małpy; Trickster, wiadomo, zdecydowanie woli robić adwersarzowi psikusy niż dawać cukierki; Kapitan Boomerang z kolei na jednej z okładek komiksowych triumfuje nad otumanionym Flashem, a całe zajście z ulubionym herosem oglądają zgromadzone w cyrku dzieci. Korowód dziwadeł. Jeszcze gorzej jest w alternatywnych historiach Flasha. Frank Miller w „Batman: Mroczny Rycerz kontratakuje”, serii komiksowej wydawanej w latach 2001-2002, robi z Barry’ego Allena agregat prądotwórczy Lexa Luthora, przy czym żwawy heros nie ma specjalnego pola manewru: zakładnikiem złoczyńcy jest Iris West. Sytuacja ulega zmianie w legendarnym już komiksie Granta Morrisona i Geoffa Johnsa, którzy ponownie powołali do istnienia Flasha w wydaniu Barry’ego Allena (DC Universe #0 - Let There Be Lightning z 2008 roku). Nienazwany początkowo narrator, określający się przez pryzmat „wszystkiego”, wspomina swoją przyjaźń z Halem Jordanem i Supermanem, a zapoczątkowana historia przeradza się następnie w przywołanie innych postaci i zdarzeń. Kreska autorów przesuwa się po naszej świadomości, przechodząc w całą feerię barw: początkowa czerń tła, kolor żółty i wreszcie czerwień, wyzierająca wraz z kolejnymi stronami komiksu. Narrator dodaje: „Ja… go znam. Nie jestem już wszystkim. Jestem trzonem światłości, rozszczepionym przez pryzmat”. W finale opowieści na czerwonym niebie pojawia się księżycowa poświata, a obok niej - złota błyskawica tworząca logo Flasha. Narrator dodaje: „Teraz pamiętam”. Jest to być może najbardziej poetycka i fascynująca, z całą swoją dosłownością i z uwzględnieniem tytułu - Niech nastanie światłość - kreacja komiksowego superbohatera. Johns doda potem pompatycznie w jednym z wywiadów, że „kiedy największe zło powróciło do uniwersum DC, największy bohater także musiał powrócić”. To, w jaki sposób wraz z Morrisonem podeszli do Flasha, od dawno było marzeniem twórców serialowych i filmowych adaptacji.
źródło: DC
Począwszy od 1967 roku i osiemnastoodcinkowej serii krótkich filmów pt. The Superman/Aquaman Hour of Adventure Flash stał się ważnym komponentem animacji spod szyldu DC. Choć bohater niniejszego tekstu nigdy nie doczekał się solowego obrazu, to jednak w przeniesionym do telewizji rysunkowym świecie odgrywał znaczącą rolę (w rozmaitych odsłonach swej postaci): w Super Friends (1973-1986), Młodych Tytanach (jako Kid Flash; 2003-2007), Lidze Młodych (2010-2013) czy całej serii filmów z Animowanego Uniwersum DC, ukazujących przygody Ligi Sprawiedliwości – a to tylko najbardziej emblematyczne przykłady. Mimo to, gdy tylko pojawił się temat adaptacji z „żywym” wcieleniem Flasha, było już znacznie gorzej. W serialu z lat 1990-1991 występujący w tytułowej roli John Wesley Shipp budzi z perspektywy czasu politowanie: strojem jego bohater przypominał czerwonego kosmitę, a widownia zastanawiała się, czy antenko-błyskawice w okolicy jego uszu nie spadną przypadkiem w czasie emisji odcinka. Choć ta wersja superszybkiego herosa była powodem wielu żartów, wychowani w latach 90. mogą czuć do niej pewien sentyment. W 1997 roku Flash pojawił się w pilocie serialu Justice League of America, który jednak był tak kiepski, że nie znalazł dla siebie miejsca w telewizyjnej ramówce. Bart Allen (choć przedstawiał się także jako… Jay Garrick, Barry Allen i Wally West) dwukrotnie pojawił się za to w serialu Smallville jako egoistyczny nastolatek, który używał supermocy do osiągania osobistych korzyści. Dopiero nadejście zeszłorocznego serialu The Flash (a także Arrow, w którym bohater zalicza gościnne występy) zmieniło publiczne postrzeganie tego herosa i wyniosło go na piedestał, na którym należy mu się pełen szacunek. Za chwilę Flash w osobie Ezry Millera jako Barry’ego Allena nadejdzie w nowo powstałym Kinowym Uniwersum DC wraz z solowym filmem, który pojawi się na ekranach w 2018 roku. Nie myślcie jednak, że to posunięcie Warner Bros. jest tylko odpowiedzią na sukces serialu wyprodukowanego przez stację CW. Już w latach 80. scenarzysta komiksowy Jeph Loeb został zaangażowany – bez skutku – w przygotowanie kinowej wersji przygód Flasha. Po znakomicie przyjętym w Warner Bros. scenariuszu do Batman Begins włodarze firmy zaproponowali, by David S. Goyer nakręcił film o przygodach któregoś z dwójki herosów: Zielonej Latarni lub właśnie Flasha. Choć wybór padł na tego drugiego, to jednak Goyer po trzech latach przymiarek na dobre porzucił projekt (w początkowej wersji w rolę tytułowego bohatera miał wcielić się… Ryan Reynolds). Mniej więcej od roku 2007 w bezpośredniej okolicy siedziby Warner Bros. cała armia scenarzystów, producentów, reżyserów i jednego tylko Geoffa Johnsa starała się przepychać wizję Flasha do umysłów tych, którzy przedsięwzięcie mieliby sfinansować. Gdy jedni byli w ogródku, inni już witali się z gąską – i tak nieustannie, bez efektów. Dopiero jasna deklaracja o stworzeniu Kinowego Uniwersum DC spowodowała, że Flash doczeka się swojego filmu, który wyreżyseruje Seth Grahame-Smith.
źródło: DC
Barry Allen w serialowej rozmowie z Oliverem Queenem przekonuje go: „Jestem tylko gościem uderzonym przez piorun. (…) Nie wiem, czy mogę być jakimś… bojownikiem”. Green Arrow odpowiada tymi słowami: „Możesz być lepszy, ponieważ potrafisz inspirować ludzi. Możesz strzec swojego miasta jako jego anioł stróż. Jesteś Flashem”. W tym niepozornym dialogu zawiera się cała prawda o tym, kim jest Flash. Ten superbohater nie tylko inspiruje - jest projekcją naszych marzeń o ujarzmianiu czasu, o podróżowaniu przez jego strumienie, o pokonywaniu najdłuższego nawet dystansu. Queen wyraźnie jednak akcentuje ostatnie z przytoczonych wyżej słów. Flash to popkulturowa ikona, stan umysłu, który pozwala nam działać lepiej, sprawniej, „bardziej”. Choć może nigdy nie zepchnie z tronu Batmana czy Supermana, to jednak mamy nieodparte wrażenie, że z tym facetem dogadalibyśmy się bez żadnych przeszkód. Zaryzykuję stwierdzenie, że w szeregach komiksowych herosów nie ma drugiej postaci tak lojalnej i cementującej drużyny złożone z najtrudniejszych charakterologicznie półbogów. Więc gdy następnym razem udasz się w podróż najczarniejszym borem czy najstraszniejszym lasem, pomyśl… jesteś Flashem.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj