Trudno bez sentymentu nie przypominać sobie ALF, zwłaszcza że jego główny, tytułowy bohater był symbolem leniwych popołudni przed telewizorem. Serial powstawał w latach 1986-1990, a pokazywał codzienne i zdecydowanie absurdalne życie zwyczajnej amerykańskiej rodziny Tannerów, których poukładany byt zakłóciło pojawienie się kosmity z planety Melmack. ALF sprawiał mnóstwo kłopotów, jego ukrywanie było naprawdę trudne, a do tego naprawdę miał ogromną ochotę zjeść kota Tannerów. ALF do dzisiaj jest jednym z najlepszych seriali komediowych lat 80. – nie wybitnym, ale rzeczywiście poprawiającym humor. To przedstawiciel tych naprawdę udanych komedii sci-fi. W 1996 roku powstał jeszcze film Projekt ALF, choć nie tak dobry, jak serial. Koniec lat 80. to także pojawienie się jeszcze innej znanej i kultowej produkcji – Back to the Future. Trzy filmy z lat 1985, ’89 i ’90 niezmiennie cieszą się dużą popularnością, a latające deskorolki jakoś do dzisiaj nie podbiły świata. Co prawda nie są już takim elementem science-fiction jak w Back to the Future, ale jak widać, jeszcze wiele przed nami. Kojarzycie robota WALL·E z filmu Pixara pod tym samym tytułem? Może to nie komedia pierwszej wody, ale jest z czego się pośmiać – no i mamy kosmos i odległą przyszłość. Ten film jednak czerpie z wielu innych dzieł sci-fi pełnymi garściami, a główny bohater nie wyglądałby tak, jak wygląda, gdyby nie film Short Circuit (1986), a raczej robot Numer 5, jego główny bohater. Podobieństwo jest wręcz uderzające, a kto nie zna Short Circuit, niech nadrabia, ponieważ to klasyk – może mniej znany niż taki Back to the Future, ale równie udany. To zresztą kolejna produkcja kojarząca się z czasami dzieciństwa osób urodzonych po 1990 roku. Film jest zabawny i przejmujący, a do tego Numer 5 jest bohaterem przeuroczym. Kontynuacja perypetii tego obdarzonego uczuciami robota powstała dwa lata później. To już nie to samo, ale wciąż bawi. Końcówka lat 80. rzeczywiście dostarczyła widzom mnóstwa ciekawych komedii z wątkami sci-fi, ewentualnie filmów science-fiction z komediowymi wstawkami. Kolejną taką produkcją, jest Kochanie, zmniejszyłem dzieciaki (1989). Film opowiada o domorosłym wynalazcy, który przypadkowo zmniejszył swoje dzieci oraz ich przyjaciół. Produkcja nie jest może szczególnie udana, ale zapisała się w pamięci widzów, choć w przypadku tych polskich głównie za sprawą serialu opartego o ten sam pomysł. Serial (1997-2000) nie powalał, ale był jednym z tych nielicznych przypadków, kiedy oryginał okazywał się gorszy. Telewizyjne Kochanie, zmniejszyłem dzieciaki doczekało się trzech sezonów, a to już dowód na to, że przynajmniej widzom się podobało. Sympatyczna komedia sci-fi, choć pewnie dzisiaj nie zachwycałaby już tak bardzo, jak oglądana z perspektywy osoby młodocianej. Wdzięczne i całkiem dobre komedie science-fiction to domena lat 80. Ostatnia dekada ubiegłego wieku przyniosła produkcje bardziej nastawione na rozrywkę, lecz niekoniecznie zawsze zdatne do oglądania. Kilka bardziej znanych filmów z tego gatunku weszło do kin pod koniec lat 90., jak na przykład Mars Attacks! (1996). Film to nieszczególnie mądry, ale trzeba się liczyć z tym, że twórczość Tima Burtona zawsze była i jest dość oryginalna. Przynajmniej obsada (Jack Nicholson, Glenn Close, Pierce Brosnan, Danny DeVito, Natalie Portman) jest dość godna uwagi, skoro sami Marsjanie są zlepkiem stereotypowych wyobrażeń na ich temat. W 1998 roku do kin wszedł The Avengers, kolejny przykład filmu kultowego, z dobrą obsadą, a także będącym klasycznym prześmiewczym sci-fi, który w zasadzie jest tylko znacznie gorszym remakiem serialu z lat 1961-1969. Z tym, że tutaj mamy Ralph Fiennes, Uma Thurman czy Sean Connery w rolach głównych. ‌Space Jam (1996) to odrobinkę dziwny przedstawiciel gatunku, ale jednak biorą w nim udział kosmici – z tym, że animowani. Z kolei Men in Black (1997) oraz dwie kontynuacje (2002 i 2012) to jak najbardziej klasyczna komedia sci-fi. Są kosmici, do tego wrogo do ludzkości nastawieni, no i są oni – rozbrajający humorem agenci, którzy mają nas wszystkich przed tymi najeźdźcami obronić. Faceci w czerni to klasyk, a jak wiadomo, sequele przeważnie są gorsze. Gorzej też było z widzami, którzy musieli pogodzić się z istnieniem takich produkcji jak 2001: Odyseja komiczna z Leslie Nielsenem, która nawet jak na parodię nie spełnia swojej roli. Dobrze, że powstawały produkcje znacznie lepsze, na przykład The Truman Show (1998) z Jimem Carreym, choć to bardziej komediodramat z wątkami sci-fi. A co do gwiazd kina, Galaxy Quest (1999) to produkcja z aktorami naprawdę znanymi i uznanymi – Sigourney Weaver czy Alan Rickman to nie byle kto. Film przedstawia historię byłych aktorów serialu science-fiction, do których pewnego dnia o pomoc zgłosili się prawdziwi kosmici – telewizyjną fikcję potraktowali oni bowiem całkiem na serio… XXI wiek to już zupełnie inna historia mamy zupełne mieszanki gatunkowe, a taki The Martian, będący niezaprzeczalnie przedstawicielem kina sci-fi wygrywa Złoty Glob jako komedia. Matt Damon co prawda wiedzie nawet wesołe życie na Marsie, ale trudno ten film uznać za komedię science-fiction. Są też tacy Guardians of the Galaxy – druga część jest tak napakowana żartami, że ten film już chyba można uznać za komedię. Po drodze był jeszcze wyjątkowo kiepski Meet Dave (2008) czy oryginalne The Hitchhiker's Guide to the Galaxy (2005) z Martin Freeman, ale era dobrych klasycznych komedii science-fiction to już chyba przeszłość. Teraz liczy się akcja, a humor zostaje wrzucony do prawie każdego filmu. Co nie znaczy, że nie pojawią się już nigdy ciekawi przedstawiciele gatunku – jak Colossal z zeszłego roku z Anne Hathaway. Widzowie sami uznają czy jest dobrze.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj