Lucyfer pojawił się na ekranach w styczniu 2016 roku. Opowieść wydaje się dość prosta: oto szatan, który decyduje się opuścić piekło i zamieszkać w Los Angeles, w którym bawi się i prowadzi klub nocny. Przez splot wydarzeń nawiązuje relację z panią detektyw Decker i... razem rozwiązują sprawy kryminalne. Wiem, brzmi banalne i choć nie czytałem, wiem, że nie ma to zbyt wiele wspólnego z obrazkowym pierwowzorem. Jest to bowiem serial, którego konwencja porusza się wbrew temu, co widzowie oczekują po serialach jakościowych. Współcześnie można odnieść wrażenie, że im lepszy, częściej wyróżniany serial, tym musi być on bardziej mroczny, depresyjny, śmiertelnie poważny i dojrzały fabularnie oraz emocjonalnie. Nie ma w tym nic złego! Przecież wiele seriali jakościowych to wybitny przykład tworzenia ekranowej rozrywki z kreacjami przechodzącymi do historii telewizji. Lucyfer po prostu jest inny, ponieważ jest lekką rozrywką pełną dystansu i humoru.  W tym właśnie leży sukces fenomenu Lucyfera. Twórcy zbudowali prostą konwencję opartą na schemacie procedurala, czyli duet bohaterów rozwiązuje sprawy kryminalne zamknięte na jeden, maksymalnie dwa odcinki, ale jednocześnie towarzyszy temu większa historia rozpisana na cały serial. Można dostrzec w tym wiele dystansu, luzu i chęć zabawy konwencją, a nie jej sztywne trzymanie się. Wiemy, że Lucyfer ma nadludzką moc, bo jest w końcu samym diabłem, więc czasem wykorzystuje ją w walce z przestępczością niczym superbohater. Być może dlatego ostatecznie powiązano go z Arrowverse, ponieważ Lucyfer Morningstar pojawił się w wielkim crossoverze na jednej z Ziem z alternatywnego wymiaru. Sprawy, jakimi się zajmują, przeważnie są proste, czasem przewidywalne, czasem nie, ale ten aspekt nie miał tu nigdy znaczenia. Bawiła droga do rozwiązania śledztwa, w której nie brakowało zabawnych sytuacji, czy czasem kuriozalnych interakcji Lucyfera z innymi bohaterami.
fot. Netflix
+60 więcej
To właśnie też jest istotny aspekt tego serialu. Postacie są niesamowicie sympatyczne i szybko zyskują przychylność. Tom Ellis jako Lucyfer jest przez większość serialu taki, jakby się chciało - brytyjski akcent, nienaganny garnitur, czasem groźne spojrzenie. Wszystko jest na swoim miejscu i to nawet pomimo tego, że aktor gra identycznie jak w serialu Rush z 2014 roku. Każda z postaci przechodzi jakąś ewolucję przez te sezony i staje się troszkę ciekawsza. Zwłaszcza dobrze widać to przy Maze, która jest demonem chroniącym Lucyfera, a często przez swoje nietypowe zachowanie staje się jedną z najzabawniejszych postaci. Amenadiel, Dan, Decker, Ella i Linda to świetne wsparcie. Teoretycznie Lucyfer i Decker są najważniejsi, ale jest to serial oparty na grupie, w której każdy ma znaczenie, i to wiele daje temu serialowi. Problemem Lucyfera jest fakt tworzenia go dla ogólnodostępnej telewizji FOX. Pierwsze dwa sezony były całkiem udane, więc dostaliśmy lekką, zabawną, czasem pomysłową i emocjonującą rozrywkę, ale trudno powiedzieć, że każdy odcinek jest bardzo dobry. Jednak w trzeciej serii wszystko się popsuło, więc stacja zdecydowała się go skasować. Mamy tutaj idealny dowód na to, jak zwiększanie liczby odcinków zaczynało wpływać negatywnie na ich jakość. Pierwszy miał skondensowaną historię w 13 odcinkach, drugi już 18, a trzeci i zarazem najsłabszy aż 26. Takim sposobem zaczynał ten serial tracić swoją jakość - luz, humor i zabawne interakcje ustąpiły miejsca głupocie scenariuszowej, irytującym i wręcz obsesyjnym kreowaniem Lucyfera na imbecyla z klapkami na oczach, a kluczowym wątkiem były historie romantyczne. Im dalej w 3. sezonie, tym częściej było absurdalnie, nie do zniesienia i diabelnie irytująco - zwłaszcza ze strony samego Lucyfera. Po prawdzie - nie dziwię się, że 3. sezon zanotował gigantyczny spadek oglądalności i serial skasowano. Jednak fani nie dawali za wygraną. Walka o to, by ktoś go zakupił, była głośna i zażarta. Ku zaskoczeniu, odniosła sukces i produkcję przejął Netflix. Czwarty sezon nie tylko jest najlepszy w historii serialu, ale jeszcze pokazuje, jak jego potencjał był o wiele większy niż oglądaliśmy w telewizji. Bardziej spójne opowiadanie historii, gdzie forma procedurala zeszła na drugi plan. Lepsze budowanie interakcji i emocjonalnej satysfakcji oraz przemyślane prowadzenie fabuły, która nie jest na siłę i sztucznie pompowania do Bóg jeden wie ilu odcinków. W tym przypadku 10 wystarczyło, by odbudować jego jakość i rozgrzać emocje wielu fanów na cały świecie oczekujących na finałowy 5. sezon. Lucyfer nie jest serialem dla każdego. Jeśli pierwszy sezon swoją konwencją nie przekona, nie zrobi tego na pewno żaden kolejny, na czele z netflixowym. Jest to jednak cuda i luźna alternatywa dla często za poważnej i zbyt dojrzałej telewizji. W serialach powinna być równowaga, czyli jest miejsce dla ambitnych i wybitnych seriali, jak choćby nagradzany Czarnobyl, ale też może i powinno być miejsce dla lekkich, zabawnych produkcji bawiących się konwencją procedurala, bo czasem wielu widzów po ciężkim dniu w pracy chce się zrelaksować i pośmiać, a tego typu rzeczy jak Lucyfer są do tego idealne. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj