Rozmach towarzyszący komiksowym przygodom Mścicieli nie jest jednak jedynym powodem, dla którego do września 1996 roku seria The Avengers nie była restartowana i doczekała się aż 403 numerów. Na przełomie lat 60. i 70. heroiczne powinności i fabularne łubudu zaczęły systematycznie ustępować miejsca historiom, w których twórcy skupiali się na osobowości poszczególnych postaci. Dołączający do grupy w listopadzie 1968 roku Vision zakochał się w Scarlet Witch, a Falcon sakramencko irytował się faktem, że w drużynie znalazł się głównie z uwagi na swój kolor skóry – nie chciał być chłopcem do bicia, więc swoją wartość udowadniał na polu bitwy z uporem maniaka. Nadal jednak scenarzyści wychodzili z założenia, że kulminacja każdej historii o Najpotężniejszych Herosach na Ziemi musi opierać się na podobnym schemacie: osobliwego korowodu wszystkich superbohaterów, nawet jeśli do zasadniczej jatki dochodzi gdzieś na krańcach Wszechświata. Co więcej, tytani Marvela raz po raz przebierali się i zmieniali pseudonimy; Ant-Man miał pięć alter-ego, Kapitan Ameryka trzy, a Hawkeye dwa. Nie dość, że w takim obrocie spraw mogli pogubić się czytelnicy, to trudno było także znaleźć racjonalne wytłumaczenie takich zabiegów. Czy jest na sali lekarz? Ano jest; okazał się nim scenarzysta Jim Shooter. Bez żadnych kompleksów w stosunku do ikon popkultury uznał, że przebieranki i podejrzenia choroby afektywnej dwubiegunowej są zapisem problemów herosów z własną osobowością i być może także kompleksem niższości. Widać to bodajże najlepiej w opowieści o upadku Hanka Pyma z lat 80. – niby mróweczka, a pobił swoją żonę. Avengers stracili do niego zaufanie, Ant-Man trafił za kratki (i to w kostiumie herosa), w odbiorze czytelników coś zaś drgnęło. Zrobiło się poważniej, zwłaszcza na tle dziwacznych momentów Mścicieli z lat 60. Dość powiedzieć, że zebrali się oni bo… Fantastyczna Czwórka była zajęta, Hulk pracował w cyrku, a Tony Stark musiał się podłączać do gniazdka, jakby był ówczesną wersją smartfona. Tak to już jednak z różnymi wersjami superbohaterów bywa – każda epoka musi w nich znaleźć swoje odbicie. I nie zmieni tego faktu to, że w The Avengers #200 prominentna członkini grupy, Kapitan Marvel, została zgwałcona i zapłodniona przez… własnego syna.
Źródło: Marvel
Jeśli jesteście fanami różnorakiej hierarchii i kronikarskich obowiązków, to historia Avengers wyda Wam się bogatsza niż analizowanie pontyfikatów papieży. Sama drużyna ma bowiem kilka poziomów operacyjnych, niektórzy herosi trzymani są w rezerwie, a w dodatku istnieją także inne grupy posługujące się tytułem Mścicieli, które działają w porozumieniu z dobrze nam znanymi superbohaterami. Jest więc zbieranina dziwaków, Great Lakes Avengers, którym ton nadawała Squirrel Girl; West Coast Avengers operujący na Zachodnim Wybrzeżu USA – sęk w tym, że zakładający ją Hawkeye, Mockingbird, Wonder Man, Tigra i War Machine nie mogli się dogadać i już na starcie dostali bana na działalność od Kapitana Ameryki; Mroczni Avengers, skupiająca złoczyńców drużyna wymyślona wtedy, gdy Norman Osborn nudził się na stanowisku doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Stanów Zjednoczonych i wreszcie… Pet Avengers. Tak, zwierzaki też potrafią się mścić. Pies Inhumans, Lockjaw, dzięki Kamieniowi Umysłu wszedł w posiadanie mocy takich jak telepatia, dzięki czemu skontaktował się z innymi pupilami herosów, choćby malutkim psem cioci May, samcem nazwanym dla niepoznaki Pani Lion, czy Throgiem – żabą robiącą za honorowego Gromowładnego. Jakby tego było mało, pierwszy skład Avengers wciąż potrafi zaskakiwać: w jednej z historii przenieśli się o 50 tysięcy lat w przyszłość, by poznać, kto wówczas jest członkiem zespołu (z drugiej strony Mściciele działali też milion lat przed naszą erą – byli to Agamotto, Odyn, tajemnicza posiadaczka Mocy Feniksa, a także wersje Czarnej Pantery, Iron Fista, Ghost Ridera i Star Branda z epoki kamienia), a w alternatywnym Wszechświecie zostali bohaterami westernu z 1872 roku – Steve Rogers był szeryfem miasteczka, a Tony Stark kowalem z wciąż dającym o sobie znać zamiłowaniem do alkoholu. Dziś na Avengers patrzymy głównie przez pryzmat Kinowego Uniwersum Marvela, licznych seriali animowanych czy gier wideo. Sęk w tym, że by w pełni zrozumieć herosów wchodzących w skład drużyny, musimy zanurzyć się w komiksach. Kładąc ich na kozetce, dowiemy się więc, że w Iron Manie swego czasu zakochała się jego własna zbroja, usuwany kilkukrotnie z drużyny Hawkeye jak gdyby nigdy nic zostawiał dawnym kompanom notatki na lodówce, a Kapitan Ameryka po eksperymentach z narkotykami słyszał dziwne głosy w swojej głowie. I ta banda ma uratować Ziemię przed Thanosem? Nie ma innego wyjścia; Avengers to coś więcej niż tylko grupa herosów urządzających jatkę wszędzie tam, gdzie się pojawią. Dzięki MCU to prawdziwy fenomen popkulturowy, który w swoim rozwoju nie zwalnia tempa. W dodatku Mściciele dorzucają trzy grosze do powszechnej próby zrozumienia natury człowieka – widzimy w nich przecież niepokojące, aczkolwiek doskonale nam znane z codziennego życia postawy i zachowania. Taka mozaika w kulturze popularnej nie jest być może ewenementem, ale to wszystko prowadzi nas do pytania bez odpowiedzi: jak w ogóle wyglądałaby popkultura, gdyby nie było w niej Avengers?... *Do stworzenia powyższego opracowania walnie przyczyniły się dwie pozycje, których lekturę gorąco polecam czytelnikom: 1. Sean Howe, Niezwykła historia Marvel Comics, Wydawnictwo Sine Qua Non, Kraków 2013, tłum. Bartosz Czartoryski. 2. Adam Bray, Lorraine Cink, John Sazalis, Sven Wilson, Marvel. Absolutnie wszystko, co musisz wiedzieć, Wydawnictwo Egmont, Warszawa 2018, tłum. Oskar Rogowski.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj