Matka zgwałcona przez syna i Mściciele-Zwierzaki. Czego nie wiecie o Avengers?
W przededniu premiery filmu Avengers: Wojna bez granic chcemy Wam opowiedzieć o Mścicielach, jakich nie znacie. O zbroi Iron Mana, która zakochała się w swoim właścicielu, i psie cioci May, wraz z innymi pupilami herosów walczącym ze złem.
Jestem prawie pewien, że w ostatnich dniach życie wielu naszych czytelników uległo diametralnej zmianie. Zaglądacie na portal – wita Was przemęska facjata Thora, zabrakło Wam kabaczków na obiad – w spożywczym znajdziecie czekoladowego Iron Mana, otwieracie lodówkę – tak, to Hulk. Bez cienia wątpliwości nasz świat opanowała gorączka związana ze zbliżającą się wielkimi krokami premierą filmu Avengers: Infinity War. Składa się tak, że o Mścicielach powiedziano i napisano już niemal wszystko, a mimo to w dalszym ciągu z wypiekami na twarzach całe zastępy fanów wciąż zastanawiają się nad pytaniem, kto kogo spierze na kwaśne jabłko: Thanos ich czy oni Szalonego Tytana? Podejrzewam, że w całym tym trwającym na naszych oczach popkulturowym fenomenie część z nas odczuje przesyt, w myśl zasady: co za dużo, to nie zdrowo. Tony papierów, tony analiz, nieuporządkowane myśli, tłumy widzów na kinowej sali. Pomimo to Avengers nieustannie pozostają obiektem wartym analizy. Dlaczego? Ano dlatego, że w swej wszędobylskości potrafią wciąż rozpalać w nas przeróżne emocje. Jeśli nie wierzycie, spójrzcie na to wideo:
Na początku lat 60. XX wieku Stan Lee dzień konia zaliczał w zasadzie… codziennie. Na śniadanie, obiad i kolację wypluwał z siebie coraz to nowe pomysły na superbohaterów; to, co dla ówczesnych redaktorów Marvela wydawało się li tylko procesem twórczym, dla nas z perspektywy czasu stanie się istną rewolucją. The Man zmienił społeczny odbiór herosów, rozbudowując ich charakterologicznie i nadając cechy, z którymi spore grono podrostków tamtej epoki mogłoby się utożsamiać. W tym całym kreatywnym szaleństwie Lee pozował na wizjonera pełną gębą; idea stworzenia spójnego komiksowego uniwersum zaprzątała mu głowę od dobrych kilku lat, a przecież DC wypuściło w międzyczasie Ligę Sprawiedliwości. Jakieś przymiarki do spotkań herosów na kartach komiksów widoczne były już wcześniej, tuż po zaprezentowaniu czytelnikom Fantastycznej Czwórki. Ludzka Pochodnia wygłaszał przemówienie w szkole Petera Parkera, schorowany Doktor Strange trafił pod opiekę alter ego Thora, a Doktor Doom brał się za łby ze Spider-Manem. The Man i jego ówczesny szef, Martin Goodman, doskonale jednak wiedzieli, że czas na wprowadzenie nowej drużyny, która uniwersum dosłownie i w przenośni wyniesie w stratosferę. Kluczowy w tym kontekście okazał się komiksowy debiut Wasp. Rozpieszczona, odrobinę irytująca i lubująca się w imprezach Janet van Dyne znajduje swojego ojca martwego i zwraca się o pomoc do Hanka Pyma, który dwoi się już i troi na froncie walki ze złem jako Ant-Man. Mężczyzna widzi w młodziutkiej białogłowej swoją zmarłą żonę – miłość wisi w powietrzu. Związek pary wzięlibyśmy dziś za ocierający się o znamiona przestępstwa seksualnego mezalians; w końcu Pym urabia dziewczynę jakże zalotnymi słowami o braku blizn czy wyrośnięciu czułek i niewielkich skrzydełek, by potem zaaplikować jej dawkę zmniejszającego gazu – ot, sposób na podryw na modłę lat 60. Z tego uczucia zrodzą się jednak Avengers; to Wasp nada grupie nazwę i zwoła pierwsze spotkanie, a z biegiem czasu stanie się jej prawdziwym sercem, nawet czy może zwłaszcza wtedy, gdy Hank będzie przechodził solidne załamanie nerwowe.
Najpotężniejsi Herosi na Ziemi pojawili się po raz pierwszy w zeszycie The Avengers #1, wydanym we wrześniu 1963 roku, poniekąd w odpowiedzi na opóźniające się wejście na rynek Daredevila #1. Debiut pozycji okazał się wygraną dla wszystkich: czytelnicy mieli pod ręką każdego swojego ulubionego superbohatera, Stan Lee zyskał plus 100 do swojej mocy twórczej, a Jack Kirby mógł pokazać, w jak znakomity sposób operuje skomplikowaną choreografią całej rzeszy postaci. Skład oryginalnej drużyny z dzisiejszej perspektywy wydaje się naprawdę lichy: Ant-Man i Wasp połączyli siły z Hulkiem, Iron Manem i Thorem, by zmierzyć się knowaniami nie kogo innego, jak Lokiego. Relatywnie szybko selekcjonerzy Lee i Kirby dokonywali zmian w swojej kadrze; w The Avengers #4 do grupy dołącza Kapitan Ameryka i od razu zyskuje, w miejsce sprawiającego coraz większe kłopoty Hulka, status założyciela; dwanaście zeszytów później wszyscy Mściciele poza Capem rezygnują ze wspólnego działania - Rogers tworzy więc drużynę, do której dokooptował Hawkeye’a, Scarlet Witch i Quicksilvera. Zmiany osobowe staną się nieodłącznym elementem ekspozycji Avengers; liczba członków na przestrzeni lat przekroczyła już 100-tkę i nadal rośnie. Gdy The Man zdał sobie sprawę, że jego pomysł na pokazanie drużyny superbohaterów spotkał się z tak dobrym przyjęciem, pisał: „Ruszyli The Avengers i tym samym otwieramy nowy wymiar w naszej pełnej gwiazd galaktyce!”. Nie sądzę jednak, by już wtedy był świadomy, że tworzy jedną z najpiękniejszych opowieści popkultury, która podbije serca fanów na całym świecie. Wtedy jeszcze w pracy nad Mścicielami mnóstwo było ze starego, dobrego rzemieślnictwa. Dość powiedzieć, że gdy większość pracowników Domu Pomysłów 22 listopada 1963 roku zebrała się razem, śledząc kolejne doniesienia o zamachu na prezydenta Kennedy’ego, The Man, czekając na wyjście The Avengers #4 z drukarni, pracował jak gdyby nigdy nic. Tak po latach opisze to Mario Puzo, późniejszy autor Ojciec chrzestny: „Nie mieliśmy w biurze telewizora, więc wszyscy zebraliśmy się w największym pomieszczeniu i przycupnęliśmy wokół radia, aż wreszcie ogłosili, że zmarł… (…) On (Stan Lee – przyp. aut.) nadal pracował nad tymi swoimi komiksami, jakby były najważniejszą rzeczą na świecie”*.
Jeden z fanów ochrzcił kiedyś Mścicieli wymownym określeniem "Wszystkie s(S)tany pomysłu". I w tym podejściu nie mija się z prawdą; jeśli już nawet obserwujemy Avengers w trakcie smażenia kiełbasek na grillu, zorganizowanej przez Tony’ego Starka popijawy czy igraszek łóżkowych, to czytelnik i tak doskonale wie, że w trymiga pojawi się jakieś wielkie zagrożenie – w końcu zasadnicze spoiwo wspólnych działań superbohaterów istnieć musi. Najpotężniejsi Herosi na Ziemi przez lata byli rozwiązywani i ponownie jednoczeni, walczyli między sobą, a w ich piwnicy jakimś cudownym zrządzeniem losu znalazły się drzwi do portalu, przez który zupełnie niepostrzeżenie wszedł sobie planujący podbój świata Kang Zdobywca. Jeszcze lepiej jest z ich siedzibą, willą Avengers, którą w ramach dobrej woli na działania grupy przeznaczył Stark. Najpierw niszczą ją Mistrzowie Zła, później podróżujący między wymiarami Gatherers. Budynek jest odbudowywany, ale gdy Scarlet Witch i Vision tracą nad sobą kontrolę… Cóż, nie został kamień na kamieniu. Przenosiny do nowej wieży Starka? Iron Man i Hulk rozwalają ją w czasie jednej z jatek. Potem na liście miażdżących lokację znajdą się jeszcze choćby Stwór, Czerwony Hulk, Power Man i Dzieci Jutra. Swego czasu spotkałem się z wyliczeniem, że na wszystkie odbudowy willi Avengers Stark musiałby wydać równowartość PKB Stanów Zjednoczonych od początku ich istnienia. Daj panie spokój. A przecież trzeba jeszcze tankować latający Quinjet czy utrzymywać Akademię Avengers, gdzie młodo-zdolne pokolenie szkoli się w ramach swoich superbohaterskich umiejętności.
- 1 (current)
- 2
Źródło: Zdjęcie główne: Marvel