Rozmowa z Tómas Lemarquis, aktorem znanym z roli Calibana w ostatniej kinowej odsłonie serii X-Men: X-Men: Apocalypse. Kamil Śmiałkowski spotkał się z nim podczas festiwalu Tofifest w Toruniu. Kamil Śmiałkowski: Jest Pan aktorem z Islandii. Dużo tam macie aktorów? Tómas Lemarquis: Na Islandii nie ma specjalnie dużo ludzi... No właśnie. Jest nas raptem trochę ponad trzysta tysięcy osób. Więc wśród nich nie ma wielu aktorów... A ile filmów powstaje rocznie? Może koło pięciu. W ostatnich latach bywało gorzej z racji tego ogólnoświatowego kryzysu, ale wróciliśmy już trochę do formy i znowu kręcimy tak koło pięciu rocznie. I uważam, że to naprawdę dobry wynik, jak na taki mały kraj. I to dlatego tak dużo grywa Pan poza Islandią? Trochę tak, ale od początku chciałem grać w filmach na całym świecie, nie ograniczać się terytorialnie. Uważam, że cały świat jest moim miejscem pracy, wszędzie szukam ciekawych doświadczeń, wyzwań, nowych przyjaciół. Przez ostatnią dekadę mieszkałem w Berlinie, ale teraz coraz więcej czasu spędzam w Stanach. Kilkanaście lat temu, w 2004 roku, dostał Pan nagrodę Shooting Star dla młodych obiecujących europejskich aktorów. Takie wyróżnienia coś dają? Nie od razu. Takie wyróżnienie powoduje, że wielu szefów castingów na świecie zaczyna o tobie pamiętać. Mają cię w swoich bazach, zapraszają cię na przesłuchania, ale to wszystko rozciąga się na lata. To nie zmienia nic w szybkim tempie. Z pewnością pomogło mi to nawiązać wiele kontaktów i jestem do dziś wdzięczny, ale nic spektakularnie nie zmieniło. Nasz serwis interesuje głównie kino popularne. I o tych tytułach w Pana dorobku chciałbym porozmawiać. Pierwszym komiksowym filmem, w którym Pan wystąpił, był Snowpiercer. Jak Pan to wspomina? To było naprawdę coś. Joon-ho Bong to niesamowity reżyser. Wejście w świat przez niego wymyślony było czymś nadzwyczajnym. Kręciliśmy to w Czechach w studiu Barrandov – tam zbudowano pociąg, w którym dzieje się akcja, i cały ten świat. Bong miał od razu całą wizję filmu w głowie, a potem rozpisaną, rozrysowaną na storyboardy. To nie tak jak w normalnych produkcjach, że kręcimy najpierw szeroki plan sceny, potem zbliżenia, detale itp. On wiedział, co chce bardzo dokładnie i kręciliśmy tylko takie ujęcia, jakie miał zaplanowane. Montażysta siedział przy nim i wyglądało to jak dyrygowanie symfonią. Te dźwięki już mamy, teraz coś z tamtych instrumentów i lecimy dalej. Naprawdę oglądanie ich przy pracy było fascynującym przeżyciem. Amerykanie kręcą inaczej? Pierwszym Pana hollywoodzkim filmem było 3 Days to Kill To właściwie był film francusko-amerykański. Produkcja Luc Besson. Czyli tej europejskości było tu jeszcze sporo, choć reżyser i gwiazda faktycznie ze Stanów. Kręciliśmy we Francji i Serbii, ekipa była właściwie pół na pół. Takim pierwszym dużym hollywoodzkim doświadczeniem dla mnie było dopiero X-Men: Apocalypse. Ale wracając do 72 godzin, to też był ciekawy film. A przede wszystkim świetna okazja, by poznać Kevin Costner. To był jeden z mych aktorskich idoli w dzieciństwie. Okazał się człowiekiem bardzo hojnym, dawał mi mnóstwo świetnych aktorskich rad, wiele się nauczyłem. Pamiętam, jak kręciliśmy scenę walki. Nauczyłem się wcześniej zaplanowanej choreografii i poruszałem się bardzo szybko. Kevin po próbach podszedł do mnie i powiedział: „Wiesz co? Chciałbym, by twoja mama była dumna z ciebie i tego, że grasz w tym filmie. Dlatego musisz ruszać się trochę wolniej. Jeśli będziesz tak szybki, to w montażu usuną wszystkie zbliżenia na ciebie, bo będą niewyraźne. Skupią się na mnie i moich ruchach. Zróbmy więc to jeszcze raz, ale wolniej. Pamiętaj o możliwościach kamery”. Bardzo mi to zaimponowało. Przecież wielu aktorów, również gwiazd, w ogóle by się tym nie przejęło, ba, tym chętniej skorzystaliby z tego, by ich twarz była wyeksponowana jak najdłużej. Przejdźmy więc do X-Men. Czy w ogóle czyta Pan komiksy? Mój ojciec jest Francuzem, więc wychowałem się na komiksach francuskich i belgijskich. Takich tytułach jak Przygody Tintina, Lucky Luke, Asterix. Mieliśmy na Islandii dostęp do amerykańskich superherosów, ale jakoś mnie do tego nie ciągnęło. Nigdy też przez lata nie widziałem żadnego filmu z X-Menami. To się zmieniło dopiero dwa lata temu. I to w Warszawie. Grałem w teledysku Artura Rojka do utworu pt.: Syreny. Siedziałem w hotelu i się nudziłem. Poszedłem więc do jakiegoś centrum handlowego i był tam multipleks. I grali właśnie X-Men: Days of Future Past. Pomyślałem sobie – ciekawe, jeszcze nigdy tego nie widziałem. I naprawdę mi się spodobało. To była ciekawa fabuła, z podróżami w czasie, elementami szamanizmu. Stwierdziłem, że chętnie zagrałbym w czymś takim, przede wszystkim chętnie zagrałbym w czymś z Jennifer Lawrence. I rok później faktycznie grałem w X-Men: Apocalypse razem z Jennifer Lawrence. Czasem marzenia się spełniają. I nadrobił Pan pozostałe filmy z serii X-Men? Błyskawicznie. A komiksy? Zwłaszcza te, w których pojawia się Pana postać – Caliban? Pewnie nie wszystkie co do jednego, ale wiele z nich przeczytałem. Trochę się nimi inspirowałem, ale chciałem też mieć trochę wolności na swoje pomysły. Tym bardziej, że filmowy Caliban trochę się różnił od komiksowego. Był bardziej dilerem. W przyszłym roku wchodzi do kin kolejny film rozgrywający się w tym uniwersum – Logan – i tam Calibana gra już ktoś inny. Nie zaproponowano Panu powrotu do tej postaci?  Nie, ale to historia rozgrywająca się w innej linii czasu. To nie do końca ten sam świat. Inne czasy. Tamten Caliban będzie starszy. No właśnie. Ale jeśli jeszcze kiedyś będzie okazja do powrotu – z przyjemnością znowu będę Calibanem. Porozmawiajmy jeszcze o serialach. Zagrał Pan w dwóch niemieckich produkcjach. Czy takie rodzaje ról również Pana interesują? Czasem tak. Zagrałem w serialu Tatort, gdzie każdy odcinek jest zamkniętą fabułą. W porównaniu z filmami to po prostu szybsza robota, bo często nie ma nawet czasu, by powtarzać ujęcia. Drugim tytułem była Die Pilgerin, miniserial historyczny, tak naprawdę składający się z dwóch części, więc też ciężko tu mówić o wielkim serialu. Nigdy nie zagrałem w żadnej większej, dłuższej produkcji... Ale gdyby HBO coś zaproponowało... Z radością. Chętnie wezmę udział w każdym castingu. Powstaje teraz tyle ciekawych seriali. Znacznie więcej niż dekadę temu. A jakie seriale lubi Pan oglądać? Oglądam naprawdę dużo, więc aż trudno mi wymienić coś konkretnego. A ostatnio? O, pamiętam, że ze starszych rzeczy oglądałem ostatnio Twin Peaks. Pewnie dlatego, żeby sobie przypomnieć przed nowym sezonem w przyszłym roku. No właśnie. A w czym z kina gatunkowego będzie można Pana niedługo zobaczyć? Niestety nie mogę jeszcze o tym mówić. Pracuję nad jednym wielkim filmem, ale muszę zachować milczenie. Ale obiecuję – to będzie coś naprawdę głośnego.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj