Atlanta to miasto, w którym kręcone są wielkie seriale oraz największe superprodukcje filmowe na czele z przygodami Avengers. Wyprawa do takiego miejsca na plan serialu Hap and Leonard jest bez wątpienia ekscytująca. Po wylądowaniu jednak entuzjazm mój szybko opadł, gdy w kolejce na bramce czekałem dwie godziny, a mój bagaż pozostał w Europie... Na szczęście popkultura ma to do siebie, że może szybko zbudować optymizm i emocje obcowania z przygodą. Hap and Leonard to trzysezonowy serial oparty na książkach Joe R. Lansdale. Każdy sezon to adaptacja jednego tomu, który opowiada zamkniętą historię osadzoną w latach 80. Bohaterami są najlepsi kumple - Hap Collins (Teksańczyk ze słabością do kobiet) oraz Leonard Pine (weteran wojny w Wietnamie). W pierwszym sezonie próba łatwego zarobku zamienia się w szaloną i krwawą jatkę. W drugiej serii bohaterowie odnajdują szkielet czarnoskórego dziecka pod podłogą domu zmarłego wujka Leonarda. To motywuje ich do odkrycia prawdy za tajemniczym morderstwem sprzed lat, które jest związane z lekceważonymi przez policję zaginięciami innych młodych ludzi. Finałowa seria skupia się na motywie Ku Klux Klanu. W centrum są obaj bohaterowie, którzy nie są ani detektywami, ani żadnymi stróżami prawa. Po prostu zwykłymi facetami, którzy zostali zamieszani w bieżące wydarzenia. Jeśli nie widzieliście, koniecznie nadróbcie. Do tej pory latałem na plany seriali, jak na przykład 12 Monkeys  w Toronto czy Into the Badlands w Dublinie, które były kręcone w wielkich halach studia ze zbudowanymi scenografiami. Każdy, kto oglądał perypetie Hapa i Leonarda wie jednak, że oni rzadko siedzą w jednym miejscu i często podróżują po różnych lokacjach. Dlatego też mój dzień na planie był jakąś godzinkę drogi samochodem od Atlanty w miejscu pośrodku niczego: tylko główna droga, las i chatka, w której rozgrywają się kluczowe sceny końcówki sezonu. Parafrazując pewne słynne słowa: spoiler nad spoilerami, wszystko jest spoilerem. To zdanie trzeba odbierać dosłownie, bo sceny z 5. odcinka, które tego dnia były kręcone, miały kluczowy związek z rozwiązaniem fabuły sezonu. Dla wielu z Was może się wydawać to minusem, bo na tym etapie wiem prawie wszystko, nie oglądając nawet odcinka. Nieszczególnie przeszkadza mi to w odbiorze i czerpaniu frajdy z takiego serialu. To tylko szczegół fabularny, który nie zmienia tego, jak historia jest opowiadana i jakie wywołuje emocje. Zaś sami aktorzy byli doskonale przygotowani i nie zdradzili kompletnie niczego kluczowego. Szkolenie jednak ominęła pani kostiumograf... Podczas pięciu minut rozmowy zasypywała nas ostrzałem spoilerów z prędkością karabinu maszynowego. Prawda jest taka, że zanim dotarłem do chatki, razem z innymi dziennikarzami (byłem tego dnia ja, dziewczyna z Izraela i lokalny reporter imieniem Scott) oraz z opiekującą się nami panią z PR-u, trafiliśmy do miejsca zbornego. To tutaj były wszystkie przyczepy aktorów, miejsce na lunch czy garderoba. Plan był położony zaledwie kilka minut jazdy dalej, ale sam nie byłem pewny, czy do niego dotrę w jednym kawałku. To była sytuacja dość specyficzna: wsiadamy do busu prowadzonego przez panią o dość charakterystycznym akcencie rodem z południa USA, która przypominała mi rewolwerowca szykującego się do pomknięcia w stronę zachodzącego słońca. Gdy po odpaleniu silnika donośnie krzyknęła "ihaaa" i wyrwała do przodu, ile dała fabryka, żołądek chwilowo zrobił mi fikołka...
fot: Jace Downs/SundanceTV
Ktoś mądry kiedyś powiedział, że główną cechą pracy dziennikarza jest... czekanie. To by się zgadzało z tym, co działo się podczas mojej 10-godzinnej wizyty na planie Hapa i Leonarda. Prace cały czas trwały, więc by przeprowadzić z kimś wywiad, musieliśmy czekać na przerwę, by aktor miał dla nas czas. W tym czasie mogliśmy obserwować zdjęcia w namiocie z monitorami dającymi podgląd z dwóch kamer, którymi sceny były kręcone. Do tego oczywiście dostaliśmy jeszcze słuchawki, pozwalające nam przysłuchiwać się wszystkiemu, co tam się dzieje w trakcie sceny oraz po niej, gdy ekipa się krząta, rozmawia czy jak reżyser daje uwagi. Może to dla Was być zaskoczeniem, jak kręcona jest prosta scena: bohaterowie wchodzą do chatki, jeden z nich kładzie się na kanapie, pozostała dwójka rozmawia, a wszystko jest okraszone sporą dawką emocji. Taką sekwencję powtarzano na planie podczas mojego przyglądania się jakieś 15 razy (a ogólnie pewnie więcej). Aktorzy za każdym razem musieli grać dokładnie to samo, ale - tutaj brawo dla nich - nie polegało to na dosłownym odtwarzaniu ciągle tego samego. Gdy uważnie się przyglądałem, dostrzegałem, że wprowadzali oni subtelne zmiany bez sugestii reżysera. Czuć było to w budowanych emocjach, w modulacji głosu, spojrzeniach i innych tego typu detalach. Wierze, że tego typu motywy pozwalają przy montażu wybrać to, co działa najlepiej. A kolejne ujęcia przeważnie polegały na innym ustawieniu kamery: raz dalej, raz zbliżenia, raz zupełnie inny kąt i tak dalej. To wszystko pokazuje, jak tak naprawdę czasochłonna i mozolna jest realizacja serialu, bądź co bądź, prostego w formie realizacji. Nie ma tu przecież ani kaskaderki, ani efektów specjalnych. Mówimy o scenie zwykłej rozmowy, która jest ważna dla fabuły. W późniejszym etapie były też kręcone bardziej osobiste interakcje pomiędzy postaciami, które pozwoliły jeszcze bardziej docenić kunszt co niektórych. To jak Michael Kenneth Williams wchodzi w rolę w scenie tak bardzo emocjonalnej jest naprawdę imponujące. Czysty profesjonalizm! Raz w tym wszystkim brali udział charakteryzatorzy, jak lekarz grany przez Louisa Gossetta Jr. musiał dosłownie pozszywać jedną z osób. Przyglądanie się przygotowaniom do czegoś tak banalnego jak zszycie sztucznej rany jest fascynujące. Ekipa ludzi znających się na rzeczy dopracowała całość w tak drobnym detalu, jak sposób trzymania igły podczas zszywania, gdyż był moment przekazywania instrukcji aktorowi. A powiedzmy sobie szczerze, że większość widzów nie zwróci uwagi na taki szczegół. Dopracowywanie wszelkich drobnostek było też widoczne podczas zwiedzania rzekomej chatki. Mogliśmy tam wejść dopiero w momencie, gdy aktorzy udali się na lunch. Był to dom Bacona granego przez Gossetta Jr, który musiał nam powiedzieć, kim jest, bez zdradzania tego słowami. Wszystko tam ma swoje miejsce, cel i znaczenie. Czy to tytuły książek na półce, czy ustawienie jakichś określonych ziół, czy rzeczy czysto osobiste związane z przeszłością tego bohatera. Osoby odpowiedzialne za dekorację wnętrz musieli tak naprawdę nie tylko poznać każdy niuans z jego życia, to też mogli go rozwijać i interpretować. Nic, co zobaczycie w tle podczas scen w tej chatce, nie jest przypadkowe. Był to dosłownie ostatni dzień pracy na planie tego sezonu i, jak się okazuje teraz, serialu, gdyż podjęto decyzję o jego zakończeniu. To naturalnie buduje zupełnie inną atmosferę. Trudno mi powiedzieć, czy w trakcie prac nad sezonem była ona zbliżona, ale tego dnia wszyscy byli zaskakująco wyluzowani, uśmiechnięci i weseli. Tak jakby spadł z nich wielki ciężar stresu i pełnego skupienia na wykonywanej pracy. Każdy był miły, otwarty i rozmowny. Taka sielankowa, rodzinna atmosfera, która pozwoliła poczuć się bezpiecznie i pewnie. Tak, że same wywiady - choć przyjemne i ważne - nie wywoływały spięcia, stresu czy sztywności. Po prostu byliśmy tego dnia ludźmi, którzy sobie siadają i rozmawiają o serialu w sposób luźny i bezpośredni. Co mnie osobiście zaskoczyło, bo wcześniej nie miałem styczności z tak pozytywną sytuacją -  wywiad został zakończony, a aktora nie wzywali z powrotem przed kamerę, dlatego zostawał z nami w przygotowanym dla nas namiocie. Takim sposobem mogliśmy sobie niezobowiązująco rozmawiać z producentami o wszystkim i o niczym, czy z żywą legendą Louis Gossett Jr.. Być może wielu z Was nie zna tego aktora, bo obecnie nie występuje w głośnych i popularnych produkcjach. Jednak ten zdobywca Oscara w latach 80. i 90. był osobą popularną i ma na koncie wiele znakomitych ról. Dla mnie to jednak zawsze będzie aktor z kultowego Iron Eagle. Miło wiedzieć, że ktoś, na kogo filmach się dorastało, jest naprawdę porządnym, pokornym i rozmownym człowiekiem.
fot: Jace Downs/SundanceTV
+36 więcej
Podczas wyjazdu na plan tak naprawdę informacje o samym serialu stają się trochę tłem dla detali samej pracy, które wydaja mi się interesujące. Niektóre z nich Wam już opisałem, a takim innym przykładem jest choćby utrzymanie bezpieczeństwa. Wokół całego planu na wszystkich pobliskich drogach stały wozy policyjne, które pilnowały, by nikt niepowołany nie zbliżył się do miejsca pracy. Będąc na planie, można było dostrzec, jak to zostało rozplanowane i ustawione, a przez to też wpływało to na poczucie bezpieczeństwa. Przypuszczam, że przy takiej Grze o tron jest to o milion procent bardziej restrykcyjne, ale daje Wam pojęcie, jak to mniej więcej wygląda. Różnych sytuacji, które można opowiadać w postaci anegdot mógłbym wymieniać naprawdę sporo. Na przykład ten moment, gdy Polly Ann Mattson (jej funkcja to First Assisant Director) namówiła mnie, by na lunch zjeść... homara. W namiocie jadalnym był kucharz, który na bieżąco wszystko przygotowywał i podawał na ciepło, a jako że wyraźnie wyglądałem na niezdecydowanego, szybko ruszono mi z odsieczą mocnymi argumentami. Nie wydaje mi się, by tak tam się żywili codziennie podczas prac nad tym sezonem. Był to wyjątek w menu z uwagi na ostatni dzień zdjęciowy. A samo jedzenie? Całkiem smaczne. Chyba najjaśniejszym punktem była rozmowa z James Purefoy (dobrze go znacie też z Rome, Altered Carbon czy The Following), który po usłyszeniu, że jestem z Polski, wyraził mi swoją opinię na temat wydarzeń z Warszawy z 11 listopada 2017 roku. Nigdy publicznie nie rozmawiam o polityce i nie mam zamiaru tego zmieniać, ale mimo wszystko nie jest to dobre uczucie, gdy jadę na wywiad, a aktor mi mówi, co myśli o faszystach z marszu, o których było głośno w mediach na całym świecie. Chyba wolałbym, by aktorzy jednak kojarzyli nasz kraj z jakichś pozytywnych sytuacji. Trudno było skupić się na samej rozmowie, bo aktor przyszedł w pełnej charakteryzacji troszkę pobitego na twarzy człowieka. Możecie go zobaczyć w galerii zdjęć z planu. A kwestia mojego pochodzenia pojawiła się w oczywisty sposób. Po prostu, gdy się witamy i przedstawiamy aktorom, żaden dziennikarz nie mówi swojego nazwiska (bo i tak nikt go nie wymówi...), więc po prostu pada imię i kraj. Na szczęście potem rozmowa z Purefoyem była interesująca, ciekawa i emocjonalna z jego strony, bo gdy weszliśmy na temat rasizmu (ważny motyw tego sezonu), aktor nie przebierał w słowach, by przedstawić swoje argumenty. Więcej o tym przeczytacie w wywiadzie, który będzie w połowie czerwca z okazji polskiej premiery. Podczas rozmowy z Michaelem Kennethem Williamsem (świetny, zaskakująco pokorny i wycofany człowiek) była sytuacja, która wzbudziła konsternację wszystkich obecnych. Wspomniany przeze mnie amerykański dziennikarz spytał Williamsa, czy sądzi, że kwestia Ku Klux Klanu będzie zrozumiała dla widzów poza USA. Generalnie zdziwienie i zmieszanie takim pytaniem malowało się na obliczu każdej osoby na czele z aktorem, bo powiedzmy sobie szczerze - KKK jest obecny w popkulturze od dekad i bardzo mocno osadził się w świadomości. Myślę, że większość osób, która kiedykolwiek oglądała jakiś film lub serial, miała styczność z wątkiem poświęconym tej organizacji. Cieszy mnie jednak reakcja aktora, który jest tego świadomy, ale dyplomatycznie odpowiedział, by dać widzom spoza USA więcej kredytu zaufania do ich wiedzy. Wizyta na planie to jest przyjemność, pozytywne emocje i wiele niezapomnianych sytuacji. Jednocześnie jednak jest to praca, która wymaga przez 10 godzin pełnego skupienia, zwracania uwagi na naprawdę wielkie detale i jednoczesnej walki ze zmęczeniem. A z uwagi na różnice czasu, ono pojawia się pod koniec takiej wyprawy, gdzie organizm jest już w środku nocy, a tu dopiero rozpoczyna się wieczór. A wbrew pozorom pomimo ciągłego czekania (Michael Kenneth Williams przychodził do nas z dwie godziny, aż niektóre osoby z planu zaczęły mówić, że jest "gwiazdą rocka", aczkolwiek to raczej w sensie żartobliwym, bo do gwiazdorzenia mu daleko), czas mija ekstremalnie szybko. Ciągle coś się dzieje, coś trzeba obserwować, robić przerwy na rozmowy i dowiadywać się kolejnych ciekawostek, o których mogę Wam powiedzieć. Na przykład czasem na planie pojawia się niezamierzona improwizacja, którą w luźnym tłumaczeniu nazywają "szczęśliwym wypadkiem". Kręcono scenę strzelaniny i przy jednym z bohaterów nagle otworzyła się szafka, dająca postaci dodatkową ochronę. Wbrew pozorom takie sceny nie są ani powtarzane, ani zmieniane, a często też wykorzystywane, o co też zapytałem podczas rozmów. Albo fakt, że gdy któryś z aktorów kończył swoją ostatnią scenę, wszyscy bili brawo i gratulowali dobrze wykonanej roboty. W takim momencie Purefoy na chwilę przerwał wywiad, by skoczyć pogratulować Gossettowi Jr. Hap i Leonard to jedna z takich perełek wśród seriali, które zasługują na większą popularność. Jestem zadowolony z tego, że na koniec ich przygody, mogłem poczuć tę atmosferę, poznać ekipę i zobaczyć ich przy pracy. To wszystko daje pole do zrozumienia, dlaczego jakościowo jest to serial naprawdę znakomity. Czuć, jak pozytywna atmosfera przekłada się po prostu na dobry efekt, który trafia do widzów na całym świecie. To też pokaz, że nawet kręcenie zdjęć w chatce w lesie może być ekscytujące, zaskakujące i diabelnie ciekawe.  Szkoda, że zdecydowano się zakończyć produkcję na trzech sezonach. A więcej ciekawostek poznacie w wywiadach, które w niedługim czasie będą publikowane na łamach portalu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj