Grzegorz Damięcki, Agnieszka Grochowska i Andrzej Seweryn są gwiazdami nowego serialu Canal+, kręconego na podstawie książki Vincenta V. Severskiego. Odwiedziliśmy plan tej produkcji.
Canal+ po dwóch sezonach Belfra i ciepło przyjętym Kruk. Szepty słychać po zmroku, postanowił trochę zmienić entourage i na swoją następną produkcję wybrał ekranizację szpiegowskiej powieści Vincenta V. Severskiego Nielegalni, opowiadającej o misjach grupy polskich szpiegów. W jednej z głównych ról zobaczymy m.in. Grzegorz Damięcki, Filip Pławiak, Andrzeja Seweryna czy Agnieszka Grochowska. Za kamerą natomiast stanęli Leszek Dawid i Jan P. Matuszyński. Jako że akcja serialu dzieje się w wielu miejscach jednocześnie, ekipa kręciła w kilku europejskich krajach np. w Turcji, Szwecji czy Białorusi. Choć by uzyskać efekt zagranicznych miast, nie zawsze trzeba było opuszczać stolicę Polski.
Typowe czerwcowe popołudnie w Warszawie. Trochę słońca, trochę deszczu. Ludzie starają się wpasować w tę pogodową ruletkę, przemykając ulicami, szukając dachów, pod którymi mogą się na chwilę ukryć, by przeczekać i nie zmoknąć. Jakim zdziwieniem był dla nich fakt, że wbiegając do jednego z pasaży handlowych na Gocławiu, nagle przenosili się do dzielnicy emigrantów w jednym z bliżej nieokreślonych szwedzkich miast. Ludzie o ciemnej karnacji siedzący przed sklepami i tłocznie okupujący pobliskie balkony, dzieci grające w piłkę na podwórku, kobiety pozakrywane burkami. To nie są widoki, do których warszawiacy są przyzwyczajeni. Niejedna osoba nerwowo się rozglądała, nie wiedząc, co się dzieje. Szyldy sklepów zostały zastąpione innymi lub zakryte tak, by nie zdradzały w jakikolwiek sposób, że zdjęcia kręcone są w Polsce. Odpowiedzialny za wyreżyserowanie tej sceny Jan Matuszyński stawia na realizm. Ustawia wszystkich statystów tak, by w obiektywie uzyskać efekt zatłoczonej kupieckiej uliczki, którą postać grana przez Tomasz Schuchardt podąża za podejrzanym o terroryzm jegomościem. Wszystko ma wyjść naturalnie. Reżyser co ujęcie instruuje statystów, jak mają się zachowywać. „Proszę nie patrzeć w kamerę. Nas tu nie ma” - mówi do zebranych osób kierownik planu. Matuszyński podchodzi i prosi Schuchardta, by zwiększył dystans do śledzonego jegomościa. „Nie idź jak po sznurku, patrząc się tylko na niego. Z lewej strony wyskakuje ci chłopak z piłą. Spójrz na niego choć przez chwilę, tak jakbyś to zrobił, idąc normalnie ulicą".
„Przepraszam, czy tu już nie ma tego sklepu mięsnego, co tu był tydzień temu. Nie widzę szyldu" - zaczepia mnie starsza pani próbująca przebić się przez tłum z torbą na kółkach. „Chyba jest zamknięty na czas kręcenia serialu” - odpowiadam. „A to serial znowu kręcą. A czym jesteśmy tym razem? Wie pan, jakiś czas temu udawaliśmy amerykański Brooklyn w Bulionerzy, wtedy też dużo czarnoskórych tu biegało” - powiedziała pani ze zrozumieniem i ruszyła w przeciwną stronę.
Ta scena bardzo dobrze oddaje charakter całej produkcji. Ma być egzotycznie i tajemniczo. Problemem jest tylko kapryśna pogoda. By wszystko się udało, musi świecić słońce, a ono jak na złość co chwila chowa się za chmury. Ekipa jednak daje sobie z tym radę i gdy tylko pojawią się promienie słońca, całość rusza, by nagrać zaplanowaną scenę. Wszystkim zależy na sprawnym jej przeprowadzeniu, bo to ostatnia przed zapowiedzianym i już mocno opóźnionym lunchem. A jak wiadomo, ludzie głodni bardzo szybko się irytują i denerwują.
Na szczęście nie mamy tu dużo dialogu. To w sumie tylko sekwencja przejścia z punktu A do punktu B. Ale trzeba ją nagrać z kilku perspektyw i powtórzyć, bo nie zawsze zamierzony efekt zostaje osiągnięty. I to nie za sprawą aktorów, a raczej statystów, którym nie zawsze udaje się zachować naturalność. Co i rusz ktoś się zagapi. Spojrzy w kamerę. Nie pójdzie tam, gdzie powinien, i robi się drobny chaos. Nic, czego nie można szybko naprawić, ale takie rzeczy kradną drogocenny czas, którego na planach filmowych zawsze jest deficyt.
W czasie, gdy ekipa idzie na lunch, rozpoczynają się rozmowy z aktorami, którzy akurat tego dnia nie mają zdjęć. Nie jest więc tak, że jedni jedzą, a drudzy z jednej pracy przechodzą do drugiej i z burczącym brzuchem odpowiadają na pytania dziennikarzy. Może to wydać się dziwne, ale zdarza się to częściej, niż by się Wam mogło wydawać. Nie pamiętam już, ile razy rozmawiałem z aktorami w barobusach, bym ja miał ciekawszy materiał, a oni coś zjedli.
Usiadłem więc z Grzegorzem Damięckim grającym postać Konrada Wolskiego, by porozmawiać o tym, jak to jest zagrać agenta do zadań specjalnych. „Grany przeze mnie Konrad Wolski to człowiek, który wiele w życiu przeszedł, wiele też widział więc mało co robi na nim wrażenie. W chwilach zagrożenia potrafi zachować zimną krew. Nie łatwo jest go zdenerwować. Gdy widzi szansę, to z niej korzysta, co nie zawsze podoba się jego podwładnym. Nikt nie lubi niesubordynacji. Ale takim profesjonalistom jak on, takie rzeczy się wybacza” - opowiada Damięcki. „Zawsze chciałem zagrać szpiega. Miałem pewne obawy, czy powieść Severskiego da się przenieść z książkowych kartek na ekran bez utraty jakości i jego specyficznego charakteru, ale nasi scenarzyści stanęli na wysokości zadania. Gdy jeszcze dodamy fakt, że mamy międzynarodową obsadę, akcję co chwilę przeskakującą do innego kraju, to jestem przekonany, że fani kina szpiegowskiego będą zadowoleni” - mówi z satysfakcją w głosie.
Z racji tego, że nie jest to jego pierwszy serial z półki premium (w końcu mogliśmy już go oglądać zarówno w pierwszym sezonie Belferjak i drugim sezonie Wataha), byłem ciekawy, co z tej produkcji zostanie w jego pamięci. Pomijając fakt, że tym razem zagra pozytywnego bohatera. „Co będę pamiętał z planu? To, że mogłem wreszcie zagrać w jednej produkcji z Andrzejem Sewerynem. Podziwiałem tego wielkiego aktora, będąc jeszcze małym dzieciakiem, a teraz mogę zobaczyć go na żywo podczas pracy. Takich rzeczy się nie zapomina” - mówi Damięcki, wyraźnie się rozpromieniając.
Jeszcze przed włączeniem dyktafonu porozmawiałem chwilę z Andrzejem Sewerynem na temat seriali i byłem bardzo pozytywnie zaskoczony, że tak zapracowany aktor i dyrektor Teatru Polskiego w Warszawie, ma jeszcze czas i chęć, by je oglądać. „Seriale, które ostatnio powstają w telewizji, i to nie tylko w USA, to już właściwie normalne filmy. To nowe zjawisko w historii kinematografii. Poruszają często aktualną tematykę społeczną, co jeszcze mocniej przyciąga do nich widzów. Ostatnio dzięki Netflixowi miałem okazję obejrzeć wiele seriali, np. Breaking Bad. Jestem oczarowany, jak to zostało wymyślone, nakręcone i zagrane” - mówi. Zaciekawiłem się więc, kogo gra w Nielegalnych i czy ta postać będzie znacząco różnić się od tej z serialu Rojst, który swoją premierę będzie miał już w połowie sierpnia na Showmaxie. „Moja postać jest bardzo tajemnicza i nie mogę panu zdradzić nic oprócz tego, że to ja ją gram i że władam w niej sześcioma językami. A czemu zdecydowałem się zaangażować w ten projekt? Po pierwsze, bardzo zaintrygował mnie scenariusz, jego tematyka, konstrukcja i ciekawa postać. Po drugie trudno odmówić Leszkowi Dawidowi, a także Jankowi Matuszyńskiemu, wspaniałym artystom, reżyserom serialu. Z Jankiem nakręciliśmy przecież znakomicie przyjętą Ostatnią rodzinę" - mówi mi Andrzej Seweryn. „Na planie filmu nie mam poczucia zmarnowanego czasu. Cieszę się nim. Janek wie, jaki efekt chce osiągnąć i świetnie prowadzi aktorów, by to z nich wydobyć” dodaje po chwili aktor.
Czy Nielegalni udźwigną pokładane w nich nadzieje widzów? Tego dowiemy się w październiku, oglądając efekt końcowy na Canal+. Jednak to, co przez ten jeden dzień mogłem zobaczyć od kulis, daje taką nadzieję. Telewizja nie szczędzi budżetu na to, by zarówno twórcy, jak i aktorzy mieli pełen komfort pracy. A to, mam nadzieję, odbije się również na jakości. Na razie jestem dobrej myśli. No i nawet na chwilę uwierzyłem, że jestem w Szwecji. Gdyby nie wielka reklama jednej z sieci komórkowej z twarzą naszego byłego selekcjonera za moimi plecami, to wrażenie mogłoby trwać dłużej.