"Battle Royale"
Są tacy, którzy odsądzają Suzanne Collins od czci i wiary i zarzucają, że jej seria „Igrzyska Śmierci” to plagiat japońskiego filmu. Owszem, zalążek akcji jest podobny: oto grupka nastolatków jest co roku wybierana, aby stoczyć bój na śmierć i życie. Zwycięzca może być tylko jeden. Jednak film Kinji Fukasaki ma inny oddźwięk, jego bohaterowie zdają się być jeszcze bardziej bezbronni wobec systemu, niż ma to miejsce u Collins. Zostają niespodziewanie rzuceni w środek areny, bez uprzedniego przygotowania, tylko z losowo wybranym plecakiem, w którym może znaleźć się wszystko, od karabinu maszynowego po bumerang. Do tego dochodzi czuwający nad rozgrywką nauczyciel, Kitano, który również został rzucony w wir wydarzeń jakby wbrew swej woli. Poza tym mam wrażenie, że najciekawsza historia zaczyna się po zakończeniu filmu. Zdecydowanie zostawia on z ogromną liczbą pytań, dając niewiele odpowiedzi. [video-browser playlist="724110" suggest=""]"Snowpiercer"
Ziemia zamarzła. Ostatki ludzkości chronią się w pędzącym przez kontynenty pociągu skonstruowanym prze Wilforda – inżyniera, który wśród bogatszych pasażerów cieszy się niemal boskim uwielbieniem. Jak zwykle, jest klasa uprzywilejowana, zajmująca sam przód pociągu, jak również pasażerowie na gapę, stłoczeni w ostatnim wagonie. Brudni, głodni, pragnący lepszego życia, rozpoczynają niebezpieczną wędrówkę ku lokomotywie. Bong po mistrzowsku stworzył klaustrofobiczną atmosferę zamkniętej przestrzeni. Upstrzył film galerią ciekawych postaci (jak choćby cudownie groteskowa, zdająca się pochodzić z zupełnie innej bajki sir Mason, fantastycznie sportretowana przez Tildę Swinton), którym bardzo łatwo kibicować. Ich szalona podróż, niemal samobójcza próba odmiany własnego losu, sprawia, że widz do ostatnich minut śledzi ich losy w napięciu. Jest jeszcze jeden powód, dla którego warto zainteresować się tym filmem: Chris Evans wreszcie udowadnia, że nie jest tylko kolejnym wysportowanym przystojniakiem. [video-browser playlist="724111" suggest=""]"Pandorum"
„Pandorum” ma na RottenTomatoes jedynie 28% pozytywnych recenzji. Wynik, moim zdaniem, absurdalny. Niedawno obejrzałam film drugi raz i nie stracił nic ze swojej jakości. Klimatem przypomina mi trochę „Event Horizon” (kolejna pozycja obowiązkowa, jeśli nie widzieliście, ale to film z lat 90. - dlatego nie znalazł się na tej liście): mała załoga, duży statek i tajemnica. Karty są tu odkrywane dość oszczędnie, nie tak łatwo jest się domyślić największego zwrotu fabularnego. „Pandorum” to zdecydowanie jeden z bardziej niedocenianych filmów ostatnich lat. Na plus również dobre role Bena Fostera i Dennisa Quaida. [video-browser playlist="724112" suggest=""]"I Am Legend"
Zanim, drodzy czytelnicy, zaczniecie się oburzać i rzucać we mnie kamieniami, proszę - dotrwajcie do końca tego akapitu. „Jestem legendą” to historia Roberta Neville’a, ostatniego człowieka na Ziemi, któremu za towarzystwo pozostał tylko pies. Tajemnicza zaraza zamieniła pozostałych ludzi w żądne krwi, wampiryczne potwory (koszmarnie wygenerowane komputerowo). Przez połowę filmu konsekwentnie kreuje się wokół Neville’a atmosferę samotności i beznadziei, bo jest on przecież naukowcem, który na próżno szuka leku. Na próżno też wysyła sygnały do reszty świata, co umacnia go w przekonaniu, że jest jedynym ocalałym. Umieszczenie akcji w Nowym Jorku wzmaga tylko poczucie osamotnienia (zdecydowanie bardziej niż rzucenie Vincenra Price’a na wieś w „Ostatnim człowieku na ziemi”, który podobnie jak "Jestem legendą" oparty jest na książce Richarda Mathesona). Poza tym Will Smith daje z siebie absolutnie wszystko (scena z psem – kto widział, ten wie). Później następuje zwrot akcji, a po zakończeniu trzeciego aktu ma się ochotę wykrzyknąć: „Dobrze żarło, ale zdechło”. Dlatego też proponuję dokonać małego eksperymentu: włączyć pauzę ok. 5-10 minut przed końcem filmu, odpalić przeglądarkę i wpisać w YouTube „I am legend alternative ending”. Potem można do woli zżymać się na decyzję szych z Hollywood, które pozbawiły „Jestem legendą” metaforycznej ciężkości i lekcji humanizmu, której próbował też uczyć Dmitrij Głuchowski w „Metrze 2033”. [video-browser playlist="724114" suggest=""]"Looper"
Czysta adrenalina i jazda bez trzymanki. Rozrywka pierwszej jakości. Bruce Willis, jakiego dawno nie widzieliście (Joseph Gordon Levitt może tylko pomarzyć, że będzie Willisem, jak dorośnie). Ale też ważna lekcja o konsekwencji naszych wyborów. I o tym, że zło nigdy nie rodzi się samo - raczej jest wynikiem strachu oraz tragicznych wydarzeń. [video-browser playlist="724115" suggest=""]To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj