Gry niezależne lub jak kto woli gry indie (zwane potocznie "indykami") nie są już tworzone tylko przez małe firmy. Teraz za takie produkcje zabierają się największe studia, które liczą na duży zarobek niewielkim nakładem finansowym. To pokazuje, że indie ma przyszłość. Z kolei przeszłość udowodniła, że robione metodą "chałupniczą" produkcje mają w sobie to, czego brakuje wysokobudżetowym tytułom. Chodzi o serce? Pasję? A może jedno i drugie? Nie wiem. Wiem natomiast, że są takie "indyki", w których zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Gry, do których wracam, bo chcę. Tytuły, w które lubię grać dla samego grania, a nie ultrarealistycznej grafiki. Takich pozycji jest kilka, jest też kilka takich, które są na "radarze" i zapowiadają się na równie smakowite kąski, jak wcześniej wydane pozycje.

Minecraft

Gier indie w takim wymiarze jak dziś, by nie było, gdyby nie Notch, czyli Markus Persson, który stworzył i wymyślił Minecrafta. Tej pozycji nie trzeba nikomu przedstawiać. Na tle innych gier, jakie tutaj się pojawią i zapewne w całej historii tej gałęzi przemysłu branży elektronicznej rozrywki, nie będzie drugiej takiej. Minecraft pozwala robić wszystko, na swój indywidualny sposób. To jedyna w swym rodzaju produkcja, w dodatku ciesząca się niespadającym zainteresowaniem od dnia jej premiery. Co jakiś czas docierają do nas informację, że temu tytułowi pękła kolejna „bańka” sprzedanych egzemplarzy. Zaś sama gra niepodzielnie rządzi na każdej z platform, na których się ukazuje. Na kanwie sukcesu gry Notcha wyłoniły się klony, ale nie odniosły takiego sukcesu, jak powyższa produkcja.

Stardew Valley

Ta z kolei produkcja to istny złodziej czasu. Stardew Valley, jak mało która gra, potrafi ukraść człowiekowi cenne godziny życia. Zaczynasz zajmować się farmą, a tu już minęło kilka godzin. Uzależnia niemiłosiernie, ale też pozwala nam zrobić coś, czego niewielu może doświadczyć w prawdziwym życiu. Gra pozwala nam być farmerem z krwi i kości. Bohater odzwierciedla większość z nas – mieszczuchów – którzy o prowadzeniu farmy wiedzą tyle, ile zobaczyli w filmach i serialach. Razem z nim uczymy się podstaw tego fachu i to chyba właśnie tutaj leży sukces i zamiłowanie do tej gry.

Limbo

Czerń i biel może się podobać. I się podoba. Limbo to chyba najbardziej ceniona przeze mnie gra indie. Dwuwymiarowa platformówka autorstwa niezależnego duńskiego studia PlayDead poruszająca ciekawe zagadnienie, jakim jest chęć pomocy bliźniemu – w tym przypadku siostrze. Mały chłopiec wyrusza w tajemniczą i pełną niebezpieczeństw podróż. Mechanika gry jest w stylu klasycznym. Logiczne rozwiązania i szereg świeżych, autorskich pomysłów oraz unikalny klimat gry sprawiają, że w tego "indyka" powinien zagrać każdy z graczy.

The Vanishing of Ethan Carter

Również i my Polacy mamy czym pochwalić się w tej gałęzi gier wideo. Pierwszy projekt Adriana Chmielarza po odejściu z People Can Fly i już sukces. Chodzi rzecz jasna o The Vanishing of Ethan Carter. Jest to mroczna opowieść zaprezentowana w ciekawym stylu, z wykorzystaniem paranormalnych zjawisk i świetną oprawą dźwiękową autorstwa Mikołaja Stroińskiego. Zresztą, co ją będę tutaj zachwalał, sprawdźcie sobie naszą recenzję (oceniliśmy grę na 8/10).

Unravel

Powyższe to produkcje, za którymi nie stoi żaden wielki wydawca. Inaczej sprawa się ma z Unravel, które jest eksperymentem Electronic Arts i to bardzo udanym. Urocza gra, w której dosłownie można się zakochać. Yarny, włóczkowy bohater, jest tak sympatyczny, że chciałoby się go przytulić. Gra stanowi emocjonującą przygodę w niesprzyjających dla bohatera warunkach, którą warto przeżyć chociażby dla urokliwej oprawy graficznej w świecie 2,5D. Również recenzję tego tytułu znajdziecie na naszych łamach. Podobnie, jak z Zaginięciem Ethana… tak i Unravel dostał prawie maksimum.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj