Trzeci dzień na NYCC rozpocząłem od chyba obowiązkowego dla każdego uczestnika punktu programu – z samego rana stawiłem się w kolejce z zamiarem zabookowania miejscówki na panel Iron Fist tylko po to, by po blisko dwóch godzinach czekania nie wystarczyło dla mnie miejsca. Nic to, nie zraziłem się, takie rzeczy to norma. Chyżo ruszyłem w kierunku Artist Alley, czyli wielkiej hali zastawionej stolikami, przy których przesiadują dziesiątki komiksowych rysowników. Tu spotkałem Garry’ego Gianniego, który właśnie wraz z Mikiem Mignolą pracuje nad nowym komiksem o Hellboyu. Ten będzie miał premierę w kwietniu przyszłego roku, a ja już widziałem szkice całości, bo Garry okazał się bardzo otwartym i miłym człowiekiem (fotki znajdziecie gdzieś poniżej – to te ołówkowe szkice z różnymi notatkami Mignoli). Porozmawialiśmy też o Pieśni Lodu i Ognia, bo Garry ilustrował amerykańskie wydanie A Knight of the Seven Kingdoms George’a R.R. Martina – cudo, absolutne cudo, które rzecz jasna nabyłem, wraz ze szkicownikiem z dodatkowymi grafikami. Garry podpisał również dla mnie wydruki swoich hellboyowych grafik, mam kilka dodatkowych i przekażę je na konkurs, tak więc wypatrujcie. Jeden z tych wydruków podpisał „For Guillermo”, bo powiedziałem mu, że później tego dnia będę rozmawiał z del Toro – okazało się, że reżyser Hellboy (i prywatnie przyjaciel Mike’a Mignoli) zna prace Garry’ego, nawet kupował jego oryginalne szkice, zostałem więc poproszony o przekazanie mu tej nowej hellboyowej grafiki. Czytaj także: Relacja z 1. dnia New York Comic Con Zanim jednak to zrobiłem, udałem się na orzeźwiający spacer po Manhattanie (do przejścia ledwie 20 ulic) na wywiad z Jeffreyem Deanem Morganem, czyli obecnie Neganem z The Walking Dead, wcześniej tatą Batmana, a jeszcze wcześniej Komediantem z Watchmen. To pogodny, wiecznie uśmiechnięty facet z niesamowitym głosem. Kolejne kroki były, cóż, biegowe, bo musiałem uciekać z pressroomu pełnego obsady The Walking Dead, aby zdążyć do Madison Square Garden na wywiady z twórcami i obsadą serialu Trollhunters od Netflixa, który obejrzeć będziemy mogli 23 grudnia. I, kurczę, warto było biec: zacząłem od Rona "Hellboya" Perlmana, który siedział krzesełko obok mnie, w odległości jakichś pięciu centymetrów (wspominałem, że Hellboy to mój ulubiony komiksowy bohater?), następnie jego miejsce zajął Kelsey Grammer, czyli Bestia z X-Men (tu, podobnie jak Perlman, podkładający głos jako troll), a potem to krzesełko zajął Steven Yeun (Glenn z The Walking Dead, tu dający głos szkolnemu oprychowi), jako ostatni zaś odwiedził nas Guillermo del Toro, czyli mój ulubiony reżyser. Udało się przekazać grafikę, zdobyć podpis na książce Guillermo (piękna książka/album z jego notatkami i szkicami dotyczącymi najróżniejszych projektów), a nawet zrobić selfie, chyba pierwsze w moim życiu. Tak więc – marzenia się spełniają, a jako fan Hellboya czułem się dzisiaj jak w niebie.
fot. Marcin Zwierzchowski
+17 więcej
Na tym jednak nie koniec atrakcji. Zaraz po wywiadach odbył się panel Trollhunters, podczas którego obsada i twórcy kontynuowali opowieść o tym serialu-animacji opartym na powieści Łowca trolli autorstwa del Toro i Daniel Krausa. Potem zaś pokazano nam przedpremierowo pierwszy odcinek (w sumie pierwszy sezon będzie miał ich 26) i ocena musi być bardzo wysoka, bo z jednej strony wizualnie dostajemy animację najwyższej jakości (zwłaszcza świetna praca ze światłem), z drugiej przezabawny serial komediowy, a z trzeciej opowieść w stylu filmów Spielberga z lat 80., w których dzieciaki walczyły z potworami. Dzieje się wiele, świat trolli jest fascynujący i osobiście jestem zaskoczony tym, jak bardzo ten serial mi się spodobał. A jako dodatek: ponieważ Guillermo del Toro następnego dnia obchodzić miał 52. urodziny, Ron Perlman przyniósł tort i całe Madison Square Garden odśpiewało mu Happy Birthday. Powiem Wam, że widać, jak bardzo silna jest więź między Perlmanem a del Toro; zapytany o to, jak del Toro ściągnął go do Trollhunters, Perlman odpowiedział: "Wysłał SMS-a z miejscem i datą nagrań". Na tym mój dzień się jednak nie skończył, bo kolejnym punktem był panel The Walking Dead. Było zabawnie, głośno, znowu zabawnie, obejrzeliśmy troszkę materiału z nadchodzącego, siódmego sezonu, a potem głos oddano obsadzie, która opowiadała o swoich postaciach, drodze, jaką przeszły, oraz w którą stronę zmierzają. Najważniejsza na panelu była jednak energia – tłum po prostu szalał, krzyczał, reagował tumultem na niemalże każde słowo - czuło się, że to jeden z najpopularniejszych seriali w telewizji. Niesamowite przeżycie. Finałem dnia był zaś panel Outcast, znowu z Robertem Kirkmanem, który tu miał większe pole do popisu (na tym panelu było w sumie czworo aktorów, a na TWD – dwa razy więcej) i okazał się niesamowicie zabawnym oraz błyskotliwym rozmówcą, zabawiającym tłum jak nikt inny, kogo widziałem. Oczywiście pomógł fakt, że prowadzącym był gospodarz programu Talking Dead, który obsadę i Kirkmana zna bardzo dobrze, z tym ostatnim się przyjaźni, co otworzyło furtkę do świetnej zabawy w trakcie panelu, czego efektem było nieustanne zalewanie się łzami ze śmiechu. Czytaj także: Relacja z 2. dnia New York Comic Con Ten sam prowadzący był też zresztą na panelu The Walking Dead i powiem Wam, że regułą powinno być, że tego typu rzeczy prowadzi ktoś, kto jest blisko z rozmówcami i może wchodzić w tak odważne relacje i żarty. W pewnym momencie łaskoczący prowadzącego Kirkman sięgnął ręką tak, że jego dłoń zniknęła gdzieś za pulpitem, na co oczywiście sala zareagowała śmiechem i żartami, a ten odpowiedział: "Ej, ludzie, gdy widzicie, że szef jakiegoś gościa robi mu trzepanko za pulpitem, okażcie trochę szacunku i nie przeszkadzajcie!". Takie rzeczy tylko na Comic Conie. I, prawdopodobnie, także na planie The Walking Dead oraz Talking Dead, bo panowie spędzają ze sobą wiele czasu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj