Okupacja Ziemi trwa – kolejne odcinki drugiego sezonu serialu Wrogie niebo można oglądać w Polsce na antenie stacji Scifi Universal w każdą środę o 22.00. Jak długo jeszcze kosmici będą panowali na naszej planecie i czy jest szansa, że ktoś nam pomoże, zapytaliśmy Noah Wyle'a, odtwórcę roli Toma Masona.

DAWID RYDZEK: Wrogie niebo to nie tylko serial o inwazji obcych, ale także o odbudowywaniu społeczeństwa. To nawet ważniejsze niż walka z kosmitami.

NOAH WYLE: Dla mnie to nie tylko dużo ważniejsze, ale też dużo ciekawsze. Było wiele produkcji, które skupiały się na obcych i ich statkach, budowały swoją mitologię, mówiły, kim kosmici są, skąd przybyli. Michael Wright, prezes TNT, zdecydował postawić zaś na serial skupiający się na ludzkiej stronie konfliktu, bardziej indywidualnej. Jak w sytuacji inwazji ludzie reagują na poziomie jednostki i jako grupa, jak się będą organizować, jakie rzeczy z przeszłości przetrwają, jakie rzeczy będą potrzebne, a jakie ulegną zmianie w tym nowym światowym porządku - eksploracja tego wszystkiego wydaje się być najbardziej interesująca.

Pod tym względem Wrogie niebo przypomina The Walking Dead. Bohaterowie tego serialu próbują odnaleźć się w nowym świecie, z tą różnicą, że zamiast obcych, mamy zombie. Tam jednak jest nieco mniej nadziei – nikt nie próbuje powstrzymać całej apokalipsy, najważniejsze jest tylko przetrwanie. We Wrogim niebie ludzie podejmują walkę o odzyskanie dawnego życia.

- Rzeczywiście, duch bohaterów The Walking Dead jest w nieco gorszym stanie. Inwazja z kosmosu tylko pozornie wygląda podobnie do starcia z zombie. Tak naprawdę to jednak coś innego. Spotkanie z obcymi, z jakąkolwiek inną rasą, sprawia, że dochodzi do uprzedmiotowienia ludzi, dokonuje się autoanalizy, zastawia się, kim jest człowiek jako gatunek. Te elementy socjologiczne i filozoficzne odróżniają te dwa seriale.

Jednym z producentów wykonawczych serialu jest Steven Spielberg. Jaka jest jego rola?

- Naprawdę bardzo duża. Jest bardziej zaangażowany we Wrogie niebo niż kiedyś w Ostry dyżur. Tam też był producentem wykonawczym i pracowałem z nim wtedy przez kilka lat. Spielberg we Wrogim niebie nadzoruje scenariusze, dobiera reżyserów i ogląda nawet wstępnie zmontowane wersje odcinków. Daje wskazówki osobom, które są zarówno przed, jak i za kamerą, bardzo dużo uwagi poświęca też efektom specjalnym i blisko współpracuje z Zoic Studios, firmą, która zajmuje się ich produkcją. Jego wkład jest największy w postprodukcji, choć zdarzało się, że pojawił się na planie. Wszyscy wiedzą, że on czuwa nad całym serialem, co daje nam dodatkową motywację.

[image-browser playlist="591813" suggest=""]©2012 TNT Network

Spielberg specjalizuje się w efektach specjalnych, ale Wrogie niebo z racji tego, że jest serialem telewizyjnym, nie ma na to chyba zbyt wielkiego budżetu.

- Sumy, które dostajemy na efekty specjalne, przychodzą z adnotacją "tylko nie wydajcie ich za szybko" (śmiech). Kiedy decydujemy się na ich użycie, zawsze musi mieć to odpowiednie uzasadnienie i w pewien sposób wzbogacać serial. Ma to swoje plusy i minusy. Jeśli skupiamy się tylko na dramacie samych ludzi, na konfliktach w ich grupie, bez pokazywania statków kosmicznych czy obcych, daje to nie tylko szansę na napisanie ciekawej historii, ale także pozwala zaoszczędzić trochę pieniędzy na 3-4 odcinki. W nich możemy pokazać coś naprawdę spektakularnego, przynajmniej jak na telewizyjne warunki. Z drugiej strony, wymusza to także bycie bardziej kreatywnym w sposobie pokazywania zagrożenia. Jest wiele scen, z których osobiście jestem bardzo dumny, gdzie bohaterowie się ukrywają i nie widać żadnego mecha, a scena i tak jest szalenie emocjonująca. Dzięki grze świateł i odpowiednim odgłosom udaje się osiągnąć napięcie i terror równy podobnej, tylko dużo droższej scenie. Lubię takie bycie zaradnym, a następnie pokazanie w finałowym odcinku czegoś bardzo widowiskowego.

[ukryj]Jednym z najciekawszych wątków w drugim sezonie jest rebelia w szeregach kosmitów. Dla aktorów taki rozwój wypadków był równie zaskakujący, jak dla nas, widzów?

- Szczerze mówiąc od dawna coś takiego podejrzewałem! Nie byłem zatem specjalnie zaskoczony, ale to bardzo mądre posunięcie. Inwazja obcych często bywa zupełnie jednowymiarowa – przybywają, atakują nas, a my walczymy, dopóki ich nie pokonamy. To bardzo ciekawe, że nie wszyscy wśród obcych są krwiożerczymi zabójcami, a część z nich ma w sobie taką cząstkę… człowieczeństwa. Oni sami okazują się być uciskani, wyrażają chęć komunikacji z ludźmi, mogą stać się potencjalnymi sojusznikami. Otwarcie tych drzwi daje sporo możliwości, jeśli chodzi o dalszy przebieg wydarzeń.

Kolejne daje też finał drugiej serii, gdzie pojawiają się nowi potencjalni sojusznicy.

- Nowi przybysze odegrają bardzo ważną rolę w trzecim sezonie. Nie wiemy, czy są nastawieni przyjacielsko czy wrogo, nie wiemy, po czyjej opowiedzą się stronie. Przydatna za to dla ludzi okazuje się ich technologia, bardzo skuteczna w walce z obcymi, których poznaliśmy do tej pory. Kwestia, kto z kim zawrze przymierze, pozostaje jednak otwarta.[/ukryj]

Tom Mason, którego grasz w serialu, to przywódca. Gdyby inwazja miała miejsce naprawdę, też byłbyś na czołowym miejscu?

- Modelowałem tę postać na podstawie swoich zachowań, czyli bardzo niechętnego przyjmowania nowych obowiązków i dodatkowej odpowiedzialności. Tom robi to tylko w ostateczności. Niemniej gdybym ja był na jego miejscu, bardziej niż na czytaniu, zależałoby mi na chronieniu siebie, swojej rodziny (śmiech). A gdyby nie było alternatywy i wymagała tego sytuacja, to pewnie też mógłbym być liderem.

[image-browser playlist="591814" suggest=""]©2012 TNT Network

Jak wyobrażasz sobie koniec serialu? Kto wygra – ludzie czy obcy? A może będą koegzystować?

- Mam nadzieję, że ludzie odzyskają swoją planetę. Chciałbym też, żeby serial nie skończył się wraz z ostatecznym starciem z obcymi, ale by pokazano odbudowywanie świata po tej inwazji. To wydaje się niezwykle intrygujące – jakby właśnie taki powrót do cywilizacji mógł wyglądać? Bohaterowie serialu staliby się wtedy ojcami założycielami postapokaliptycznego świata. Spisaliby pewnie jakąś nową konstytucję oraz opracowali nowy porządek prawny, czerpiąc z wcześniejszego dorobku ludzkości, jednocześnie go modyfikując i dostosowując do potrzeb poinwazyjnej rzeczywistości.

W którym sezonie tego końca się doczekamy?

- Mam podpisany kontrakt na sześć sezonów, więc na razie nie jesteśmy jeszcze nawet w połowie drogi.

Czyli znów zostajesz na dłużej w jednym serialu.

- Na to wygląda.

Czym różni się granie głównej postaci we Wrogim niebie od bycia pełnoprawną częścią większej obsady w Ostrym dyżurze?

- Na pewno jest to coś innego. To wyzwanie bycia tym, który wszystko trzyma na swoich barkach, właśnie najbardziej mnie pociągało. Granie głównej postaci to nie tylko narzucanie rytmu pracy, wykazywanie się swoim profesjonalizmem, ale też bycie aktorem na plakacie, bycie człowiekiem, który musi swoją osobą sprzedać serial.

A tęsknisz za graniem doktora Johna Cartera?

- I to jak! Bardzo lubiłem tę postać, zresztą nie tylko swoją, ale także innych. Czasem widuję się nawet z osobami z Ostrego dyżuru, choć niestety bardzo rzadko, bo wszyscy jesteśmy dość zapracowani. Granie doktora Cartera do dziś wspominam bardzo miło. Miałem tam wspaniałych przyjaciół, a sam serial pod względem kreatywnym stał na niezwykle wysokim poziomie. No i nie ukrywam, że zarabiałem tam mnóstwo pieniędzy (śmiech). Produkcja NBC okazała się bardzo ważnym serialem w historii telewizji, więc cieszę się, że mogłem być jego częścią.

Zmiana Ostrego dyżuru na Wrogie niebo to też zmiana gatunków, a - jak powszechnie wiadomo - fani science fiction są najbardziej wymagający.

- Nie mam zbyt dużo kontaktu z fanami sci-fi, oprócz oczywiście wizyty na Comic-Con. Z drugiej strony to, co tam się dzieje… szaleństwo. Najbliższy mi fandom to koledzy z klasy mojego syna – wszyscy twierdzą, że jestem zarąbisty (śmiech).

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj