Historię znamy wszyscy – w 2012 roku, niczym grom z jasnego nieba, spada na świat wiadomość o przejęciu Lucasfilmu przez wszechpotężnego Disneya. Później dowiadujemy się, że wszystkie źródła (poza 6 częściami sagi, serialem Wojny Klonów i powstającymi Rebeliantami oraz VII epizodem) nie są już aktualną wersją wydarzeń w tym uniwersum. Wydania te miały być zastąpione przez nowe, lepsze książki, gry czy filmy. Myślę, że to odpowiedni moment, aby przyjrzeć się im i spróbować odpowiedzieć na pytanie: czy typowe kino bohaterskie, jakie widzieliśmy w Oryginalnej Trylogii, przestaje mieć rację bytu?

Szarość w nowych filmach – czym jest?

Spójrzmy na najnowszy film z osławionego uniwersum. Nie chcę tutaj recenzować obrazu Garetha Edwardsa, ale trzeba przyznać, że film dobrze ukazuje codzienność obu walczących stron. Pokazuje, że w obu wrogich obozach były postacie zarówno wpisujące się charakterem w idee Rebelii czy Imperium, jak i zupełnie odmienne. Nie mamy tutaj do czynienia z „bohaterami” i „czarnymi charakterami” jak choćby w całej oryginalnej trylogii gwiezdnej sagi. Szarość wręcz wylewa się z ekranu – jednak zastanówmy się, czym ona jest? Szarość rozumiem w dwojaki sposób. Po pierwsze – jest to dla mnie pokazanie, że w „złych” siłach są „dobrzy” ludzie i vice versa. Po drugie jednak – co ważniejsze – szarość rozumiem jako odpowiednie ukazanie motywów kierujących daną postacią (którą najczęściej jest czarny charakter). Przykład? Proszę bardzo. Popatrzmy na głównych złoczyńców pierwszych części wszystkich trzech trylogii (ta trzecia, rzecz jasna, jeszcze powstaje). W Mrocznym Widmie oraz w Nowej Nadziei pojawiają się postacie Dartha Maula i Dartha Vadera. Gdyby spojrzeć tylko na te filmy, to widzimy wyraźnie, że mamy do czynienia ze stosunkowo podobnymi antagonistami. Można ich określić w trzech słowach: zły, mroczny i straszny. Po prostu są źli dlatego, że są źli. To, moim zdaniem, nie jest ukazanie szarości. Jednak spójrzmy na trzeciego przeciwnika głównych bohaterów – kontrowersyjnego Kylo Rena. Już w samym Przebudzeniu Mocy wyraźnie widać, że nie jest to taki sam „badass” jak jego dziadek. Co więcej – w jednym filmie dowiadujemy się o nim więcej niż o Mrocznym Lordzie w całej trylogii! Porównajmy sobie: Kylo Ren z VII epizodu: wiemy, kim są jego rodzice; wiemy, kto go uczył przed przejściem na ciemną stronę; znamy jego aktualnego mistrza; widzimy jego słabości. Darth Vader z Oryginalnej Trylogii: wiemy, kto go uczył przed przejściem na ciemną stronę; znamy jego aktualnego mistrza. Widać tu wyraźnie, że Kylo Ren jest postacią bardziej wielowymiarową i niejednolitą aniżeli Mroczny Lord Sith. Właśnie takie ukazanie rozumiem również przez pojęcie „szarości”. Jeśli zatem wszystko jest jasne, przejdźmy do sedna.
Źródło: Disney

Rogue One: A Star Wars Story

W najnowszym filmie widać wyraźnie szarość pierwszego typu – po stronie Imperium mamy postać Galena Erso, zmuszanego brutalnie naukowca do pracy nad śmiercionośną bronią, a po stronie Rebelii widzimy przywódcę „terrorystów” Sawa Gerrerę czy Cassiana Andora, który gotów jest bezdusznie wykonać każde zadanie, które zlecają mu przełożeni. W zasadzie jedynymi „nowymi” bohaterami, którzy całkowicie wpisują się w ideologie dwóch obozów są Chirrut Imwe oraz Orson Krennic. Wszystko inne wydaje się być „pomiędzy”. Warto też dodać, że Gareth Edwards postanowił pokazać, że Gwiezdne Wojny to, nomen omen. rzeczywiście wojny, czyli konflikty niosące śmierć wielu ludzi. Nie chcę się jednak rozwodzić nad moralnością filmu – chcę tylko zaznaczyć, że brutalność dodatkowo podkreśla tragizm tych „szarych” postaci. Przecież przez zniszczenie stolicy Jedhy czy bazy na Scaarif widać, że Gwiazda Śmierci, dzieło stworzone przez Galena Erso, może nieść zagładę na wielką skalę (oczywiście przyjmuję tutaj punkt widzenia chronologii Gwiezdnych Wojen, a nie chronologii powstawania filmów). To potęguje ważność intrygi dotyczącej małej usterki stacji bojowej, która może nieść jej koniec. Jest jeszcze jedna kwestia, na którą zresztą zwrócił uwagę sam Edwars: w Rogue One celowo zastosowano pewien kontrast, widoczny szczególnie w scenie otwierającej. Widzimy tam czarnych szturmowców oraz ubranego na biało Krennica. W Nowej Nadziei było odwrotnie – czarny bohater (Vader) i biali szturmowcy. Reżyser chciał w ten sposób wprowadzić pewną negację przekazu i pokazać, że w jego filmie do głosu dochodzą postacie, które wcześniej głosu nie miały. To z kolei prowadzi nas do naszego punktu wyjścia, a mianowicie ukazania szarości na ekranie.
fot. zrzut ekranu ze zwiastuna / Lucasfilm

Star Wars: The Force Awakens

Tak jak wcześniej pisałem, główną „szarą eminencją” (w kontekście, o którym mówimy) jest Kylo Ren/Ben Skywalker. Postać zła, jednak mająca swoje motywy działania i której zło wynika z przeszłości. Jednak czy w obrazie J.J. Abramsa tylko bohater grany przez Adama Drivera nadaje się do tego wywodu? Może Was to nieco zdziwi, ale odpowiednia będzie tu postać Rey. Wpierw można by pomyśleć: „co? To przecież nic innego jak Luke Skywalker na sterydach! Co on bredzi...”. I fakt, są liczne na to dowody – ledwie ucieka z „zadupia” Galaktyki, a już pokonuje na miecze świetlne największego „badassa” filmu. Do tego jeszcze przekonuje Mocą szturmowca, żeby ją wypuścił, nie mając za sobą w zasadzie żadnego treningu. Co w tym może być odpowiednio umotywowanego? W mojej opinii, oba te wydarzenia nie są przypadkowe. Weźmy na pierwszy ogień pojedynek z Kylo Renem. Z jednej strony walczy tu użytkownik Ciemnej Strony, który liznął już co nieco nauk Jedi i złego Snoke'a, ale jednak zapewne nie miał jakiegoś znaczącego treningu w zakresie użytkowania miecza świetlnego. Zresztą widać to po jego technice – można przypuszczać, że w „szkółce” Luke'a w jakiś sposób walczył treningowo z kolegami, ale to by było na tyle. Jeśli dokonał rzezi uczniów, to zapewne po cichu, z zaskoczenia, w nierównej walce. Gdyby do takowej doszło, ze Skywalkerem nie miałby szans. Do czego zmierzam – pojedynek z Rey (a wcześniej z Finnem, ale o tym za chwilę) był dla niego zapewne pierwszym poważnym starciem na śmierć i życie. Kogo mamy z drugiej strony? Rey, która nigdy wcześniej nie miała w ręku miecza świetlnego, nie pobierała nauk Jedi ani Sith, jest totalnym „noobem”. Spójrzmy jednak na to z drugiej strony – jej technika operowania świetlistą klingą również jest prosta, bardzo siłowa i techniczna. Walczy zupełnie tak, jakby w rękach miała swój ukochany kijek. I to jest jej przewaga – doświadczenia Jakku nauczyły ją walczyć o przetrwanie. Widzimy to, gdy pokonuje dwójkę najemników Umkara Plutta, będąc praktycznie bezbronną. Potrafi doskonale przewidywać ruchy przeciwników i wykorzystywać ich słabości. Dodatkowo duże znaczenie ma poprzedni pojedynek między Kylo a Finnem. Syn Lei oraz Hana łatwo go wygrywa, przez co może lekceważyć Rey, a to się na nim mści. Wszystkie te okoliczności są moim zdaniem dowodem na to, że Przebudzenie Mocy również pokazuje pewną szarość na ekranie. Tu nie ma typowej „bohaterskości”, takiej jak w Nowej Nadziei, gdy Luke jednym strzałem rozwala całą Gwiazdę Śmierci. W VII epizodzie wszystko jest lepiej umotywowane. No dobra, ale co z tym przekonaniem szturmowca przez Rey? Jak to wytłumaczyć? Szczerze powiedziawszy, tu mnie macie. Nie wiem. Ale mogę się domyślać, a to już dużo. Rey jest silną Mocą, to przyzna każdy. Poza humorystycznym walorem omawianej sceny, można stwierdzić, że ma ona charakter kluczowy. Pojmana główna bohaterka musi się uwolnić, aby dobro zwyciężyło. Moim zdaniem jest tak, że za sukces protagonistki odpowiada jej wola przetrwania. To nie sama Rey przekonała szturmowca JB007 (którego grał nie kto inny, jak Daniel Craig), ale była to Moc, która w ten sposób wyraziła swoją wolę (zupełnie, jak u Nietschego). Trochę pokrętne, ale niech będzie. Jest jeszcze jeden element, o którym chciałbym tu napisać. Chodzi o finałową bitwę nad bazą Starkiller. Większość porównuje ją do bitwy o Yavin, w czym jest wiele słuszności, ale moim zdaniem, jest też wiele różnic. Zniszczenie Gwiazdy Śmierci mógłbym określić mianem (posługując się sformułowaniem z „papierowych” RPG-ów) „high fantasy”. Zobrazuję to w ten sposób: wielkiego smoka pokonuje niziołek przy użyciu patyka znalezionego w lesie. Słowem: rzecz niemożliwa, opisana w bardzo patetyczny i doniosły sposób. Takim smokiem jest broń Imperium, a niziołkiem z patykiem jest Luke. Destrukcja bazy Starkiller pasuje jednak bardziej do określenia „low fantasy”, które również odpowiednio zobrazuję: tutaj do pokonania smoka trzeba grupy doświadczonych wojowników z odpowiednim sprzętem. Jest to więc bliższe ujęciu „szarości”, o którym mówimy w tym tekście. Lepiej umotywowane, bardziej prawdopodobne. Tak też jest w VII części – baza zostaje zniszczona przez atak wielu myśliwców, a plan jest odpowiednio przemyślany. Nie decyduje tu łut szczęścia, jeden na trylion.
fot. Lucasfilm

Książki i początki „szarości”

Rozpisałem się o szarości w dwóch filmach, a miałem też poruszyć literaturę gwiezdnowojenną. Tutaj pole do popisu jest ogromne – mamy całe książki wręcz wpisujące się w „szarość” obu typów. Jeśli chodzi o pierwszy z nich, to idealnym odzwierciedleniem idei są Utracone Gwiazdy Claudii Grey. Zarówno Thane Kyrell, jak i Ciena Ree są doskonałym przykładem dobrych bohaterów w złym Imperium. Nie będę się zbytnio nad tym wątkiem rozwodził – każdy, kto miał okazję przeczytać tę lekturę, wie, o co chodzi. Jednak w lekturze tej daje się zauważyć inną „szarość”. Chodzi mi tu o ukazanie klasycznych wydarzeń z innej perspektywy. Przykładowo – zniszczenie Alderaana nie jest zwykłą sztuczką, pokazem siły i triumfem zła nad dobrem jak w IV części. Jest to w omawianej książce wydarzenie tragiczne dla wielu ludzi i to nie tylko tych z Rebelii. Również dla przyjaciela głównych protagonistów, pochodzącego z tej planety, jest to doświadczenie niezwykle trudne, które zmienia obraz rzeczywistości. Podobny obraz szarości widzimy w powieści Tarkin Jamesa Luceno. Osobowość protagonisty jest w odpowiedni sposób umotywowana jego doświadczeniami z dzieciństwa. Dodatkowo jest ona wzbogacona dosyć szerokim opisem codziennego funkcjonowania Imperium i jego problemów. Podobne wątki można znaleźć w Dziedzicu Jedi Kevina Hearne'a, gdzie autor wyjaśnia początki treningu Mocy młodego Skywalkera. Gdy jednak jesteśmy przy książkach Nowego Kanonu, to warto spojrzeć na nie w inny sposób. W moim odczuciu są one swoistym „zapleczem” filmów sagi, które stara się dodać szarości do czarno-białego obrazu galaktyki. Ich działanie jest podobne do znaczenia trylogii prequeli, w której można doszukiwać się początków „poszarzania” (nie mylić z poszerzaniem) dziejów znanych z trzech pierwszych filmów. Jednak o ile części I, II oraz III miały ukazać zasadność powstania Imperium i upadku Anakina Skywalkera, tak książki oraz komiksy ukazują przeszłość innych, niemniej znanych bohaterów. Wiem, że zdaniem tym Ameryki nie odkryłem, ale w porównaniu do starego Expanded Universe znaczenie tych pozycji jest nieco inne. Stary kanon, takie mam wrażenie, stanowił po prostu uzupełnienie historii filmów w pozornie podobnym tonie kina bohaterskiego. Nowy kanon zmienia to podejście – wprowadza inną perspektywę, która zaburza czarno-białe spojrzenie na filmy. Widać jak na dłoni, że nie jest to działanie przypadkowe i z pewnością będzie kontynuowane w nowych produkcjach. A jakie jest Wasze zdanie? Bliższa jest Wam idea kina i literatury bohaterów i zwycięstw dobra nad złem? Czy spoglądacie na wszystko z bardziej przyziemnej perspektywy? Zachęcam do dyskusji w komentarzach.
Źródło: Uroboros
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj