Festiwal Filmowy w Gdyni ma to do siebie, że zaczyna się powoli i spokojnie, a z każdym kolejnym dniem jest coraz bardziej intensywnie i ciekawie. Tak było już drugiego dnia, kiedy to odbyły się cztery pokazy prasowe filmów konkursowych i wiele wydarzeń towarzyszących. Tak naprawdę trzeba byłoby być w kilku miejscach jednocześnie, aby zobaczyć wszystko i Wam to opisać. Tego dnia poznałem dwóch moich faworytów tegorocznego festiwalu - są to Las, 4 rano Jana Jakuba Kolskiego oraz niesamowity thriller Jestem mordercą. Co ciekawe, po Las, 4 rano nie spodziewałem się wiele, a film zaskoczył mnie swoim ciepłem, kreacjami (Krzysztof Majchrzak show) i prostą, ale dającą do myślenia historią (recenzję znajdziecie tutaj). Jeden z tego typu filmów, które ogląda się z zaciekawieniem, rozbawieniem, a pomimo ostatecznie smutnego wydźwięku pozostawiają po sobie pozytywne emocje. Bardzo kameralna rzecz z uwagi na to, że prawie cały film jest kręcony w lesie w specjalnie zbudowanej ziemiance. Tym bardziej budzi to podziw dla aktorów, którzy wyraźnie często grali w trudnych warunkach. Pojawiały się różne interpretacje tego, co reżyser chciał osiągnąć tym filmem, ale na konferencji prasowej nie chciał ich komentować. Jak stwierdził, ten film należy już do widzów i to ich zadaniem jest interpretacja. On zrobił, co chciał, czyli opowiedział tę historię. Wiele osób zastanawiało się, dlaczego tak znakomity aktor jak Krzysztof Majchrzak tak rzadko pojawia się na ekranie - w końcu ostatnio widzieliśmy go w 2006 roku w filmie Inland Empire w reżyserii Davida Lyncha. Sam zainteresowany dokładnie wyjaśnił, dlaczego role przyjmuje tak rzadko, i przy okazji skomentował działania niektórych młodszych kolegów, którzy lubują się w blasku fleszy. Tak naprawdę ten cytat mówi sam za siebie:
Mam bardzo małe oczekiwania do bycia na salonach i ściankach. W związku z tym nie potrzebuję tyle kasy, ile bezmózgie leszcze i inne takie ściankowe indywidua, jak powiedział Staszek Witkacy. Kontynuując ten żartobliwy ton - niezwykłe bogactwo i chęć ryzyka daje mi komfort. Poza tym jest jeszcze jedna sprawa. To się wiąże z etosem walki, ale nie męstwa, bo czasem widziałem bardzo męskie kobiety, które są bardziej męskie niż umięśnieni mężczyźni. Syndrom walki mówi nam, że nieważny jest wynik, ważna jest dzielność w potyczce. Jest jeszcze jedna sprawa. Widząc, jak za parę złotych dosłownie, stosując kolokwializm, pracuje siostra oddziałowa lub pielęgniarka w wydziale pediatrycznym, prostota głupich artystów wydaje mi się nadużyciem. Gdybym sięgnął do moich totalnych namiętności, dałbym chętnie leszczom po mordzie. Nie mogę sam postawić się w tej sytuacji, bo chcę mieć szacunek do siebie. Szacunek do siebie budzi szeroki gest przytulenia drugiego człowieka. A to już jest całe szczęście. Szacunek do siebie, duma, lecz nie pycha. Aby dopracować się dumy, czasem trzeba walczyć ostro, nawet do krwi ostatniej.
fot. Adam Siennica / naEKRANIE.pl
+1 więcej
Znakomity zwiastun Jestem mordercą obudził we mnie wielkie nadzieje. Film Macieja Pieprzycy zapowiadał się na dobry thriller w polskim wydaniu, który nie będzie próbował być kalką zachodnich wzorców. I udało się. Nie pamiętam, kiedy ostatnio oglądałem polski film, który trzymałby w napięciu do samego końca. Historia wciąga, widz jest nieustannie trzymany w niepewności i musi sam dojść do wniosku, czy fabuła opowiada o manipulacji milicji, czy Kalicki naprawdę był tym wampirem. Emocjonujący, świetnie zagrany i zapadający w pamięć. Ależ to jest dobre! Co ciekawe, na konferencji prasowej, która tego dnia była zdecydowanie najbardziej interesująca, okazało się, że jest bliższy faktom, niż można było się spodziewać. Na początku pojawia się informacja, że film jest oparty na prawdziwej historii, a Pieprzyca, który stworzył też dokument na ten temat w 1998 roku, nie pozostawia złudzeń, ile w tym prawdy. Nazwiska zostały zmienione, a niektóre wydarzenia są przedstawione inaczej, ale cały wydźwięk i znaczenie poszczególnych momentów jest zgodne z faktami. Tak naprawdę film działa lepiej bez ich znajomości, bo wówczas pojawia się większe napięcie, niepewność i ostatecznie satysfakcja. Gdy jednak porównałem to, co widziałem, z tym, co stało się naprawdę, byłem pod wielkim wrażeniem. To na razie najlepszy film, jaki widziałem na festiwalu. Odbył się też pokaz i konferencja artystycznego Królewicz Olch, o którym pisałem już w recenzji. Na pewno Kubie Czekajowi należy się szacunek za trzymanie się artystycznej wizji i odważne mówienie swoim filmowym językiem. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że jego obraz nie do wszystkich trafi. Nawet rzekłbym, że Baby bump był filmem bardziej przystępnym i trafiającym do odbiorców niż jego nowe, trudne dzieło. Na konferencji zdradzono jednak ciekawostkę, jak to praktycznie przypadkiem kręcił on oba filmy jednocześnie i w dodatku z tymi samymi aktorami - Sebastianem Łachem oraz Agnieszką Podsiadlik, którzy sprostali wyzwaniu pomimo ogólnego podobieństwa ról. Drugi dzień festiwalu udowodnił, że przestajemy w polskim kinie widzieć wszędzie tych samych aktorów. Dużo było debiutów, nowych, utalentowanych artystów, którzy nie są ograni i potrafią pozytywnie zaskoczyć. Dodatkowo, kiedy już pojawiają się te same twarze w kilku filmach (takie sytuacje też miały miejsce), nie ma się wrażenia powtórki z rozrywki - może to kwestia ich prowadzenia przez reżyserów, a może sami aktorzy dają z siebie więcej. Tegoroczna edycja Festiwalu Filmowego w Gdyni jest bardzo obiecująca, ponieważ pojawia się w końcu aktorska różnorodność, której od dawna mi brakowało.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj