Film historyczny w Polsce jest jednym z tych gatunków, które zdecydowanym krokiem pojawiają się każdego roku w kinowych repertuarach. Można więc łatwo zauważyć podobne schematy i style, którymi posługują się twórcy. Tak wcale być nie musi i są na to dowody.
Dysputy o rynku filmowym w Polsce można prowadzić do białego rana, a i tak nie da rady dotknąć wszystkich nurtujących kwestii. Trudno jest kierować do niego swoje uczucia, bo związek ten pełen jest równie wielu miłosnych uniesień, co rozczarowujących zakończeń. Trudności w tej relacji pojawiają się w momencie, kiedy pojawia się w jej szeregach rutyny, monotonia, a każdy dzień wygląda identycznie do poprzedniego. Polskie kino dziś pełne jest niestety pewnych schematów w opowiadaniu filmów i tworzenia narracji w obrębie danego gatunku. Nie inaczej jest właśnie w przypadku kina historycznego, gdzie twórcy rzadko decydują się na wysiadkę z pociągu jeżdżącego po sprawdzonych torach i spróbowania zmiany trasy wiodącej po mniej spodziewanych drogach.
Trudno na razie stwierdzić, czy ta mniej znana trasa wiodła Dariusza Gajewskiego, tworzącego film
Legiony, ale jest przynajmniej w kampanii promocyjnej tego filmu coś, co wskazuje na nieco inne podejście do sprzedania swojego produktu. Do zwiastuna wrzucono komercyjny utwór, pasujący do przedstawionego obrazu jak pięść do nosa, ale na pewno jest to odważny i odświeżający zabieg. Gorzej zapowiada się jednak kwestia dotycząca scenariusza i fabuły filmu. Ta skupi się nie tyle na historycznych wydarzeniach ważnych dla naszego kraju, co też (nie)stety na wątkach romantycznych, tak wiele razy pokazywanych z tego gatunku w Polsce. Nie odbierzcie tego jednak w kategoriach ataku, nie chcę zostać źle zrozumiany. Obranie perspektywy młodych ludzi, chcących kochać i godnie żyć w tak trudnej rzeczywistości, to zapewne świetny wybór do opowiadania takiej historii, ale był już tak często stosowany, że zwyczajnie chciałoby się czegoś nowego.
W ten weekend do kin wejdzie film
Piłsudski w reżyserii Michała Rosy, do którego na wczesnym etapie promocji podchodziłem z dużym dystansem. Do głównej roli zatrudniono jednak Borysa Szyca, a głównym założeniem filmu okazała się młodość Marszałka oraz jego życie miłosne. Znowu dotknięte zostaną więc wątki romantyczne. Jednak później do sieci zaczęły trafiać materiały promujące, a te obudziły moją wyobraźnię i stworzyły w głowie pewien koncept na nieco inny ton produkcji. Jasne, plakaty i zwiastun może nie porwały swoją jakością, ale zacząłem wyobrażać sobie powstanie filmu o Piłsudskim w nieco innym stylu, niż do tej pory przyzwyczaili nas filmowcy. Nie oceniam na razie tutaj dzieła Rosy, bo produkcja dopiero zawita do kinowego repertuaru, ale pomyślałem sobie, że dlaczego by nie stworzyć filmu historycznego trochę inaczej?
Gatunek filmów historycznych w Polsce ma swoją długoletnią tradycję i zawsze chętnie reżyserzy biorą na tapetę wydarzenia z naszej bogatej historii. Tematów przecież nie brakuje i można pokazywać wydarzenia od jednej bitwy do drugiej, ale w pewnym momencie mam wrażenie, stanęliśmy pod ścianą i po tak znakomitych filmach jak
Popioły,
Ogniem i mieczem,
Krzyżacy czy
Sól ziemi czarnej, współczesne filmy z tego gatunku zaczęły przypominać raczej wzory do tego, jak nie opowiadać historii i nie chodzi tutaj o rzetelność w przedstawianiu faktów. Cóż z tego, że
1920 Bitwa Warszawska (pierwszy polski film pokazany w 3D!) i
Bitwa pod Wiedniem to filmy zrealizowane z naprawdę ogromnym jak na nasze warunki budżetem, skoro w pierwszym przypadku zatrudniono popularnych aktorów z Nataszą Urbańską na czele, którzy odgrywali znowu wątki miłosne, będące całkowicie zbędne dla tej historii. Drugi zaś idealnie nadaje się do podręcznika filmowego, jako przykład kiepsko zrealizowanej oprawy wizualnej i tego, jak nie tworzyć najnudniejszych filmów o historii.
W tytule artykułu przewrotnie skojarzyłem Piłsudskiego z Jamesem Bondem i widziałbym taką kreację Borysa Szyca, który jako tytułowy bohater prowadzi polityczne gierki z pistoletem w ręku, przy okazji kokietując każdą napotkaną kobietę. Czy nasza widownia jest na to gotowa? Polacy są dumnym narodem i bardzo wrażliwym na punkcie swojej historii, którą w ramach filmów historycznych twórcy starają się przedstawiać w sposób jak najbardziej zgodny z tym, co ogólnie zostało zatwierdzone jako fakty. Historia jest pewnego rodzaju świętością i dlatego nadanie jej nieco bardziej fikcyjnego wymiaru, może okazać się golem samobójczym dla filmowców. Niebezpieczne jest tutaj nie tyle inne podejście w przedstawianiu wydarzeń i obranej perspektywy, bo takie przypadki jak
W ciemności,
Kamerdyner czy
Wołyń pokazują, że można zrobić to nieco inaczej, ale zwyczajnie brakuje u nas zabawy konwencją lub gatunkami.
Dlatego choć nie specjalnie przepadam za dziełem Jana Komasy, to jednak film
Miasto 44 dostarczył właśnie to, czego chciałbym więcej w naszym kinie. Jasne, znowu było o młodych i znowu było o miłości, ale była w tym też historia, cierpienie i ból oraz naprawdę mocne i widowiskowe sceny. Może nie każda z nich realizowana w slow motion była potrzebna i budziła zachwyt zamiast poczucia kiczu, ale twórca nie bał się igrać z naszymi przyzwyczajeniami i na pewno było to coś, co powinno według mnie wytyczyć pewien szlak dla przyszłych tego typu produkcji, które nie muszą być tworzone na jedno kopyto.
Jasne, trudno jest wziąć nasz literacki dorobek i pozmieniać w twórczości Bolesława Prusa czy Henryka Sienkiewicza, ale można pokazać heroizm Polaków także za pomocą innych środków, niż wierne podążanie za oryginałem. Można też zapewne wziąć dany kawałek historii, nawet tej trudnej dla nas i zabawić się konwencją i gatunkami. Adrian Panek zainspirowany historią stworzył film
Wilkołak, będący przez to raczej dramatem i horrorem, niż filmem historycznym, ale dzięki użytym środkom pokazuje dany okres nie gorzej, niż robili to wielcy twórcy w Polsce dotykający tematów za pomocą natłoku symboliki czy innych zabiegów. Są to jednak niestety wyjątki i celowo przywołuje właśnie te filmy, aby pokazać nie tylko, że takie filmy się zdarzają, ale przede wszystkim, że to może się udać. Nie powinno być przymusu w tworzeniu kina historycznego wyłącznie przez pryzmat faktów i dostosowania całości do wymogów starszej widowni oraz szkół, które pozwolą zwrócić koszta produkcji.
Dlatego tak bardzo liczyłem m.in. na film
Kurier w reżyserii Władysława Pasikowskiego, którego styl mógł pozwolić na wyróżnienie tej produkcji spośród innych. Wyszło jednak bardzo bezpiecznie i poniżej oczekiwań. Wydaje mi się, że dziś trudno będzie powtórzyć tak duży sukces
Trylogii,
Katynia,
Faraona czy wspomnianych wyżej filmów Aleksandra Forda i Jerzego Hoffmana. Kino się zmieniło, a wraz z nim oczekiwania widowni. Nudne i pozbawione wyrazu filmy historyczne idą w zapomnienie, a braki w budżecie jak w
Historii Roja, nie polepszają postrzegania tego typu kina w Polsce. To jest oczywiście moje zdanie, ale trzymam kciuki za więcej takich filmów jak
Miasto 44 czy nawet
Hiszpanka, które doceniam szczególnie za odwagę i chęć zrobienia czegoś inaczej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h