Rok 2014 był dotychczasowym szczytem MCU - „Captain America: The Winter Soldier” i „Guardians of the Galaxy” to bez dwóch zdań najlepsze filmy studia. Jednocześnie pojawiła się jednak pierwsza rysa na do tej pory nieskazitelnym wizerunku Marvela. Wiązała się ona z odejściem Edgara Wrighta, który rzekomo z powodu „różnic kreatywnych” postanowił zrezygnować z ekranizacji „Ant-Man”. Czytaj także:  Nasza spoilerowa recenzja "Ant-Mana" [video-browser playlist="705937" suggest=""] Pierwsze plotki sugerowały wówczas, że wina nie leży po stronie Kevina Feige, ale wysoko postawionych włodarzy Disneya, którzy to nieoczekiwanie zaczęli ingerować w pracę Marvela. Do podobnej sytuacji miało dość w studiu Pixar, czego efektem była ponoć wymuszona realizacja „Cars 2”, mimo iż oponowali jej sami twórcy. Tym razem wskazywano, że to uwagi Disneya wpłynęły na zmianę scenariusza, na co Edgar Wright zgodzić się nie chciał. Od tamtej pory o udziale Disneya nie powiedziano nic więcej. Trudno uwierzyć, aby ktoś z korporacji zmienił koncepcję filmu, ale warto mieć na uwadze, że to Kevin Feige i spółka mogą czuć nieustanną presję ze strony giganta, aby dopasować się do rodzinnego, bezpiecznego i przyjaznego każdemu widzowi kształtu ich produkcji. Kilka dni później zmieniono narrację. Prestiżowy portal The Hollywood Reporter, powołując się na wewnętrzne źródła w studiu, podał, że to jednak Kevin Feige i ekipa Marvela już od tygodni byli niezadowoleni z wizji Wrighta. Feige miał osobiście wyznaczyć osoby do poprawienia scenariusza, których zadaniem było wygładzenie mocno specyficznej wizji ekscentrycznego reżysera. To wiadomość z jednej strony wiarygodna, nietrudno bowiem założyć, że „Ant-Man” Edgara Wrighta mógł zbytnio odstawać od spójnych ram MCU; z drugiej jednak Feige wielokrotnie i otwarcie podkreślał, że film powstaje tylko z uwagi na osobę Brytyjczyka i że to na jego prośbę nie użyto postaci we wcześniejszych filmach. Warto także przypomnieć, że w tym samym czasie, już następnego dnia po odejściu Edgara Wrighta, Drew Goddard zrezygnował z tworzenia serialu „Daredevil”, co nieoficjalnie tłumaczono chęcią skupienia się na filmie „The Sinister Six”. Dzisiaj to Goddard może sobie pluć w brodę, ale wtedy wiadomość ta wzmocniła niepokój fanów i mediów. Zbieg tych dwóch wydarzeń doprowadził do pojawienia się pierwszych sugestii o dyktatorskich zapędach Kevina Feige. Jako głównodowodzący producent studia zebrał wokół siebie grupę zaufanych ludzi i razem z nimi szczegółowo planował każdy kolejny odcinek uniwersum. To jego wizja miała być nadrzędną, a filmowcy musieli się dopasować. Taki rzekomy tryb pracy miał spowodować, że do sequeli przygód Thora i Kapitana Ameryki powrócić nie chcieli Kenneth Branagh i Joe Johnston. Żaden z wymienionych reżyserów sytuacji nie skomentował, Edgar Wright ograniczył się do dwuznacznego zdjęcia na Twitterze, przedstawiającego Bustera Keatona z lodami Cornetto. Spekulowano, że chodzi o komentarz ikonicznego artysty, który w swojej karierze żałował związania się z wielkim studiem. Na Facebooku odezwał się jednak James Gunn, który próbował załagodzić sytuację słowami:
Czasami dwóch twoich przyjaciół jest w związku. Kochasz każdego indywidualnie i uważasz ich za wspaniałe osoby. Z czasem jednak uświadamiasz sobie, że nie są sobie przeznaczeni, że nie mają charakterów i osobowości, które pasowałyby do siebie w odpowiedni sposób. Co nie znaczy, że nie są cudownymi ludźmi. I tak to wygląda z Edgarem i Marvelem. Jeden z nich nie jest osobą, ale wiecie, o co mi chodzi.
Sytuację skomentował także Joss Whedon, ale on miał jasne intencje - za pomocą zdjęcia lodów Cornetto umieszczonego na swoim Twitterze jednoznacznie poparł Edgara Wrighta. Już wtedy spekulowano, że prace nad sequelem „The Avengers” nie przebiegają w przyjaznych warunkach, a po ich zakończeniu Whedon porzuci współpracę z Marvelem. O tej plotce możemy powiedzieć, że się sprawdziła. [video-browser playlist="707358" suggest=""] Po tegorocznej premierze „Avengers: Age of Ultron” reżyser pośrednio i bezpośrednio skrytykował studio. Narzekał na pensję, zaznaczając, że dopiero teraz poczuł, co to znaczy zarobić. Opowiadał o chęci nakręcenia filmu dla konkurencyjnego DC. W końcu otwarcie wspomniał o zgrzytach pomiędzy nim a producentami. Whedon walczył, aby móc pokazać wydarzenia na farmie po swojemu, studio naciskało na swoją wersję, a także scenę Thora w jaskini. Negocjacje okazały się tak trudne, że rozmowy zaczynały być nieprzyjemne, a sam Whedon stracił zapał. Jak sam mówił, w pewnym momencie było mu już wszystko jedno, szczególnie że studio blokowało nawet pomniejsze epizody: Spider-Mana (wtedy jeszcze nie mogli go pokazać), Captain Marvel i Lokiego, których w filmie umieszczać nie chcieli, mimo iż Whedon wyraźnie sobie tego życzył. Z czasem temat ten umarł śmiercią naturalną, szczególnie że fani, dziennikarze i krytycy wrzucali też kamyczki do ogródka reżysera. Zarzucano mu, że nie podtrzymał realistycznej, poważniejszej konwencji zaproponowanej w „Captain America: The Winter Soldier”, a niepotrzebnie trzymał się infantylnego widowiska. Prawda, jak to zwykle bywa, musiała leżeć gdzieś po środku. Plotki to domena dziennikarstwa każdego rodzaju, ale mają one rację bytu tylko wtedy, kiedyś ktoś je potwierdzi bądź im zaprzeczy. Jeśli ktoś zaczyna się tłumaczyć, to coś jest na rzeczy. Tak stało się ponad miesiąc później, kiedy powtarzające się coraz częściej ogólne zarzuty o złym traktowaniu reżyserów zdecydował się skomentować sam Kevin Feige. A mówił tak:
"Iron Man" i "Iron Man 2" to filmy Jona Favreau, Kenneth Branagh wywarł swój wpływ na "Thor", a „Captain America: The First Avenger” to zdecydowanie film Joego Johnstona. Największym jednak przykładem tego, że reżyserzy mogą realizować swoje wizje, są „Guardians of the Galaxy” Jamesa Gunna. Zawsze też stawiam za wzór "The Avengers". Kiedy usiedliśmy do rozmów z Jossem, znaliśmy ogólną strukturę. Nie chcę, aby ktokolwiek sądził, że to my daliśmy mu historię. To były jedynie pomysły w stylu „sądzimy, że film powinien zacząć się w tym miejscu, a tutaj powinna pojawić się ta postać, byłoby fajnie, gdyby w środku wydarzyło się coś takiego, a na końcu otwiera się portal i kosmici wylewają się na Manhattan”.
Nie będziemy nadinterpretować wypowiedzi szefa Marvela, ale nawet w niej widać pewne tendencje. „Iron Man”, „Iron Man 2”, „Thor” i „Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie” to akurat filmy Pierwszej Fazy, które mogły w całości skupiać się na solowym bohaterze, a jedyną zapowiedzią kolejnych produkcji była scena po napisach. Im dalej w głąb, tym więcej powiązań, a więc i kontrola ściślejsza. Również fragment o „Avengers” wygląda podejrzanie, Feige praktycznie streszcza w nim całą konstrukcję filmu. Dopóki jednak panowie się dogadywali, dopóty wszystko było w jak najlepszym porządku. Z kolei przykład „Strażników Galaktyki” nie tylko jest największym dowodem na kreatywną wolność twórców, ale prawdopodobnie też jedynym i związanym głównie z tym, że film rozgrywa się na dalekim uboczu MCU. Gdyby pozycja ta okazała się niezadowalająca, to w sequelu pojawiłby się Hulk. Gdyby okazała się totalną klapą, to łatwo byłoby o niej zapomnieć. Niskie ryzyko, większa swoboda. [video-browser playlist="729520" suggest=""]

CZYTAJ DALEJ...

Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj