Niecały tydzień później odezwał się Alan Taylor, reżyser filmu „Thor: The Dark World”, który podczas promocji „Terminator: Genisys” zdecydował się wbić szpilę w Marvela. Ubolewał nad faktem, iż podczas zdjęć dostał wolną rękę, ale już w procesie postprodukcji udziału nie miał. W efekcie to, co stworzył, przekształciło się w zupełnie inny film. Zaznaczył, że ani sobie, ani nikomu innemu takiej sytuacji nie życzy. Jego słowa potwierdzają plotki sprzed roku, kiedy podawano, iż Marvel zatrudnił drugiego reżysera, aby stworzył dokrętki i zmontował ostateczną wersję filmu. Wtedy sytuacji zaprzeczono. Timing wypowiedzi Taylora pozostawia więc wiele do życzenia – być może zareagował na wypowiedź Kevina Feige, a być może szukał kontrowersji w celu promocji swojego nowego filmu. Ten okazał się jednak komercyjną i artystyczną klapą, więc całkiem możliwe, że 2 lata temu studio słusznie nie było zadowolone z sequelu przygód Thora i robiło co mogło, aby film uratować. Warto także zaznaczyć, iż Taylor nie był pierwszym wyborem. Pierwotnie reżyserem zostać miała Patty Jenkins, która jednak szybko z oferty zrezygnowała, za powód podając różne wizje filmu. Może więc to Marvel miał bardzo wyraźny pomysł na „Mroczny świat” i nie potrzebował nikogo więcej niż rzemieślnika? Taylor swoje zrobił, tymczasem Jenkins wyreżyseruje za niedługo „Wonder Woman” dla DC. W kontekście oceny współpracy Marvela z reżyserami kluczowe są jeszcze dwie bieżące informacje, które dobrze obrazują politykę studia. Reboot solowych przygód Spider-Mana powierzono praktycznie nieznanemu Jonowi Wattsowi, co studio skomentowało w ten sposób, że - podobnie jak w przypadku Jamesa Gunna, Jossa Whedona i braci Russo - lubią wynajdywać nowe, ekscytujące głosy, których podejście będzie świeże i inspirujące. Zaznaczyli również, że spędzili z nim mnóstwo czasu, dyskutując o postaci Spider-Mana. Marvel generalnie stawia więc na osoby młode lub mniej doświadczone, szerzej nieznane, które na swoim koncie nie mają wielkich sukcesów, ale dobrze rokują. Po pierwsze, Marvel liczy każdego centa, może więc mniej im zapłacić, oszczędzając na ogromne gaże dla aktorów. Po drugie, może ich – w większym lub mniejszym stopniu – naprowadzić i pokierować. Dla reżyserów na dorobku to i tak ogromna szansa. W tym miejscu pojawia się jednak pytanie: dlaczego filmowcy tak często odchodzą z Marvela? Dotychczas tylko Jon Favreau i Joss Whedon nakręcili więcej niż jeden film, do tej grupy dołączy za niedługo James Gunn, a już wiadomo, że bracia Russo nakręcą przynajmniej cztery. Poza nimi jednak nikt nie zostaje dłużej i na razie nikt nie miał też okazji zamknąć własnej trylogii. To przejaw jeszcze innego aspektu polityki studia. Marvel zachęca do współpracy obietnicą komercyjnego sukcesu i zyskania ogólnoświatowej popularności, które to czynniki z czasem otwierać mają przed reżyserem nowe drzwi, okazję do lepszego zarobku, a także stanowią później trampolinę dla kolejnych projektów. Ceną takiej oferty jest jednak artystyczny kompromis. Najpierw koszty współpracy, potem korzyści indywidualne. Kenneth Branagh, artysta z oscarowymi konotacjami, zgodził się zaprezentować „Thora” w swoim szekspirowskim stylu. Film okazał się największym hitem w dorobku twórcy i spopularyzował jego skromniejsze przedsięwzięcia. Podobnie uczynił choćby Shane Black czy Joe Johnston, weteran efektów specjalnych, powiązany z takimi franczyzami jak „Gwiezdne Wojny” czy „Indiana Jones”. Żaden z nich nie zdecydował się jednak (na razie) powrócić do kręcenia w uniwersum. Podobną drogę obiorą zapewne teraźniejsi i przyszli reżyserzy. [video-browser playlist="729521" suggest=""] To perspektywy takiej propozycji skutecznie kuszą też wielkie gwiazdy kina, takie jak m.in. Tommy Lee Jones, Michael Douglas, Glenn Close czy Benicio del Toro, który otwarcie przyznał, że rolę Kolekcjonera przyjął z czysto praktycznych, karierowych i finansowych względów. Wracając jednak do reżyserów, jest to odpowiedź na postawione wyżej pytanie, dlaczego nie zawsze są oni skłonni wracać. Druga aktualna i powiązana informacja pochodzi z początku lipca. Wówczas Ava DuVarney, reżyserka oscarowej „Selma”, przyznała, że spotkała się z Marvelem w sprawie ekranizacji „Black Panther”, ale propozycję odrzuciła. Mówiła o tym bardzo otwarcie i elegancko:
Nie wyreżyseruję „Black Panther”. Powiem tylko, że mieliśmy inne pomysły odnośnie fabuły. Marvel ma określony sposób realizacji swoich filmów i uważam, że to fantastyczni ludzie, którzy kochają to, co robią. Było mi bardzo miło, że się ze mną skontaktowali. Spotkanie z Chadwickiem [Bosemanem], scenarzystami i producentami przebiegło w bardzo miłej atmosferze. Jednak w ostatecznym rozrachunku wszystko sprowadziło się do różnych spojrzeń na historię. Dobrze, że zakończyłam to już teraz, zamiast tłumaczyć się później różnicami kreatywnymi… Uwielbiam postać Czarnej Pantery i Wakandę oraz wiele możliwości podejścia do filmu od strony wizualnej. Życzę Marvelowi wszystkiego najlepszego i będę pierwsza w kolejce do kina.
Najważniejsze, co można z tej wypowiedzi wywnioskować, to fakt, że studio swoją wizję zaprezentowało od razu i nie mydliło oczu pełną swobodą twórczą. Wydaje się więc, że Marvel stawia sprawę jasno i wyraźnie określa warunki. Jest przyszłościowy plan i spójne uniwersum, do którego z własnymi pomysłami trzeba się dopasować. Dla reżysera studio Marvel jest więc nie tylko pracodawcą, dla którego wykonuje się zlecenie, ale sprawnie funkcjonującą maszynką, z trybikami której musisz się zsynchronizować. To proces wielokrotnie złożonej kooperacji. Niektórzy sugerują wręcz, by traktować Marvel nie jako studio filmowe, ale instytucję samą w sobie. Organizm, na czele którego stoi Kevin Feige, szef wszystkich szefów. Motor napędowy komercyjnego sukcesu, który podejmując decyzje, ma na uwadze nie tylko poszczególne filmy i konkretnych filmowców, ale przede wszystkim szerszą perspektywę wielorakich narracji marvelowskiego świata. Wchodzisz w to lub rezygnujesz. Rok 2015 pokazał, że nie zawsze współpraca ta idzie po myśli wszystkich zaangażowanych. Być może były to tylko wypadki przy pracy, a nie znak opresyjnych warunków. Nawet nie tyle wypadki, a potknięcia, bo przecież „Avengers: Czas Ultrona” i „Ant-Man” to ciągle bardzo dobre filmy. Nawet jeśli więc nadzór Marvela nosi znamiona dyktatury, to czy powinniśmy się oburzać, a studio tłumaczyć? Ostatecznie nie wiemy i prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się, ile w tych zarzutach jest prawdy. Możemy być jednak pewni, że zarówno Joss Whedon, jak i Kevin Feige kochają to, co robią, a wiadomo, że kiedy kocha się coś bardzo mocno, to czasem traci się do tego dystans i konflikty bywają naturalną wypadkową takiego stanu rzeczy. Stare dobre „różnice kreatywne” to kamień węgielny wielkich biznesów. Grunt to robić dobre filmy.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj