Znamy go jako nieśmiertelnego T-1000 i niezłomnego agenta Doggetta z Z Archiwum X. Teraz Robert Patrick rozpoczyna nowy rozdział w swoim życiu - na planie serialu Lore, który 13 października zadebiutował na platformie Amazonu.
DAWID MUSZYŃSKI: Jak zareagowałeś na propozycję zagrania w serialu na podstawie podcastu?
Robert Patrick: A jak miałem zareagować? Byłem bardzo zaintrygowany. Nigdy wcześniej nie słuchałem podcastu autorstwa Aarona Mahnke'ego. Najpierw przeczytałem scenariusz, który mnie odrobinę zaciekawił, ale kiedy wysłuchałem jego audycji, wciągnęło mnie na maksa. Sam fakt, że przy tej produkcji zaangażowani są tacy producenci jak Gale Anne Hurd odpowiedzialna za The Walking Deadi Terminator 2: Judgment Dayczy Howard T. Owens od Jackie, utwierdziło mnie w przekonaniu, że chcę wziąć w tym przedsięwzięciu udział. Do tego spodobała mi się bardzo oryginalna koncepcja polegająca na połączeniu animacji, zdjęć dokumentalnych i fabuły z aktorami. W każdym odcinku mamy zupełnie inną historię. Szukałem też jakiegoś projektu, który będzie odskocznią od serialu, na planie którego spędzam 9 miesięcy w roku, czyli Scorpion.
O czym jest więc odcinek, w którym grasz?
Opowiada on o wielebnym, którego żona umiera. Dowiaduje się on o czymś takim jak seanse spirytystyczne, podczas których można nawiązać kontakt ze zmarłymi. Postanawia spróbować, ale nie tylko po to, by porozmawiać ze zmarłą ukochaną, ale by udowodnić istnienie Boga. No bo kto może o nim więcej powiedzieć niż ludzie, którzy teoretycznie poszli do nieba? Efekt końcowy jednak nie jest taki, jakiego mój bohater by chciał.
Liczyłem na to, że do produkcji przyciągał cię fakt, że są to historie, które naprawdę się wydarzyły.
A jesteś pewien, że się wydarzyły? Ja nie do końca. Mnie się wydaje, że historie, o których opowiadamy, zostały trochę rozdmuchane przez te wszystkie lata. Stały się pewnym rodzajem lokalnego folkloru. Legendami opowiadanymi przez daną ludność, która z biegiem czasu wyolbrzymiała pewne sprawy. W ten sposób chciano je uatrakcyjnić. Nie zmienia to faktu, że część z nich na pewno ma w sobie ziarnko prawdy, a może nawet kilka ziarenek.
Znalazłeś tę odskocznię, której szukałeś?
Oczywiście. Zagrałem w serialu kostiumowym, który przeniósł mnie do innej epoki. To była fajna przygoda, która trwała jakieś pięć dni. Tyle akurat miałem wolnego czasu i wydaje mi się, że wyciągnęliśmy z niego wszystko, co się dało. Widziałeś te stylowe bokobrody, które nosiłem? Wspaniała sprawa.
Zawsze możesz sobie takie zapuścić.
Chyba w tym życiu już nie zdążę.
Udało ci się uciec od wizerunku twardziela mordercy z Terminator 2: Judgment Day?
Jestem bardzo wdzięczny wszystkim ludziom, którzy pokochali T-1000 i dają mi tego wyraz każdego dnia. Mam jednak nadzieję, że ludzie dostrzegają całe spektrum postaci, które zagrałem w ostatnich latach, a nie tylko tę jedną. Ale faktycznie do niej wracają najczęściej. Choć jest też grupa, dla której już zawsze będę agentem Johnem Doggettem z The X-Files.
Ale to jednak rola tej niezniszczalnej maszyny zapewniła ci miejsce w historii popkultury.
Dokładnie i jestem za to wszystkim bardzo wdzięczny. Ta sława i rozpoznawalność spadły na mnie nieoczekiwanie. Nie myślałem, że ludzie tak zwariują na punkcie tej postaci. Byłem w szoku. Z nikomu nieznanego aktora nagle w ciągu jednego tygodnia przeistoczyłem się w mega rozpoznawalną gwiazdę. Nikt mnie na to nie przygotował. Nie wiedziałem, jak mam się zachować, co robić. W pewnym momencie zacząłem odrobinę panikować. Rzadko się zdarza tak, że kierowcy zawracają swoje samochody, by się przekonać, czy to naprawdę ty i proszą o autograf.
A chciałbyś jeszcze raz wrócić do roli T-1000 w nadchodzących Terminatorach? Technologia CGI umożliwia teraz takie cuda.
Wydaje mi się to niemożliwe. Pamiętam, jak ciężko pracowałem, przygotowując się do tej roli w 1991 roku i wydaje mi się, że byłoby to niezmiernie ciężkie do powtórzenia. Mam już prawie 60 lat. Nie biegam już tak szybko, jak kiedyś. Mam problemy z plecami. Taki powrót zbyt dużo by mnie chyba kosztował, choć z drugiej strony niczego w życiu nie można wykluczyć. Zobaczymy. Na razie jestem zbyt zajęty pracą na planie Skorpiona, by się związać na dłużej z jakimkolwiek projektem filmowym.
To co musiałoby się wydarzyć, byś wrócił?
Musiałbym dostać scenariusz, w którym byłoby fajne logiczne wytłumaczenie, czemu T-1000 powraca. Do tego w produkcję musiałby być zamieszany James Cameron, Arnold Schwarzenegger i Linda Hamilton. Gdyby te wszystkie warunki były spełnione, to na poważnie zacząłbym to rozważać.
A nie męczy cię to przywiązanie do jednego serialu?
W ogóle. Traktuję tę ekipę jak rodzinę, z którą spędzam zarówno czas na planie, jak i poza nim. Bardzo dużo im zawdzięczam. Ta praca daje mi stabilność finansową, o którą w tym zawodzie wcale nie tak łatwo. Co nie oznacza, że robię to tylko dla pieniędzy. Skorpion to bardzo fajny serial.