Film 1917 jest obrazem z wielkimi oscarowymi szansami, a polscy widzowie będą mogli przekonać się o tym 24 stycznia, gdy wejdzie na ekrany kin. Produkcja zbiera pochwały głównie za warstwę techniczną, stronę audiowizualną i właśnie kunszt reżyserski. Jest dowodem na to, że również w formie kryje się piękno, jednak żeby je odkryć, potrzebna jest sprawna ręka artysty. Sam Mendes już dawno udowodnił, że takową posiada. Zanim zdobył Oscara za swój reżyserski kinowy debiut, był już przecież uznanym twórcą teatralnym. Doświadczenie ze sceny przełożył na pracę przy filmach, co widać w większości jego dzieł. Nawet superprodukcje pokroju obrazów o Jamesie Bondzie pod jego batutą mają w sobie coś autorskiego i są artystycznymi perełkami. Oczywiście Sam Mendes nie zawsze odnosił sukcesy na wielkim ekranie, choć początki miał wręcz wymarzone. Urodzony w 1965 roku brytyjski reżyser i scenarzysta przebił się do Hollywood z wielkim impetem. Jego wielkoekranowy debiut American Beauty (1999) zdobył pięć Oscarów w najważniejszych kategoriach i do dziś uważany jest za jeden z najważniejszych obrazów w historii kina. Oczywiście największa w tym zasługa scenarzysty – Alana Balla, który stworzył bardzo nieoczywistą opowieść. W rękach nieodpowiedniego reżysera z pewnością nie wybrzmiałaby ona tak dobrze, dlatego Oscar dla Sama Mendesa był tu jak najbardziej zasłużony. American Beauty jest filmem artystycznym i ambitnym, więc wszyscy przypuszczali, że właśnie takie kino stanie się domeną Sama Mendesa. Jego teatralne doświadczenie dobrze korespondowało z mniej tradycyjnymi formami filmowymi. Jak się później okazało, Mendes nie szukał niszy. Wręcz przeciwnie, celem było wybicie się na hollywoodzki szczyt. Kolejny jego obraz to Droga do zatracenia z 2002 roku. Umiejscowiona w latach trzydziestych historia była wielkim gangsterskim widowiskiem, z wybitnymi aktorami w rolach głównych. Po sukcesie American Beauty wielkie wytwórnie miały pełne zaufanie do Mendesa. Dzięki temu mógł on współpracować przy tym obrazie z takimi tuzami jak: Paul Newman, Tom Hanks, Jude Law, Daniel Craig czy Stanley Tucci. Film spotkał się z pozytywnym odbiorem i swoje zarobił. Co ważne, zdobył również Oscara za zdjęcia – za coś, co stało się znakiem firmowym kina Sama Mendesa. Kolejne pięć nominacji potwierdziło renomę twórcy. Jaki był jego kolejny projekt? Jarhead: Żołnierz piechoty morskiej z 2005 to zupełnie inne kino niż jego poprzednie filmy. Dostaliśmy tutaj niekonwencjonalne i lekko ironiczne spojrzenie na temat wojny. Reżyser udowodnił, że żaden gatunek nie jest mu obcy i doskonale sobie radzi w różnych konwencjach. Sam Mendes stał się wielce pożądanym twórcą w Hollywood. Nie był on artystą z ambicjami autorskimi. Miał swój styl, jednak chętnie pracował z napisanymi przez innych scenariuszami. Stał się kimś w rodzaju Michaela Baya ambitnego kina – wolnym strzelcem specjalizującym się w nieszablonowych projektach.
fot. materiały promocyjne
+2 więcej
Amerykańska Akademia Filmowa kocha twórców, którzy potrafią połączyć motywy charakterystyczne dla kina komercyjnego z elementami znamiennymi dla filmów artystycznych. Fabuła więc ma poruszać wiele ważnych tematów, ale powinna zostać zaprezentowana najprościej, jak się da. Dodajmy do tego warstwę techniczną stojącą na najwyższym poziomie i otrzymujemy film idealnie skrojony pod Oscary. Taka była właśnie Droga do szczęścia – obraz, w którym pierwszy raz po Titanicu Kate Winslet spotkała się z Leonardo DiCaprio. Film z 2008 roku żadnego Oscara nie dostał, jednak był nominowany w trzech kategoriach (aktor drugoplanowy, scenografia, kostiumy). Na marginesie warto dodać, że Kate Winslet była przez długi czas partnerką życiową reżysera. W 2011 para jednak się rozwiodła, a twórca na krótko związał się z inną aktorką – Rebeccą Hall. Pomiędzy kolejnymi wyreżyserowanymi obrazami Sam Mendes zajmował się również produkcją filmową. Nadzorował między innymi prace nad Miłosną układanką, Chłopcem z latawcem i Drugą szansą. Brał udział w produkcji też kilku seriali (Link not found, Dom grozy). Do reżyserii powrócił w 2009 roku, kiedy to stworzył niezależny obraz Para na życie z Johnem Krasinskim w roli głównej. Tym razem film przeszedł bez echa, jednak była to na tyle alternatywna produkcja, że nikt nie liczył na wielki sukces finansowy. Powyższe nie przeszkodziło wielkiej wytwórni zatrudnić Mendesa do kolejnej superprodukcji. Sam Mendes został osobą odpowiedzialną za nowe przygody Jamesa Bonda. Autor stworzył w sumie dwa filmy. Skyfall z 2012 roku i Spectre z 2015 zarobiły oczywiście olbrzymie pieniądze, jednak krytycy i widzowie byli podzieleni w kwestii ich poziomu artystycznego. Nie każdemu spodobała się fabuła nowego Bonda, choć przecież historie o agencie 007 nigdy nie imponowały wielką scenariuszową finezją. Casino Royale zwiększyło jednak apetyty fanów ambitniejszego kina, stąd wysokie oczekiwania. Oba obrazy były raczej prostymi sensacyjnymi opowieściami. Ważne jest to, że Sam Mendes ze swojej pracy wywiązał się wybornie. Filmy imponowały pod względem technicznym. Reżyser stał się już marką pod tym względem. W odróżnieniu od Michaela Baya umiejętnie balansował elementy akcji, z tymi bardziej wyważonymi. Dzięki swojemu teatralnemu doświadczeniu świetnie prowadzi aktorów, a ich dialogi zawsze stoją na wysokim poziomie. Bondy Mendesa były, jakie były, ale nie można odmówić im ręki sprawnego rzemieślnika. Malkontenci wymieniający wady Spectre i Skyfall zazwyczaj pomijają pracę reżysera. Nic dziwnego – w jego warsztacie ciężko przyczepić się do czegokolwiek. Przełom 2019 i 2020 roku to jego kolejny projekt. Co ważne, w przypadku 1917 Mendes po raz pierwszy napisał, wyprodukował i wyreżyserował całość. Mamy więc tutaj do czynienia z pełni autorskim dziełem. Dziełem – dodajmy – które nie pozostawia wątpliwości co do kunsztu artystycznego twórcy. Perfekcyjny pod względem audiowizualnym. Doskonały zdjęciowo. Oczywiście 1917 nie byłby tak wspaniały, gdyby nie Roger Deakins – uznany operator, który stanął za kamerą superprodukcji. Artysta zdobył już Oscara za obraz Blade Runner 2049 i teraz jest również murowanym kandydatem do statuetki Amerykańskiej Akademii Filmowej. Powyższe nie zmienia jednak faktu, że 1917 to autorski projekt Mendesa i to on powinien zbierać za niego laury. To na barkach reżysera leży cała odpowiedzialność za realizację filmu. W przypadku porażki to jego renoma ucierpiałaby najbardziej. Kariera Mendesa wciąż się rozwija, a jego styl ewoluuje. W American Beauty przeniósł teatralną psychodramę na ekrany wielkich kin. Później eksperymentował z różnymi gatunkami, zawsze pozostając wiernym swoim korzeniom. Teraz wspina się na  artystyczne wyżyny, pokazując kino wojenne w sposób, w jaki już dawno nie było pokazywane. Niezwykle prosty, ale też sugestywny i emocjonalny. Napięcie w tym obrazie jest wręcz namacalne. Po 1917 renoma Mendesa z pewnością wzrośnie. Kto powiedział, że autorskie kino nie może być epickie i zachwycające audiowizualnie? Blade Runner 2049 udowodnił, że wysokobudżetowe superprodukcje mogą być ambitnymi obrazami. W bieżącym roku dostaniemy również Diunę, która zapowiada się na podobną produkcję. To dobry czas dla artystów umiejących wykorzystać dobrodziejstwa nowoczesności, żeby opowiadać nieoczywiste historie. To dobry czas dla Sama Mendesa.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj