Seriale lekkie i niewymagające często są bagatelizowane jako rozrywka niewarta czasu. Tylko czy na pewno? Czy wszystko musi być mroczne, poważne i realistyczne?
Obecnie żyjemy w epoce, w której to seriale królują, a filmy dla wielu zeszły na dalszy plan. Jeśli ktoś szuka rozrywki wartej czasu, sprawdza produkcje odcinkowe, które proponują rozmaitość gatunków, form oraz różnorodność jakościową. Najwięksi twórcy kina i aktorzy idą do telewizji lub platform streamingowych, gdzie mogą występować w czymś, co daje im większe pole do popisu i więcej swobody. Tak zwana epoka Peak TV sprawia, że seriale jedynie nabierają na znaczeniu i popularności w popkulturze.
Początek tej ery jednak wyznaczył trendy dzięki produkcjom, które potocznie były nazywane serialami jakościowymi. Przez lata stały się one wyznacznikiem dla producentów, by powtórzyć sukces, opowiadając historie poważne, poruszające, realistyczne i kapitalnie zagrane. Nie ma w tym nic złego, bo takie produkcje to bardzo często najwyższa jakość kreatywna, emocjonalna i aktorska. W pewnym momencie można było jednak poczuć się przytłoczonym tego typu propozycjami. Tak jakby dla producentów stacji telewizyjnych i też platform najważniejsze stało się, aby wszystko było wyszukane, mroczne, realistyczne, autentyczne i często też przygnębiające. Takie produkcje są dobre, ważne i często też pozwalają poczuć coś wielkiego, ale gdzieś w świecie seriali została zachwiana równowaga w stronę powagi, dojrzałości i zmuszania widza do myślenia. Lekkich seriali wydaje się mniej i ich znaczenie jest bagatelizowane. I nie chodzi mi o seriale komediowe (też możemy nazwać je lekkimi), bo na pewno, tak jak ja, znacie wiele osób, które po prostu nie trawią sitcomów w żadnej formie. Bez znaczenia, jaki oferują one poziom. Po prostu po nie nie sięgną. Obecnie nie ma zbyt dużo alternatywy w lekkich serialach w dłuższej formie (40-minutowe odcinki), które też są rozrywką potrzebną i godną polecenia.
Zastanawiam się, czemu wszyscy w zaparte poszli w tworzenie często na siłę rozrywki ambitnej o zacięciu artystycznym? Wydaje mi się ważne tworzenie równowagi przy oglądaniu produkcji o wydźwięku pozytywnym i negatywnym. Tak dla siebie, bo producenci wyraźnie na razie nie chcą tego robić w sposób satysfakcjonujący. Zdarza się mi odnosić wrażenie, że gdzieś w raczeniu się rozrywką wyszukanej jakości, zapominamy, że seriale fabularne mogą być też, mówiąc dosadnie, przyjemnym odmóżdżaczem. Tego typu tytuły są często deprecjonowane w rozmowach, a jak wzajemnie polecamy sobie seriale, w większości przypadków są to tytuły z najwyższej półki. Wiadomo, że nasze wybory często determinuje czas. Jeśli go nie mamy, nie chcemy go marnować na coś mało ważnego. Często chcemy być po prostu na czasie. A to wydaje mi się przyczyną problemu świata seriali, że przez takie wybory widzów, nie powstanie dużo udanych tytułów, które reprezentują stricte pozytywną konwencję.
Seriale lekkie, niezobowiązujące i przyjemne to rzecz, którą oglądamy, nie myślimy i po prostu dobrze spędzamy czas. Takie produkcje też mogą być słabe, nudne i o poziomie zmuszającym do zadania pytania: kto na to wydał pieniądze? Są one jednak ważne dla tego, by widzowie czuli równowagę. Dla mnie tego typu przyjemnymi propozycjami są seriale pokroju Hawaii Five-0 czy nowy Magnum P.I., które oferują właśnie taką typową lekką, zabawną i słoneczną rozrywkę, która "wchodzi" o każdej porze roku. Wszystko koniec końców ma być pozytywne. Czasem nawet do przesady, ale właśnie tego typu seriale wydają mi się ważne, abyśmy jako widzowie mieli chwilę oddechu od wymyślnych artystycznych wizji i emocjonalnych rollercoasterów. Takie po prostu guilty pleasure, czyli produkcje, które świadomie nie reprezentują najwyższego poziomu artystycznego jak najbardziej doceniane tytuły małego ekranu, ale dają widzom poczucie relaksu.
To nawet nie chodzi o to, by były to procedurale, czyli serial oparte na historiach rozpisanych na pojedyncze odcinki. Wspomniane Magnum i Hawaii 5.0 (notabene osadzone w jednym uniwersum) prezentują mieszankę tego typu podejścia z większymi wątkami. Podobnie jak kiedyś robił to kapitalny serial Person of Interest, który był lekki, ale nie głupi, bo potrafiono wprowadzić wiele pomysłów i nadać wydarzeniom większego znaczenia dla widza. A to mogą być seriale reprezentujące różne gatunki i wizje. Mogą być lekkie przygodówki jak w dawnych latach, czyli konwencja, którą starano się odtworzyć w serialu The Librarians. A mogą to być po prostu pozytywne historie o życiu, które choć poruszają emocje, robią to inaczej niż artystyczne seriale kablówek czy platform VOD. Można by tu wymienić This Is Us czy choćby najnowsze hity zza oceanu God Friended Me oraz The Rookie. Dla wielu tego typu przykładem będą Chirurdzy, Riverdale czy choćby Wampiry: Dziedzictwo.
Być może przemawia przeze mnie nostalgia za serialami lat 90., które w przeważającej liczbie prezentowały podejście lekkiej i niezobowiązującej rozrywki. Wtedy nikt nie oczekiwał, że powstaną takie tytuły jak Breaking Bad, The Sopranos czy przegenialne The Wire. Nie możemy też ciągle oglądać rzeczy wybitnych, wielkich i niesamowitych, bo to działałoby na tej samej zasadzie, jak byśmy do kina chodzili tylko na nowe filmy Larsa von Triera. Czasem nawet rozrywka na najwyższym poziomie potrafi zmęczyć.
Wiem, że całe przemyślenia w tym tekście mogą dla wielu z Was wydawać się oczywistością. Wydaje mi się jednak, że warto rozmawiać o tym, jak świat seriali się rozwija i czego tak naprawdę w nim wszyscy oczekujemy. Moje stanowisko mówi o równowadze pomiędzy lekkimi a artystycznymi i wybitnymi. A Wasze może być zupełnie inne. Ba, znam wiele osób, które nie akceptują istnienia seriali guilty pleasure. Zamysł tego tekstu nie miał na celu uzmysłowienia banału, jakim jest stwierdzenie: w telewizji/vod jest rozrywka. To bardziej przypomnienie, że serialowa rozrywka może być lekka, niezobowiązująca i godna polecenia. Przypomnienie, że nie ma potrzeby zamykać się na tego typu propozycje.
To nie oznacza, że współcześnie nie tworzy się seriali lekkich i niezobowiązujących. Czasem mam wrażenie, że rzadko one wychodzą strawnie. Nie mogę powiedzieć, że próby nie były podejmowane, ale jednak zbyt mało było udanych. Trudno też powiedzieć, czy brak tej równowagi wynika właśnie z takich nietrafionych decyzji, braku chęci producentów, czy braku otwartości na tego typu rozrywkę. Tworzenie seriali lekkich i przyjemnych obok tych, które walcząc o widza, biją się również o nagrody Emmy, jest dla mnie kluczowe. One są nam wszystkim potrzebne, bo najlepszą zaletą współczesnego świata seriali jest wybór. Im większy i bardziej różnorodny, tym lepiej dla nas wszystkich.