Masa seriali w jednym tekście – to główne założenie „Serialowego przeciążenia”, w którym co tydzień znajdziecie luźne spostrzeżenia o popularnych komediach, dramatach czy proceduralach, ich najnowszych odcinkach, ogólnym poziomie i przyszłości. Gdy natomiast nadarzy się okazja polecić jakiś serial niszowy, nie omieszkamy tego zrobić. Zaczynamy! „Żona idealna” powróciła do ramówki CBS po niesamowicie długiej przerwie, a choć oglądalność nadal nie zachwyca, to poziom tradycyjnie jest wyśmienity. Trzeba przyznać, że twórcy bardzo dobrze żonglują w tym sezonie wieloma wątkami i na ekranie nie jest tak chaotycznie, jak można byłoby się spodziewać. Alicia cały czas prowadzi kampanię na prokuratora stanowego, potężną linię fabularną ma Cary z jego aresztowaniem, a firma na bieżąco walczy w sądzie. Do tego dochodzi oczywiście historia Kalindy, a zważywszy że Archie Panjabi odchodzi z obsady serialu po 7. serii, trudno stwierdzić, czy interesy bohaterki z Lemondem Bishopem zakończy żywa. Najnowszy odcinek również rozgrywał się na kilku płaszczyznach, znów przypominając widzowi, jak niesamowicie rozwinęła się ta produkcja od czasów 1. sezonu, w którym była tylko solidnym prawniczym proceduralem. Trzeba tu wyróżnić przede wszystkim sprawę tygodnia i powrót Dylana Bakera w roli Colina Sweeneya. Za każdym razem, gdy ten bohater pojawia się gościnnie w „Żonie idealnej”, scenarzyści potrafią nadać świeżości powracającej wciąż zagadce śmierci jego pierwszej żony. Tym razem Baker pojawił się nawet w podwójnej roli, grając niesamowicie podobnego do Sweeneya australijskiego aktora. Zawsze imponowało mi to, jak znakomici spece od castingów pracują nad serialem CBS. Jeszcze kilka miesięcy temu obecność Mike’a Coltera i Laury Benanti w gościnnych występach nie była niczym szczególnym, ale przecież to przyszli Luke Cage i mama Supergirl. Wisienką na torcie było tu natomiast pojawienie się żywej legendy telewizji, czyli 86-letniego Eda Asnera w roli homofobicznego i seksistowskiego milionera. Trudno stwierdzić, jakie plany CBS ma wobec „Żony idealnej”. Raczej tak po prostu jej nie skasuje, bo krytycy ten serial uwielbiają i co roku dostaje on garść nominacji do najważniejszych nagród w branży. Jednak czy to już ten moment, w którym włodarze zaczną rozważać zamówienie skróconego sezonu finałowego? Przekonamy się w maju. [video-browser playlist="669869" suggest=""] A teraz w gościnnym występie redakcyjna koleżanka Kasia Koczułap namówi Was do dania szansy „Jane the Virgin” stacji CW: Czy jest na sali ktoś, kto ogląda "Hart of Dixie"? Domyślam się, że to nieliczna grupa osób. Ja muszę przyznać, że przygody Zoe Hart śledzę z niekłamaną przyjemnością i jest to dla mnie idealny serial do śniadania bądź kolacji. Typowe guilty pleasure, którego seans sprawia przyjemność, a jest na tyle niewymagające, że nie trzeba się na nim skupić. „Hart of Dixie" najprawdopodobniej pożegnamy za 3 odcinki i koniecznie potrzebowałam serialu, który by go zastąpił. Okazało się, że "Jane the Virgin" będzie do tego idealny! "Jane the Virgin" opowiada o dziewczynie, która przypadkowo została zapłodniona w gabinecie ginekologicznym. Sytuacja jest tym bardziej niecodzienna, że Jane jest... dziewicą. Już jako mała dziewczynka postanowiła, że poczeka na właściwego mężczyznę. Od momentu, gdy okazuje się, że jest w ciąży, jej życie zmienia się o 180 stopni. Ojcem dziecka jest jej bogaty pracodawca, który na dodatek był jej dawnym zauroczeniem. Jej narzeczony nie jest zadowolony z sytuacji, szczególnie że nie znosi tego pierwszego. Dodając do tego nadopiekuńczą, wyjątkowo wierzącą babcię, matkę-piosenkarkę i cudem odnalezionego własnego ojca, wychodzi mieszanka wybuchowa. I takie jest właśnie "Jane the Virgin". To serial bezpretensjonalny, zabawny, lekki i absolutnie nie należy brać go na poważnie! Każdy odcinek to wyśmiewanie kolejnych zagrywek stosowanych w telenowelach - jest bardzo przesadnie, teatralnie. Wszystko jest przekoloryzowane i emfatyczne, a w każdej kolejnej scenie ukryta jest następna wielka drama. To wszystko jednak jest doskonale zaplanowane, a twórcy bardzo świadomie i umiejętnie z tych zagrywek korzystają. Dodatkowo na wyższy poziom wynosi serial doskonała Gina Rodriguez w głównej roli, która zresztą dostała za nią Złoty Glob. W ciągu ostatnich 14 odcinków wydarzyło się tu dosłownie wszystko - od morderstwa, usiłowania zabójstwa, domowych awantur i wielkich gestów do romantycznych porywów, intryg, a nawet fałszywego kalectwa. Ostatni odcinek "Jane the Virgin" zostawił nas w niepewności, bo Rafael - ojciec dziecka Jane - zadał jej ważne pytanie. Bohaterka już zdążyła się z nim bowiem związać. A narzeczony? Narzeczony już dawno zniknął z radaru. Uwierzcie, że w nowym hicie CW w ciągu kilkunastu odcinków wydarzyło się więcej niż w niektórych serialach w ciągu dwóch sezonów. Co ważniejsze - to się sprawdza. [video-browser playlist="669870" suggest=""] Jeśli jeszcze nie mieliście okazji zajrzeć do dziwacznego świata "Fortitude", to dziś o 20:10 na Ale kino+ możecie zobaczyć pierwsze 2 odcinki. A my zajmijmy się niezwykle ciekawymi (i solidnie obrzydliwymi) rzeczami, do których doszło w ostatnich 2 odsłonach. Serial na pewno staje się z każdym epizodem lepszy i bardziej kompleksowy. Zaczęło się od sprawy morderstwa, która w dłuższej perspektywie okazała się być tylko jednym z elementów niesamowicie intrygującego planu scenarzystów na rozwój historii. Tożsamość odpowiedzialnego za rzeź z pilota poznaliśmy już w 6. odcinku, ale motywy i okoliczności zdarzenia pozostają dla widzów zagadką. Czy źródłem wszystkiego jest tajemniczy wirus ze znalezionych szczątków mamuta? A może socjopatyczny Markus, nauczyciel z miejscowej szkoły, który wyprawia w tym serialu tak niepojęte rzeczy, że aż strach pomyśleć co knuje? Wciąż nie można wykluczyć tego, że twórcy idą w fantasy. Pojawia się motyw Tupilaqa, stwora zrodzonego z szamanizmu, a najnowszy krwawy atak na jednego z mieszkańców przedstawia nam sprawcę jako kogoś wręcz przez coś opętanego. Może to pradawna choroba, nadnaturalna siła albo jeszcze coś innego - trudno stwierdzić, ale nie zmienia to faktu, że „Fortitude” ogląda się obecnie wyśmienicie, a serial na dobre się rozkręcił. A to przecież nie wszystkie wątki w produkcji Sky Atlantic. Poznajemy coraz więcej szczegółów odnośnie śmierci Billy’ego Pettigrew i jego tajemniczego geologicznego odczytu. Z tragicznym losem mężczyzny związana jest zawiła konspiracja, a my wciąż zastanawiamy się, co takiego odkrył on pod tą arktyczną pokrywą lodu... [video-browser playlist="669872" suggest=""] „Saturday Night Live” powróciło na antenę NBC po swoim wielkim jubileuszowym odcinki z okazji 40. rocznicy programu. Powiem szczerze, że nie spodziewałem się niczego nadzwyczajnego, ponieważ prowadzącą była Dakota Johnson, czyli aktorka znana z „Pięćdziesięciu twarzy Greya”. Wyszedł jednak całkiem niezły epizod z kolejną dobrą parodią „Birdmana” czy zabawnym hołdem dla Leonarda Nimoya. Wszystkie skecze z najnowszego odcinka znajdziecie na kanale Youtube „SNL”, a wśród nich - garść naprawdę solidnych kawałków. Najlepszy możecie zobaczyć powyżej. Genialnie parodiuje on zaciąg młodych ludzi w USA do terrorystycznej organizacji ISIS. Rewelacyjny pomysł i jeszcze lepsze wykonanie. A teraz tradycyjnie kilka zdań o – jak zwykle świetnym – „Przeglądzie tygodnia” Johna Olivera. Prowadzący oczywiście musiał odnieść się do morderstwa Borysa Niemcowa i zabawnie skomentować to, że Władimir Putin poprowadzi w tej sprawie śledztwo. Oliver poinformował, że podobno Rosjanie zaczęli żegnać się ze sobą słowami: „Mam nadzieję, że Putin cię nie zabije”. Program przygotował przezabawne przeprosiny dla szczurów, które podobno nie spowodowały epidemii zwanej Czarną śmiercią. Winne temu były przeklęte chomiki. A główną historią odcinka była amerykańska infrastruktura (ten materiał możecie zobaczyć poniżej). Jeśli nie macie ochoty prześledzić całości, dajcie szansę chociaż ostatnim 4 minutom, w których Oliver zaprezentował fałszywy filmowy zwiastun blockbustera pt. „Infrastructure”. W rolach głównych m.in. Edward Norton, Vincent D’Onofrio i Steve Buscemi. [video-browser playlist="669873" suggest=""] Na zakończenie - "Forever", które nadal robi swoje i serwuje lekkie oraz przyjemne historie o przygodach nieśmiertelnego patologa, Henry’ego Morgana. W najnowszej odsłonie twórcy mocno zasugerowali, że sekret bohatera niedługo wyjdzie na jaw. Już teraz było bardzo blisko, a w centrum epizodu stała grupa hakerów, która wpadła na trop oszustwa w dokumentacji protagonisty. Wymowne retrospekcje także dają nam sygnał, że na przestrzeni tych ostatnich 5 odcinków ktoś o przypadłości Morgana się dowie. Można tylko mieć nadzieję, że nie nastąpi to w finale na zasadzie cliffhangera, bo ciągu dalszego już możemy nie zobaczyć.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj