Gimme Shelter (1970, Albert Maysles, David Maysles)

Niektóre dokumenty muzyczne przechodzą do historii za sprawą świetnej realizacji, a inne z powodu swoich bohaterów - "Gimme Shelter" zaś dodał do tego jeszcze element przemocy. Film Mayslesów dokumentuje koncert The Rolling Stones, zorganizowany na Almont Speedway w 1969 roku – przedsięwzięcie, które można nazwać organizacyjną katastrofą, stworzoną dla tłumu 300 tysięcy dzieci kwiatów, wypełnioną dragami i przemocą, a zakończoną śmiercią czterech osób (z czego część wydarzeń została zresztą zarejestrowana na kamerze). "Gimme Shelter" to obraz pokolenia i akt jego symbolicznego ścięcia, nie pozbawiony zresztą kontrowersji również od strony realizacyjnej – nigdy bowiem do końca nie wyjaśniono, jaki wpływ na wydarzenia mogła mieć obecność kamer rejestrujących to wydarzenie.

[video-browser playlist="733958" suggest=""]

Defilada (1989, Andrzej Fidyk)

Lekko naginam zasady, bo to film telewizyjny (choć obecny w obiegu festiwalowym), lecz zarazem jest to obraz niesamowity. Powstała w 1989 roku "Defilada" portretuje obchody 40-lecia istnienia Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej, jednak daleko jej do obiektywności: reżyser sam przyznaje, że film dokumentalny jest obrazem przetworzonym przez „pasje i emocje twórcy”. W tym przypadku polega to na połączeniu obrazów zarejestrowanych w Korei Północnej (obejmujących między innymi niesamowite ujęcia tytułowej defilady na stadionie Rungrado oraz miejsca związane z legendą Kim Ir Sena) z tekstami zaczerpniętymi z oficjalnych, przesiąkniętych propagandą, materiałów informacyjnych. Efekt jest groteskowy, a zarazem niesamowity w swej antytotalitarnej wymowie. Co ciekawsze, władze Korei przez długi czas postrzegały film Fidyka jako poważny i pozytywny dokument o KRLD, ale najwidoczniej nawet do najbardziej twardogłowego reżimu może dotrzeć wreszcie, kiedy robią sobie z niego jaja.

[video-browser playlist="733959" suggest=""]

Rekolekcje na temat mroku (1992, Werner Herzog)

Dokumenty Herzoga albo są takie sobie, albo genialne – ten zdecydowanie należy do tej drugiej kategorii. Sytuacja jest z nim nieco podobna, jak z "Walcem z Baszirem": mamy wojnę (tutaj I wojnę w Zatoce Perskiej), która staje się przyczynkiem do stworzenia mocno odrealnionej narracji – w przypadku obrazu Herzoga przybierającej postać wyprawy przez iście apokaliptyczny krajobraz, wypełniony słupami czarnego dymu i płonącymi szybami naftowymi. Reżyser nie wyjaśnia, co dokładnie oglądamy, nie tłumaczy genezy konfliktu ani jego przebiegu – to, co interesuje go najbardziej, to owego konfliktu efekty, skutkujące stworzeniem środowiska, które w obiektywie kamery traci wszelkie związki z „ziemską” rzeczywistością, przekształcając się w krajobraz niczym z innej planety (w czym zresztą pomaga komentarz Herzoga – jak to u niego – odpowiednio nawiedzony). Dziwny to dokument, ale zdecydowanie wart obejrzenia.[video-browser playlist="734017" suggest=""]

Microcosmos: Le peuple de l'herbe (1996, Claude Nurdisany, Marie Perennou)

Jeden z tych dokumentów, których idea jest genialna w swej prostocie, ale ktoś musiał na nią wpaść: oto jeden dzień z życia owadów, z ich narodzinami, śmiercią, rywalizacją, polowaniem oraz perypetiami. Brak w filmie komentarza, a jednak obrazy układają się w wyraźną narrację, obudowaną wokół kolejnych epizodów, dzięki czemu całość idzie raczej w stronę szeregu impresji, niż typowego filmu przyrodniczego, w czym zresztą pomaga również ścieżka dźwiękowa, (w której maczał palce Bruno Coulais) doskonale podkreślająca wydarzenia na ekranie. Producent filmu, Jaques Perrin, stworzył później "Makrokosmos" (2001), jednak osobiście zdecydowanie stawiam owady na pierwszym miejscu. Zresztą, mając w pamięci wspaniała sekwencję z deszczem, czy można zadecydować inaczej?

[video-browser playlist="733960" suggest=""]

Buena Vista Social Club (1999, Wim Wenders)

Jeden z najpopularniejszych dokumentów muzycznych, traktujący o grupie kubańskich artystów, którzy jeszcze w przedrewolucyjnych czasach grali wspólnie tradycyjne melodie, zaś po latach zostali „odkurzeni” przez gitarzystę Ry Coodera, ponownie spiknięci i pokazani światu, który dosłownie oszalał na ich punkcie (i nie bez przyczyny). Wenders koncentruje się z jednej strony na przedstawieniu sylwetek muzyków (w większości będących już grubo po siedemdziesiątce), ich muzyki i spojrzenia na rzeczywistość Hawany, z drugiej – na ukazaniu ich przygotowań i reakcji na koncerty zorganizowane zagranicą – w tym również w USA. Prawdę powiedziawszy mam wątpliwości, czy w tym przypadku ważniejszy jest obraz, czy też płynący z ekranu dźwięk, niewątpliwie jednak "Buena Vista Social Club" to jeden z bardziej pozytywnych dokumentów, wypełniony przy okazji masą świetnej, chwytliwej muzyki. [video-browser playlist="733963" suggest=""]

Fahrenheit 9/11 (2004, Michael Moore)

Bez dwóch zdań jeden z najsłynniejszych dokumentów naszych czasów. Czy jeden z najlepszych? Trudno powiedzieć, zwłaszcza, że często streszcza się go jako „film, który za wszelką cenę chce dokopać Bushowi”. No i kopie. "Fahrenheit 9/11" to montaż m.in. dokumentalnych materiałów, serwisów informacyjnych oraz wywiadów, z których jasno wynika, że rządy George’a W. Busha były katastrofą, jego kadencja od samego początku wypełniona była niejasnościami, gafami i problemami, a największe jego osiągnięcie stanowi rozpętanie wojny w Iraku. Trudno nie przyznać, że ogląda się to nawet nieźle – o ile oczywiście przymknąć oko na Moore’a, który wywija argumentami jak maczugą, licząc po trochu, że nie ważne, w którą stronę machnie, w coś na pewno trafi. Jeśli ktoś spodziewa się interesującej, pomysłowej krytyki opresyjnej władzy w rodzaju wspomnianej wcześniej "Defilady", niech poszuka czegoś innego.

[video-browser playlist="733964" suggest=""]

Porno od 9 do 17 (2008, Jens Hoffman)

Dokumenty poświęcone pornografii wpadają zazwyczaj w dwojaką pułapkę: albo gloryfikują seks-biznes, albo wieszają na nim psy. Obraz Hoffmana, choć moim zdaniem ciągnie go nieco ku pierwszej kategorii, pozostaje produkcją dość wyważoną, przyglądającą się przemysłowi pornograficznemu jako środowisku niejednorodnemu, pozwalającemu na pewien rodzaj samorealizacji, oferującemu różnorakie możliwości, jak i stanowiącemu zwykłą pracę, przynoszącą zarówno satysfakcję, ale też stresującą, kłopotliwą czy zwyczajnie wymagającą pod względem fizycznym i psychicznym. Hoffman koncentruje się przy tym głównie na byłych i wciąż aktywnych aktorach i aktorkach, choć znajduje też miejsce dla reżyserów i producentów. Niemniej interesuje go nie tyle obraz biznesowej machiny, co refleksje zaangażowanych w nią ludzi, którzy z jednej strony potrafią czerpać ze swej pracy przyjemność, z drugiej zaś mieć świadomość i otwarcie mówić o tym, iż oczekiwania widza filmów pornograficznych niekoniecznie zmierzają w dobrą stronę.

[video-browser playlist="733965" suggest=""]

CZYTAJ DALEJ...

Strony:
  • 1
  • 2 (current)
  • 3
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj