Każdy kończący się rok to czas podsumowań. To także dobry moment na to, by przyjrzeć się popkulturze - temu, co w ostatnich dwunastu miesiącach zachwycało, a co wręcz przeciwnie – zawiodło na całej linii. Podobnie jak to uczyniłam w moim ubiegłorocznym tekście, w przypadku rozczarowań odwołam się tylko do produkcji, wobec których rzeczywiście miałam jakieś oczekiwania - obiektywnie słabych filmów i seriali jest zbyt dużo, by przywiązywać do nich większą wagę. W przypadku zachwytów natomiast przywołam te tytuły, które okazały się dla mnie miłą niespodzianką. Z zadowoleniem stwierdzam, że w 2019 roku więcej było dobrego niż złego i że tak naprawdę tylko nieliczne sprawy gdzieś tam mnie wewnętrznie zabolały. To był udany rok – oby więcej takich.

ZACHWYTY

Joker

Joker to absolutny TOP, jeśli chodzi o filmy z 2019 roku – zaliczyłam aż cztery seanse. Już od momentu ogłoszenia Phoenixa nowym Księciem Zbrodni zakładałam, że produkcja będzie bardzo dobra - jednak nie przypuszczałam, że aż tak. Todd Phillips stworzył fenomenalną opowieść, w dodatku świetnie zrealizowaną i znakomicie zagraną – dla mnie jest to arcydzieło na każdej płaszczyźnie, począwszy od surowej i ciężkiej muzyki Hildur Guðnadóttir, poprzez zabawę światłem (robi ona w filmie ogromną robotę) aż po kreację aktorską Joaquina Phoenixa. W zachwytach nad produkcją zdecydowałam się nawet na powieszenie plakatu Jokera na ścianie, a to już znaczy bardzo dużo. Niekwestionowane 10/10 w moim prywatnym rankingu, nieskończona inspiracja i źródło długich przemyśleń i refleksji – dokładnie takich filmów potrzebuję.
fot. Warner Bros.

Parasite

Film, po którym nie spodziewałam się absolutnie nic, a który wbił mnie w kinowy fotel na dłuższą chwilę. Tutaj zagrało absolutnie wszystko, a zwłaszcza muzyka i montaż – sekwencja z gruźlicą to najlepsze, co ostatnio widziałam w kinie. Złota Palma w kategorii Najlepszy film to moim zdaniem strzał w dziesiątkę – Parasite sprawdza się nie tylko jako pozornie zabawna komedia sytuacyjna, ale także (a może przede wszystkim) jako soczysty dramat o ludzkiej egzystencji. Im głębiej wchodzimy w historię, tym więcej bezlitosnych prawd o człowieku zostaje przed nami obnażonych – a cóż oddziałuje na widza lepiej niż film, który prowokuje do zastanowienia się nad samym sobą? Ja jestem zachwycona. I o ile znam twórczość reżysera, o tyle żaden z jego poprzednich filmów nie wywołał we mnie podobnych odczuć.
fot. materiały promocyjne

Bitwa o Winterfell - 3. odcinek 8. sezonu Gry o tron

W pełni świadoma kontrowersji, jakie wywołuje odcinek z wielką bitwą z Nocnym Królem, opowiadam się po stronie jego zwolenników. Bitwa o Winterfell to moim zdaniem najlepszy epizod całego 8. sezonu serialu HBO – taki, który oglądałam z zapartym tchem i w stresie na myśl o tym, co będzie dalej. Chwalę rozwiązania realizacyjne, jakie w tym odcinku podjęli twórcy – rozegranie bitwy nocą daje niesamowity klimat. I choć można dyskutować o słuszności niektórych decyzji fabularnych, dla mnie absolutnie nie wpływa to na odbiór epizodu – otrzymaliśmy historię zamkniętą, przerażającą i lodowatą; coś, co doskonale wpasowuje się w bieżący etap sezonu. Mistrzostwem świata jest również utwór The Night King skomponowany przez Ramina Djawadiego – swego czasu słuchałam go na zapętleniu przez kilka tygodni z rzędu.
fot. HBO

To my

Uwielbiam filmy, które pogrywają sobie z widzem, a To my doskonale wpasowuje się w tę właśnie kategorię. Do kina wybierałam się bez żadnych oczekiwań, licząc co najwyżej na seans podobny wcześniejszemu Uciekaj!, które wyszło spod ręki tego samego reżysera. Otrzymałam jednak coś znacznie więcej – zawiłą, nieoczywistą i piorącą mózg produkcję, po seansie której wcale nie łatwo było tak po prostu podnieść się z fotela i wrócić do domu. Obraz Peele’a to dla mnie jedno z odkryć tego roku, dzieło, które przerasta swojego poprzednika i jednocześnie kluczowy moment, jeśli chodzi o moje zafascynowanie filmografią tego reżysera – to więcej niż pewne, że po tej produkcji będę pędzić do kina na każdy jego kolejny film.
fot. materiały prasowe

Oscar dla Green Book

W tym roku zdecydowanie zgadzam się z decyzjami Amerykańskiej Akademii Filmowej, która okrzyknęła Green Book najlepszym filmem – z zadowoleniem przyjęłam nowinę o statuetce Oscara, na którą w moim mniemaniu produkcja zasługuje po stokroć. Viggo Mortensen i Mahershala Ali wykonali znakomitą robotę w tworzeniu swoich postaci – chemię między nimi czuć nadzwyczaj wyraźnie, przez co ja, jako widz, z miejsca ich kupiłam. Cała opowieść jest poprowadzona bardzo umiejętnie, a podczas seansu łapałam się na tym, że przeżywam poszczególne wątki równie silnie co bohaterowie. Był śmiech, były łzy, było wzruszenie. Przyznanie Oscara w kategorii Najlepszy film jakiejkolwiek innej produkcji byłoby moim zdaniem nieporozumieniem.
fot. materiały prasowe

Czarnobyl

Wśród moich zachwytów nad filmami znalazło się także miejsce na ten konkretny miniserial od HBO, będący jedną z najbardziej przerażających i dołujących produkcji, jakie miałam okazję obejrzeć w tym roku. Prawdopodobnie powielę opinie krytyków filmowych i nie napiszę nic odkrywczego, ale uważam, że Czarnobylowi nie można mieć nic do zarzucenia. Surowy klimat szarych radzieckich lat 80. uderzył mnie z ekranu już od pierwszego odcinka, fascynując poziomem swojego realizmu – co najlepsze, potem jest tylko lepiej. Znakomita produkcja, którą polecam wszystkim w koło – ten serial trzeba obejrzeć, bo działa na wyobraźnię z niesłychaną siłą. Po trzecim odcinku nie mogłam spać po nocach i nie pamiętam, kiedy ostatnio towarzyszyły mi tego typu emocje.
fot. materiały prasowe
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj