Zrobili sobie z widzów przysłowiowe "jaja" - bo tak otwarcie trzeba nazwać sytuację po premierze nowej serii. Jak nie trudno było się domyślić, nasi bohaterowie po ciekawym i emocjonującym finale drugiego sezonu pozostali nad Morzem Czarnym. W Rumunii nigdy nie byłem, jednak wydaje się to całkiem gościnny kraj, skoro czwórka amerykańskich agentów potrafi przez prawie godzinę przesiadywać na plaży, a później w zupełnie pustym i nie używanym przez nikogo hangarze (przy okazji nie zwracając na siebie uwagi).
[image-browser playlist="607841" suggest=""]
© 2011 CBS Productions
Agentów NCIS: Los Angeles zawsze ceniłem za to, że w porównaniu do starszego brata (NCIS) stawia na akcję. Bohaterowie nie są sztywniakami (wybaczcie, fani Agentów NCIS), potrafią strzelać, walczyć i zachowują się jak typowi komandosi wyszkoleni do takiej pracy. Mnóstwo fajnych wątków, duże tempo prezentowanych wydarzeń i wątek głównego bohatera, przewijający się od samego początku serialu. Właśnie w Rumunii G. Callen miał znaleźć odpowiedzi dotyczące samego siebie. Czy udało mu się to? Póki co PR zrobiony wokół premiery udał się twórcom i aktorom. Obiecując "wybuchowy odcinek" (cytat twórcy serialu, Shane'a Brennana) zgromadzili przed telewizorami pokaźną liczbę widzów, którzy przez niemal godzinę ziewali z nudów.
Wszystko to, za co uwielbiałem Agentów NCIS: Los Angeles w premierze trzeciego sezonu gdzieś uleciało. Nie wiem, kto pisał scenariusz tego odcinka (w CV ma wpisane chyba 20 "tekstów" do C.S.I.: Crime Scene Investigation), ale ileż można siedzieć bezczynnie w hangarze, tylko po to by w ostatnich 2-3 minutach odcinka w końcu zdecydować się na (i tak z góry ustaloną od samego początku) interwencję. Gdzie dynamika? Gdzie te "wybuchy"? Śmiem twierdzić, że premiera nowej serii dramatu CBS była najwolniejszym odcinkiem w historii całego serialu. Przeciąganie wspomnianej "interwencji" do samego końca odcinka teoretycznie wytłumaczyć się da, tylko po to by widz mógł dowiedzieć się czegoś nowego o głównym bohaterze. Czy widzowie wiedza więcej o G. Callenie? Niech ocenią sami.
[image-browser playlist="607842" suggest=""]
© 2011 CBS Productions
Zmiast akcji, w premierze trzeciej serii była masa dramatu i bardzo dużo dialogów, w których Hetty odkrywała przyczyny konfliktu między dwoma rodzinami. Callen z trudem przypominał sobie swoje dzieciństwo i przykre wspomnienia. Tylko dlaczego w odcinku pokazano coś zupełnie innego, niż zapowiadano przed emisją? Na szczęście pozostał humor i jak zwykle genialny Deeks (- I hate Romania!). Teoretycznie samobójcza misja czwórki amerykanów (nie zatwierdzona przez żadną agencję) na terenie obcego kraju połączona z zabiciem kilkunastu rumuńskich gangsterów (?) znając życie – nie będzie mieć żadnych konsekwencji. I cóż z tego, że scenarzyści pozostawili cliffhanger, skoro w kolejnym odcinku wszystko powinno wrócić do "normy". Nie tego się spodziewałem, nie tego oczekiwałem. To nie jest ten serial, którym otwarcie zachwycałem się przez ostatnie dwa sezony. Oby był to tylko wypadek przy pracy.
Ocena: 5/10