Witając nas po świątecznej przerwie, Agenci T.A.R.C.Z.Y. wybiegają w bliską przyszłość, w dość klasycznym chwycie pokazując nam przebłysk tego, co ma się wydarzyć. Nie dostajemy wielu szczegółów, jednak chyba najistotniejszy jest fakt, że zapowiada to pewną ciągłość i kierunek w wydarzeniach, które mają nadejść. Nie zdradzają nam, dokąd nas zabierają, ale twórcy w ostatnich sezonach sprawdzili się właśnie jako potrafiący systematycznie budować świat, postacie i następstwo wydarzeń, które wyrastają na bardzo satysfakcjonujące historie.
Ten element zapowiedzi, sam w sobie bardzo nienachalny, jest dodatkowo uzupełniony o pewne wskazówki dotyczące Inhumans, których istnienie jest obecnie bardzo centralną linią całego serialu: moce, które się pojawiają, nie są przypadkowe - są rezultatem pewnego projektu, odpowiedzią na pewną potrzebę. To tworzy potencjalnie całkiem ciekawy aspekt dramatyczny: czy są gotowi odkryć i przyjąć tę celowość?
Odcinek jedenasty to historia kolejnego Inhuman, który zawiązuje sojusz z T.A.R.C.Z.Ą. Coulsona. Historia jest opowiedziana sprawnie, a choć zwrot akcji odwracający role sojuszników i przeciwników nie jest bardzo zaskakujący, to element najistotniejszy - przedstawienie nowej postaci - odbieram bardzo pozytywnie. Elena ma własne przemyślenia na temat swoich nadzwyczajnych zdolności oraz ich celowości i jaka osoba religijna widzi to właśnie w tym kontekście. Nie jest to w żaden sposób fałszywe ani fanatyczne i mnie osobiście się to bardzo podoba, gdyż takich postaci w serialach nie ma wiele. Jest też osobą, która ma z jednej strony potrzebę sprzeciwić się złu, jednak nie pędzi, by porzucić swoje życie i zostać „zawodowo” bohaterem. Ma to sens również z tego względu, że liczba osób w regularnej obsadzie jest duża; widać wysiłek scenarzystów, by każdemu poświęcić choć trochę uwagi i dać mu przestrzeń rozwoju. Wrócimy do tego.
Rolę i miejsce Inhumans w kontekście bardziej politycznym podejmuje odcinek dwunasty. Tutaj muszę przyznać, że cała wizja światowej polityki i tego, w jaki sposób odbywałaby się taka debata, jest troszkę mało przekonująca. Na potrzeby serialu stwierdzenie, iż to małe i tajne sympozjum, może wystarczyć, jednak oglądając ten odcinek, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że debata na takie tematy byłaby znacznie bardziej skomplikowana, a reprezentanci mieliby świadomość, z kim dyskutują, i dramatyczne wejścia osób bez oficjalnej akredytacji nie powinno nikogo przekonać, nawet jeśli Malick jest wiarygodnie charyzmatyczny.
No url
Nie jestem też pewien, co myśleć o kreacji Talbota. Z jednej strony wydaje się troszkę przygłupi i komiczny, z drugiej dość jasno jest zasygnalizowane, że jest to zabieg świadomy. Niemniej, co by nie mówić o realizacji tego aspektu, wątek zostaje posunięty do przodu całkiem skutecznie. O ile debaty polityków to aspekt, na który lepiej lekko przymknąć oko, to napięcia w drużynie, jak rozmowa między Daisy a Bobbi, działają znakomicie - bez melodramy, ale z odpowiednią ilością emocji oraz niezręczności po obu stronach. Suma summarum uznałbym jednak ten odcinek za najsłabszy z pięciu.
Co do trzynastki, to chyba uczciwie będzie się przyznać, że byłem rozdarty, zanim jeszcze zacząłem oglądać. To odcinek, w którym żegnamy dwójkę moich ulubionych bohaterów. Dostają szansę na własny serial i mam sporą nadzieję, że może to być coś naprawdę fajnego. Jednocześnie świadomość, że wchodzą tu w grę czynniki niekoniecznie wynikające z fabuły, sprawiła, że byłem hiperświadomy tego, na ile naturalnie będzie to wkomponowane w istniejącą sytuacje i na ile ich odejście będzie miało sens. Na plus: dostałem moich ulubieńców w dużej ilości.
Ostatecznie faktycznie odebrałem ich odejście jako lekko wymuszone: zawiązanie intrygi i motywy polityczne mają tutaj sens, tylko normalnie bym się spodziewał, że ich przyjaciele z T.A.R.C.Z.Y. zawalczą o nich trochę bardziej. Zadziałałoby to troszkę lepiej w moim odczuciu, gdyby konieczność odcięcia się od agencji została uzupełniona o jakąś konkretniejszą perspektywę tego, co teraz będą robić. Ostatecznie zostali w zasadzie z niczym. Nie sprawdziły się natomiast moje obawy, że zostanie stworzony na potrzeby tego odejścia jakiś niepotrzebny i nienaturalny konflikt z resztą agentów. Rozstali się w atmosferze życzliwości w całkiem klimatycznej scenie pożegnania.
To dobry moment do tego, by wrócić do faktu, jak naładowany po brzegi postaciami był ten serial. Po zniknięciu Bobbi Morse i Lance'a Huntera znalazła się w odcinku czternastym okazja, by poświęcić troszkę więcej czasu osobie im w drużynie najbliższej, a przy okazji chyba najbardziej potrzebującej odrobiny uwagi - Mackowi. Spędza on trochę czasu z bratem, który - jak się okazuje - uważa, że implodowanie budynków rządowych jest świetne. Mamy tutaj budowanie wątków ewidentnie zmierzających do serialowego Civil War: widzimy reakcje zwyczajnych ludzi, widzimy naturalny strach i to, jak jest on wykrzywiany oraz używany przez niecnych ludzi we własnych celach. Wątek obyczajowy i rodzinny w tym wszystkim zaserwował nam też ładunek żalów i pretensji, bez których mogliśmy się obejść, ale finałowa obrona wypadła dobrze (jak generalnie sceny akcji w tym serialu), a Mack miał w końcu okazję zbudować
shotgun-axe. W innym wątku Coulson zabiera Lincolna na misję. Ewidentnie trzeba było samego dyrektora, by wykrzesać z tej postaci iskrę życia, bo nawet w końcu pojawia się we mnie cień jakiejś sympatii. Do tej pory jego występy i związek z Daisy nie robiły na mnie żadnego wrażenia - były doskonale nijakie.
No url
Piętnasta odsłona tej serii wykorzystuje możliwości formatu do maksimum: śledzimy dramatyczną historię człowieka, którego dotyk sprawia, że widzimy przyszłość. Motyw zmagania się z możliwością zmiany przeznaczenia czy też godzenia się z jego nieuchronnością jest tu zgrabnie zaadoptowany. Dostajemy tutaj dobrze wyważoną mieszankę rozważań zarówno (pseudo)naukowych, jak i filozoficznych oraz przednią akcje, również w postaci kolejnej przedłużonej sekwencji walki Daisy.
Nie wiem, czego w tym odcinku nie lubić. No, może jest coś: przez wszystkie te odcinki gdzieś w tle przewija się współpraca Malicka z istotą zamieszkującą ciało Warda. Brett Dalton nie przekonywał mnie w żadnej ze swych ról - przyjaciela czy to wroga - a choć obecnie teoretycznie nie jest Wardem i podejmowany jest wysiłek, by zbudować pewną niepokojącą czy wręcz demoniczną obecność, nie bardzo to wychodzi. Mimo że nie potrafię docenić warsztatu aktorskiego, to fabularnie jest intrygujące, jak poważnym zagrożeniem jest, i dobrze wiedzieć, że agenci w końcu zostali ostrzeżeni.
Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. serwują nam dobrze opowiedziane historie w bardzo dobrej oprawie technicznej. Efekty specjalne naprawdę cieszą oko, podobnie jak sceny akcji - niejeden film by się takich nie powstydził. Wystawiając oceny, pewnie uśredniłbym je do 8. Odcinki 11 i 15 pewnie zasługują na więcej, a 12 na mniej.
zdjęcie główne: Nerdist
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h