Robert Rodriguez pod czujnym okiem Jamesa Camerona zabrał się za ekranizację mangi Yukito Kishiro. Czy sobie poradził? Zapraszamy do przeczytania naszej recenzji filmu Alita: Battle Angel.
Doktor Dyson Ido (
Christoph Waltz) podczas jednego ze swoich wypadów na złomowisko znajduje mocno zdewastowany korpus cyborga, który w jego opinii może jeszcze funkcjonować. Zabiera go do domu i daje mu nowe ciało. Ożywionej dziewczynie nadaje imię Alita (
Rosa Salazar). Okazuję się jednak, że nie jest ona zwykłym robotem, jakich pełno w mieście.
Ekranizacją mangi autorstwa Yukito Kishiro od początku zainteresowany był reżyser
James Cameron. To on poleciał do Japonii, by osobiście prosić Kishiro o możliwość nabycia praw filmowych. Napisał nawet 1000-stronicowy scenariusz, który przekazał Rodriguezowi wraz ze swoim błogosławieństwem. Sam natomiast zajął się realizacją
Avatar. Nigdy jednak do końca się z tym filmem nie rozstał. Robert konsultował z nim każdy swój ruch i to widać. Trudno w
Alita: Battle Angel dostrzec charakterystyczny styl tego reżysera. No może oprócz obecnego w obsadzie aktora
Jeff Fahey jako McTeaguera, łowcy wojowników, któremu towarzyszą wierne cyberpsy. Występuje on ostatnio w każdym filmie Rodrigueza. Nie uświadczymy w Alicie humoru tego teksańskiego reżysera.
Widać, że pieczę nad wszystkim sprawował Cameron i jego ludzie. Posłużył się rękami młodszego kolegi, by zrealizować taki film, jaki kiedyś sobie wymarzył. Zresztą Rodriguez nie ukrywa, że każda większa decyzja była konsultowana z Cameronem, z którym codziennie rozmawiał przez telefon. Ta kooperacja, czy jak Robert mówi „master class”, na pewno produkcji nie zaszkodziła. Jest ona dopracowana pod każdym względem. Pomimo wszechobecnego CGI nie czuć go podczas seansu. Sztuczne twory nie kłują w oczy. Zarówno miasto, w którym rozgrywa się akcja, jak i cyborgi pojawiające się na ulicach wyglądają niezwykle realistycznie. Trzeba przyznać, że ekipa Camerona odpowiedzialna za efekty specjalne jest jedną z najlepszych na rynku. Są mistrzami w swojej dziedzinie. Efekty, jakie udało im się osiągnąć, zwłaszcza w scenach, gdzie twarze robotów muszą okazać jakieś emocje, zostały zrealizowane bardzo realistycznie.
Zabawę psuje trochę nierówny scenariusz. O ile pierwsza część filmu jest spójna i ogląda się ją bez większego grymasu na twarzy, o tyle w drugiej Rodriguez wprowadził za dużo skrótów. Przez co decyzje niektórych postaci mogą wydawać się dla widzów niezrozumiałe. Jak choćby ta, dlaczego doktor Ido nagle zgodził się, by Alita wzięła udział w grze w Motorball, choć przez cały czas był temu przeciwny. Takich drobnych nieścisłości jest więcej, ale jak rozumiem, reżyser starał się utrzymać szybkie tempo akcji. Niemniej jakieś jedno czy dwa zdania wyjaśnienia by się przydały. Sposób prowadzenia akcji jest bardzo zbliżony do tego, który znam z filmów Camerona, a nigdy nie spodziewałbym się po produkcji Rodrigueza. Akcja nie pędzi na złamanie karku do przodu przy akompaniamencie wybuchów i bryzgającej krwi. Większy nacisk jest postawiony na widowiskowe efekty, budowanie postaci i pokazywanie emocji bohaterów.
Bardzo podoba mi się casting tego filmu. Christopher Waltz jako pomagający wszystkim dookoła doktor Ido za dnia i łowca wojowników nocą jest świetny. Ma w sobie szczerość i szlachetność, dzięki której od razu pałamy do niego sympatią. Ten Gepetto przyszłości jest kimś w rodzaju ostatniego sprawiedliwego. Świetnie wypada także
Ed Skrein jako zapatrzony w siebie cyborg Zapan. Do roli antagonisty Vectora zatrudniono
Mahershala Ali i muszę przyznać, że nie był to najlepszy pomysł. Rodriguez zupełnie nie wie, jak wykorzystać talent Aliego, który możemy podziwiać teraz chociażby w
Green Book czy 3. sezonie
True Detective. Aktor nie dostaje żadnych spektakularnych scen czy mów do wygłoszenia. Po prostu jest i ma groźnie wyglądać. Szkoda, bo aktora z takim talentem można by lepiej wykorzystać.
Źródło: Materiały prasowe
Największe słowa uznania należą się jednak
Rosa Salazar, która nadała tytułowej Alicie duszę. Widz bardzo szybko się z nią zaprzyjaźnia. Rozumie jej rozterki, próbuje nowych rzeczy. W scenie, gdy dziewczyna po raz pierwszy próbuje pomarańczy, czujemy się, jakbyśmy również po raz pierwszy ich próbowali. Jest to zresztą bardzo dobrze wykonana scena.
Alita: Battle Angel pomimo kilku niedoskonałości scenariuszowych dostarcza sporo rozrywki podczas seansu. No i wszystko wskazuje na to, że ten waleczny cyborg zostanie z nami na dłużej. Jest to bardzo fajna wiadomość, bo chętnie jeszcze powrócę do tego świata.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h