Serial Arrow przechodzi swoistą metamorfozę i równa się z Flashem pod względem liczby wątków rodzinno-miłosnych. Jednak na razie nie uświadczyliśmy realnego wątku głównego. Chyba że mają to być problemy tatusia-Olivera, które mogą całkowicie położyć ten serial. Odcinek Next of Kin wywraca trochę świat Arrow do góry nogami. Zieloną Strzałą zostaje teraz John Diggle. Oliver postanawia iść na tacierzyńskie, a połączenie tej roli z byciem burmistrzem i superherosem jest niemożliwe. Dodatkowym problemem jest upierdliwa agentka FBI, która siedzi mu na ogonie i twierdzi (słusznie przecież), że to on biega (a właściwie biegał) w zielonym wdzianku po mieście i strzela do wszystkich przestępców. Dlatego Team Arrow musi radzić sobie sam, na własną rękę i wygląda to... różnie. Raz jest naprawdę komicznie, raz widowiskowo, a raz żenująco. Scena, kiedy to Diggle już w stroju Green Arrow skacze z wieżowca, a Dinah śpiewem kanarka przerzuca go w odpowiednie miejsce, wyglądała widowiskowo, ale też trochę śmiesznie. Widać, że twórcy silą się na oryginalność i sięgają po dość egzotyczne pomysły. Dalej też jest nieźle. Diggle sprała wszystkich na kwaśne jabłko, stając się bohaterem nocy. Potem było już klasycznie: bohater musiał mieć kryzys, by po kilku motywacyjnych rozmowach znów być sobą i lać wszystkich po drodze. Problemem wątku Team Arrow były nie tylko kłopoty Diggle'a z wcieleniem się w nową rolę, kiedy musi być samodzielnym przywódcą, lecz także postawa reszty drużyny. Mamy ludzi, którzy w ostatnim czasie walczyli z naprawdę trudnymi przeciwnikami, a tu właściwie tacy byle jacy przestępcy leją ich jak dzieci, ponieważ... nowy Arrow nie potrafił odpowiednio zdecydować. Kiedy wrócił mu rozum i umiejętność podejmowania naprawdę „trudnych” decyzji (kto komu ma lać po mordzie), wszyscy są świetni w walce wręcz. Można zwrócić uwagę również na to, jak wiele było kręconych scen. Niczym w operze mydlanej lub w filmie z kręcenia serialu, a nie jego końcowy efekt. Komicznie wyglądało zbieganie się bohaterów w jednym miejscu, a potem rozbieganie każdego w swoją stronę – na miarę Power Rangers. Owszem, tak się działo wiele razy, ale w tym epizodzie mocno kole w oczy. Wątek „Daddycity” to również droga przez mękę. Wszystkie sceny Oliego z synem wyglądają sztucznie, a wątki są kreowane na siłę. Wejście Felicity, która ratuje całą relację Olivera z synem, tylko potęguje to wrażenie. Widać, że wszystko ma doprowadzić do tego, aby w trójkę tworzyli jedną wielką, szczęśliwą rodzinę. Trudno to kupić, a jeszcze trudniej w to uwierzyć. Już – porównując z Flashem – wątek Iris i Bary'ego wygląda o wiele wiarygodniej. Słabo wypada również motyw agentki FBI, która z uporem maniaka prześladuje burmistrza Star City. Jest on, jak na razie, całkowicie zbędny. Niewiele wnosi do fabuły serialu, wyglądając bardziej na zapychacz czasu, niż wątek, który może w przyszłości wpłynąć na losy bohaterów. Oczywiście, wymusiło to przerzucenie stroju Zielonej Strzały z Olivera na Diggle'a, ale mimo wszystko było to nieuniknione, bo ten pierwszy woli już być tatusiem, a nie superbohaterem.
Niestety, kolejny odcinek Arrow zupełnie mnie nie przekonuje. Z teen dramy zrobiła się mała opera mydlana, w stylu Mody na sukces. Coraz mniej jest tu realnego serialu superbohaterskiego. Wydaje się, że postacie w przebraniach są właściwie tylko tłem dla rodzinnych, miłosnych i politycznych problemów Olivera Queena.
fot. The CW
+7 więcej
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj