W domu, w którym odbyła się masakra, policja nieoczekiwanie znajduje ciało nieznanej, pięknej dziewczyny. Wszystko wskazuje na to, że ofiara nie zmarła śmiercią naturalną. Dwaj patolodzy sądowi – ojciec (Brian Cox) i syn (Emile Hirsch) – muszą w ciągu jednej nocy ustalić przyczynę jej zgonu. To najlepsi specjaliści w mieście, pokładający bezgraniczną wiarę w siłę ludzkiego umysłu. Pracują metodycznie i spokojnie, odrzucając tropy, których nie da się wyjaśnić naukowo. W ich prosektorium nie ma miejsca na domysły i tezy, takie rzeczy zostawiają policji. Wkrótce jednak zmuszeni będą zweryfikować wszystkie swoje przekonania. Gdy zaczną pojmować sens prawdy, na której trop wpadli, będzie już za późno na odwrót. A nic, z czym się dotąd zetknęli, nie przygotowało ich na konfrontację z tak niepojętym koszmarem. Reżyser André Øvredal postanowił zrealizować w Hollywood horror w norweskim klimacie. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że nie ma w nim nic oryginalnego. Ot kolejny film, w którym żywe trupy atakują ludzi. Jednak już pierwsze minuty tego horroru wyprowadzają widza z błędu. Osadzenie akcji w prosektorium i pokazanie mu krok po kroku jak wygląda sekcja zwłok wykonywana przez patologów, to nowość. Ukazanie, w jaki sposób obaj bohaterowie dochodzą do tego, co stało się ze zwłokami lądującymi u nich na stole jest fascynujące. Dzięki temu pierwsza część filmu idealnie stopniuje napięcie i wprowadza nas w narastającą atmosferę grozy. Im bardziej lekarze zbliżają się do prawdy, tym robi się straszniej. Niestety, sama kulminacja ma już mniejszy kaliber. Reżyser posługuje się w niej zgranymi schematami, które możemy dobrze kojarzyć z kina klasy B. Największym walorem The Autopsy of Jane Doe jest niewątpliwie dwójka głównych bohaterów. Emile Hirsch i Brian Cox idealnie pokazują skomplikowane relacje pomiędzy ojcem i synem, którzy pracują ze sobą na co dzień, babrając się w cudzych wnętrznościach. Aktorzy nie silą się na zbyt dużą ekspresję. Stawiają na oszczędność i minimalizm, co świetnie pasuje do klimatu filmu i dodaje ich pracy jako patologów pewnej dozy realizmu. Klimat świetnie potęguje warstwa wizualna, bowiem akcja filmu została osadzona w ciasnych pomieszczeniach kostnicy wybudowanej w podziemiach prywatnej posesji. Operator odwalił kawał dobrej roboty. Niestety, reżyser w pewnym momencie znacznie przyśpiesza tempo i przez to zatraca tak pieczołowicie przygotowany klimat a film zaczyna przypominać wiele innych horrorów. Końcówka lekko rozczarowuje swoją prostotą. Niemniej, The Autopsy of Jane Doe  potrafi kilka razy solidnie widza wystraszyć i to w dość nieoczywisty sposób, a to przecież tego oczekujemy od produkcji tego gatunku. Nie ma w niej nadmiernego chlapania krwią, w zamian otrzymujemy ciekawą fabułę i wciągającą zagadkę, której rozwiązanie nie jest w cale takie oczywiste.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj