Kolejny tom serii Avengers z Marvel NOW nie ma w sobie żadnej opowieści, prezentuje jedynie fabularne wyrywki, niewiarę zaś zawiesić trzeba bardzo wysoko.
W przypadku Avengers Volume 5: Adapt Or Die w zasadzie trudno powiedzieć, co skłoniło Marvela do złożenia tego komiksu w akurat taką całość. Bo to nie tak, że mamy tu jakiś jasny, spójny wątek fabularny. Dostajemy raczej zlepione ze sobą epizody, które w drugiej części, w wątku Hulka jakoś posuwają się do przodu, generalnie jednak grzęzną w kolejnych rozgałęzieniach. Bo czego tu nie ma! Tom ten liczy sobie ledwie sto trzydzieści stron, a znalazło się miejsce dla podróży w czasie, podróży międzywymiarowych, wędrującej planety na kursie kolizyjnym z Ziemią, wątku naukowców z AIM, śmierci Avengera, czegoś na kształt złych klonów, które potem rozpoczynają własną opowieść, pojedynku drużyn Avengers oraz knowań Iluminatów.
Odnoszę wręcz wrażenie, że komuś coś się pomyliło w kwestii oznaczeń serii, ponieważ Dostosuj się… ukazuje się jako piąty tom cyklu Avengers, ale tak naprawdę fabularnie najsilniejsze związki ma z serią New Avengers, zwłaszcza tomem Wszystko umiera, gdzie mamy wątek rozpadu multiwersum, kluczowy dla finału tego albumu.
W efekcie otrzymujemy marvelowskie pomieszanie z poplątaniem. A przecież w historiach z taką masą bohaterów klarowność rozwoju fabuły wydaje się kluczowa – tu jednak tego zabrakło, trudno oprzeć się wrażeniu, że wizyta alternatywnych Avengers była czymś w rodzaju fabularnego zapychacza, koniec końców kluczowe dla szerszej opowieści wydarzenia z tego tomu można by spisać w kilkunastu linijkach tekstu.
Tyle w tym wszystkim dobrego, że zaskakująco sporo czasu spędzamy z AIM, a więc grupką złych naukowców – maniaków poświęconych idei zdobywania wiedzy, niezależnie od kosztów i metod. Te sceny w Dostosuj się lub giń wypadają najlepiej, bo są po prostu zabawne – absurdalność tych postaci, ich przerysowanie i świetne dialogi sprawiają, że aż żałuje się, gdy scenarzyści wracają do superbohaterów.
Superbohaterów, na których chyba nie mają za bardzo pomysłu. Bo tak jak Infinity wypadła, nadzwyczaj dobrze, tak już o wydarzeniach na Ziemi czyta się coraz trudniej, bo naprzeciw herosom scenarzyści stawiają rozpadające się wszechświaty, wędrujące planety czy inne czasoprzestrzenne załamania, w efekcie czego dostajemy dużo technobełkotu, narad i strapionych min Iron Mena i reszty, wybierających między mniejszym a większym złem.