Po tym, jak Baśniowcy pokonali najpierw Adwersarza, a niedługo później Pana Mrocznego, w zasadzie zabrakło w opowieści Willinghama jednego głównego wątku, czegoś, co skupiałby fabułę i przede wszystkim pchało ją jakoś spójnie do przodu. Zamiast tego Baśnie rozbiły nam się na wiele mniejszych historii, z których spora część kluczyła nieco bez celu, z wyróżniającym się wyłącznie spojrzeniem na Śnieżkę, Bigby’ego i ich dzieci. Przykładem na to ostatnie był choćby poprzedni tom serii, Fables, Vol. 18: Cubs in Toyland, będący najlepszym od dłuższego czasu. Z tego powodu cieszy, że w Królewnie Śnieżce kontynuujemy ten wątek (choć najpierw czeka nas dosyć długi, ostatni akt opowieści o Bufkinie i Krainie Oz), co może sugerować, że Bill Willingham odnalazł nową-starą główną linię fabularną i już do końca (Fables Vol. 19: Snow White to tom dziewiętnasty z dwudziestu dwóch) będzie poświęcał uwagę i strony tylko/głównie jej. Cieszy to podwójnie, bo akurat Śnieżka i Wilki Zły Wilk to najlepsze postacie serii, więc jeżeli z kimś spędzać więcej czasu, to trudno o lepszych kandydatów (no, może poza Muchołapem).
Źródło: Egmont
Smuci natomiast fakt, że ponownie podczas lektury można odnieść wrażenie, że tak jak na opowieść o konflikcie Baśniowców z Adwersarzem scenarzysta miał pomysł i ta historia przestawiana nam była wedle spójnego planu, tak później (a więc mniej więcej od tomów dwunastego/trzynastego) fabuła była ciągnięta na siłę, z lepszymi i gorszymi zrywami. Bo wprawdzie Królewna Śnieżka powinna zaliczać się do tych drugich, nie sposób jednak nie zauważyć, że pojawiający się w niej przeciwnik wyskakuje niczym królik z kapelusza, by spełnić swoją rolę w większej opowieści (dochodzi do bardzo ważnego dla Baśni wydarzenia), a następnie szybko i niespodziewanie zniknąć. Taki mąż ex machina (bo chodzi o małżonka Śnieżki). Mimo narzekania na tę epizodyczność Baśni i wyraźne problemy na szerszym planie, trzeba przyznać, że jako samodzielny tom Królewna prezentuje się więcej niż dobrze. Willingham może nie był w stanie wykrzesać z siebie drugiej wielkiej opowieści dla Baśniowców, wciąż jednak radzi sobie w szczegółach – świetnie buduje napięcie, ma talent do zapędzania postaci w kozi róg, dawania czytelnikom nadziei, że niczym w baśniach ktoś ocali wszystkich w ostatniej chwili, by ostatecznie dać nam słodko-gorzki finał; umie dotrzeć do odbiorców, poruszyć, co jest wielką sztuką.
Źródło: Egmont
Trzeba też pochwalić zarówno Shawna McManusa, odpowiedzialnego za wątek Bufkina, jak i Marka Buckinghama, stałego rysownika serii, za świetną oprawę graficzną. Ten pierwszy pokazuje tu ciekawy, nowy dla Baśni, ale jednocześnie idealnie pasujący do nich styl, drugi zaś popisuje się zwłaszcza w scenach walk, wielokrotnie zaskakując ciekawym planowaniem kadrów i myśleniem o całych planszach. Z połączenia pracy Willinghama, Buckinghama i McManusa powstał więc bardzo udany tom Baśni, cierpiący głównie jeżeli patrzeć na niego jako na fragment większej całości.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj