Twórcy w nowych odcinkach serialu Bastion dotarli do najważniejszych, decydujących o zakończeniu historii, momentów z literackiego pierwowzoru. I muszę przyznać, że przez zdecydowaną większość tych epizodów scenarzyści mocno trzymali się książki Stephena Kinga. W ten sposób starali się bezpiecznie poprowadzić narrację od punktu A do punktu B, bez jakichś turbulencji po drodze. I to im wyszło, historia trzyma się kupy, wszystko płynnie się ze sobą przeplata. Duża w tym zasługa w tym, że twórcy skupili się na wydarzeniach związanych z New Vegas i wędrówką do tego miejsca, dzięki temu w ciekawy sposób mogli zagłębić się w to, jak działa ta społeczność, jej hierarchię oraz strach, jaki budzi w swoich ludziach Randall Flagg. I właśnie ta postać wydaje się być najważniejsza w nowych odcinkach, jednak myślę, że jej potencjał nie został w tym wypadku wykorzystany. Flagg pojawia się w kilku scenach, aby pokazać swoją potęgę, jednak im dalej w las, tym gorzej prezentował się ten antagonista. I za to obwiniam scenariusz. Alexander Skarsgård dwoił się i troił. I w większości scen dzięki swojej charyzmie wychodzi obronną ręką z powierzonego mu zadania. Jednak tak naprawdę nie miał za wiele do grania, sami twórcy nie za bardzo dali mu do tego okazję. Natomiast całkiem nieźle rozwinęli wątek Lloyda w porównaniu do literackiego pierwowzoru. Podobała mi się ta przemiana, jaka zaszła w tej postaci w nowych odcinkach. Nat Wolff w poprzednich epizodach jakoś nie miał za specjalnie okazji do pokazania swoich umiejętności. Jednak w wypadku tych odcinków w końcu dostałem jakieś rozterki, które ma ta postać, jakąś wielowymiarowość, którą młody aktor potrafił przekazać na ekranie w szczery, nieprzekombinowany sposób.
CBS All Access
Bardzo podobało mi się, jak w nowych odcinkach przedstawiono dynamikę pomiędzy czworgiem wysłanników z Boulder, czyli Stu, Larrym, Glenem i Ray. W końcu twórcy nie ograniczyli się do zaledwie kilku scen, w których bohaterowie mówią do siebie po kilka zdań, a poświęcili im sporo czasu, aby rozwinąć ich relacje. Dzięki tym scenom dialogowym, które niekoniecznie dotyczą walki z Flaggiem, ale również zwykłych przyziemnych spraw, nakreślono bardzo dobrą więź, jaka ukształtowała te postacie. W scenie pożegnania kompanów ze Stu, który nie mógł kontynuować wędrówki, można było odczuć te emocje targające bohaterami. Jednak przy okazji nie było tutaj jakiejś taniej martyrologii, a luźna pogadanka przyjaciół, jakby wszystko było w porządku. Szczególnie postać Glena bardzo dobrze zaprezentowała się, jako ta, która spaja całą resztę. I dlatego można było w końcu w pełni utożsamić się z tymi bohaterami i smucić się, gdy ginęli. Mam problem natomiast z tym, jak rozwiązano w nowych odcinkach pewne wątki po stronie antagonistów. Chodzi mi tutaj o Harolda, Nadine i Śmieciarza. Tego ostatniego ograniczono do zaledwie dwóch scen, które są ważne dla rozwoju fabuły, jednak nie pokazują potencjału tej postaci, a to wielka szkoda. Nadine w całym serialu została ograniczona do bezmyślnej poddanej Flagga i to potwierdziły nowe epizody. Scena, w której popełnia samobójstwo, aby się od niego uwolnić, nic nie zmienia. Natomiast myślałem, że wątek Harolda zostanie trochę zmieniony w  porównaniu do literackiego oryginału, aby więcej wyciągnąć z tej postaci. Tak się nie stało i scena jego śmierci nie zadziałała. Dobrze chociaż, że przez ten list pożegnalny przekazano coś więcej na temat antagonisty. Nowe odcinki Bastionu reprezentują dobry, równy poziom. W niezły sposób rozwijają wątki poszczególnych postaci. Przez to jestem ciekaw, co zobaczymy w finale po cliffhangerze z wybuchem bomby atomowej w New Vegas. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj