W nowym odcinku Bates Motel powróciło kilka postaci, które ostatnimi czasy musiały nieco odsunąć się na bok. Mam tu na myśli przede wszystkim Alexa Romero i Chicka, którzy, o ironio, niemal od razu zostali ze sobą zestawieni w piwnicy domu Batesów. I niestety dla Chicka skończyło się to nieciekawie – Romero bez większego ostrzeżenia po prostu go zastrzelił. Nie sposób było się tego spodziewać i takie rozwiązanie sytuacji naprawdę zaskakuje – tym bardziej, że ostatnio postać Chicka została wyniesiona do rangi ważniejszej (w końcu pisał książkę, gromadził materiały i dowody psychozy Normana i jako jedyny został wciągnięty w tajemnicę widmowego alter ego). Wszystko wskazywało na to, że odegra większą rolę w serialu, tymczasem uśmiercono go w połowie zdania. Może i lepiej, że tak poboczna postać, jaką na początku był Chick, nie okazała się nagle kluczowym elementem w finale. Byłoby to trochę naciągane. Nieoczekiwany moment zabójstwa jest także dowodem na rozbicie emocjonalne Alexa Romero, który nie potrafi już nad sobą panować. Powrót do domu po dwóch latach nieobecności i poznanie okrutnej prawdy o tym, że Norma nie zaznała spoczynku w grobie, skutecznie wytrąciły go z równowagi. Nie jest to oczywiście wystarczające usprawiedliwienie czynu, jakiego dokonał, ale wyraźnie sygnalizuje, że były szeryf nie ma już nic do stracenia. Przy okazji jego wizyty w ponurym domu, po raz pierwszy mieliśmy do czynienia z halucynacjami kogoś innego niż Norman – Romero także widział zmarłą żonę w komicznie anielskiej poświacie i długim szlafroku. Efekt łuny, jaka jej towarzyszyła, wzbudził we mnie raczej zażenowanie niż wzruszenie – można to było zrobić bardziej subtelnie. Wszystko to jest jednocześnie jakby małym pożegnaniem bohatera z codziennością, jaka wcześniej mu towarzyszyła, zatem obawiam się, że Alex Romero nie wyjdzie cało z wielkiego finału. Pytanie tylko z czyjej ręki zginie i czy zdąży przedtem ujrzeć zwłoki Normy, co osobiście bardzo chciałabym zobaczyć.
fot. A&E
Odcinek rozpoczął się co prawda od roztrzęsionego Normana, który za wszelką cenę błagał o pomoc i chciał schronić się przed widmem matki, jednak chłopak nie zdążył nawet rozgościć się w celi więziennej, a Norma przejęła sytuację. I póki co nic nie wskazuje na to, że zamierza odpuścić. Vera Farmiga i Freddie Highmore świetnie współpracują na ekranie, powtarzają podobne gesty, pozy i wymieniają się w poszczególnych ujęciach tak, by zobrazować widzowi, że mamy tu do czynienia z alter ego, a nie Normanem. Wcześniej nie mieliśmy do czynienia z nagromadzeniem aż tylu zabiegów porównawczych i dopiero teraz można dostrzec, jak dobrze jest to dopracowane. Na oklaski zasługuje tu przede wszystkim Highmore, który każdym spojrzeniem i gestem jest w stanie naśladować zachowania typowo kobiece, wyraźnie zaznaczając, że jego postać nie jest w pełni sobą. Zauważyła to też Madelyn Loomis – wystarczył krótki kontakt wzrokowy z odprowadzanym do celi Normanem, by dziewczyna doszła do wniosku, że coś jest z nim nie tak. Dziwi mnie tylko, że inni bohaterowie nadal nie są w stanie rozszyfrować jego osobowości i tylko przyglądają się poczynaniom chłopaka, z przekonaniem, że to on. Fakt, że lokalna policja znajduje coraz więcej ciał także wskazuje na nieuchronnie zbliżający się koniec. Wszystkie poszlaki zaczynają prowadzić do Normana i chyba nie wydarzy się już nic, co mogłoby ocalić jego skórę przed wymiarem sprawiedliwości. Swoją drogą, fakt, że Normie coś się w końcu nie udaje, jest dziwnie satysfakcjonujący. Nie tak łatwo owinąć sobie wokół palca policję i prawników, zwłaszcza, gdy przemawia się z więziennej celi. Biorąc pod uwagę jej determinację, by uwolnić Normana z aresztu, obawiam się, że nie zobaczymy już biednego, roztrzęsionego chłopaka. Jego psychoza przejęła nad nim władzę w stu procentach i prawdopodobnie tak już zostanie do końca. Jeśli przypomnimy sobie Batesa z thrillera Hitchcocka i jego obłąkany uśmiech posłany widzom na zakończenie filmu, wydaje się to celowe i uzasadnione. Naszego Normana prawdopodobnie też czeka taki właśnie los – zostanie więźniem własnego umysłu i zupełnie straci kontrolę nad własnym ciałem. Co ciekawe, tytuł bieżącego odcinka brzmi właśnie The Body, co można w oczywisty sposób odnieść do masowo odnajdywanych w White Pine Bay zwłok. Jednak gdyby pokusić się o głębszą interpretację, ciałem może stać się tu również Norman, który ostatnimi czasy przypomina jedynie powłokę. Pozbawiony własnej osobowości, nie ma absolutnie nic do powiedzenia, a jego uległym ciałem w stu procentach włada widmo matki.
fot. A&E
W świetle ostatnich odcinków, w których zdążyliśmy już przyzwyczaić się do Normana i nawet w pewnym sensie go zrozumieć, planowany finał serialu zaczyna wydawać się bardzo smutny. Alfred Hitchcock nie wgłębiał się w osobowość swojego bohatera, przedstawiając nam go od początku do końca jako psychopatę, jednak twórcy Bates Motel zadbali o to, by widz zauważył, że tak naprawdę psychopatą jest tu widmo matki. Norman pozostaje tylko pionkiem i marionetką, która tańczy tak, jak mu zagrają. Im bliżej jesteśmy końca, tym wyraźniejsze się to wydaje, a nasze współczucie dodatkowo wzmacnia świadomość, że nie ma dla niego ratunku. Szkoda. W bieżącym sezonie nawet odrobinę go polubiłam. Odcinek numer 8 oceniam na 7/10 – w każdym calu poprawny, z toczącą się płynnie akcją. Zabrakło jednak pewnej iskry i wyraźniejszych konfrontacji między bohaterami. Traktuję to jednak jako wprowadzenie do potencjalnie widowiskowej końcówki, która będzie w takie interakcje obfitowała. Przed nami już tylko dwa epizody.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj