Kluczowy dla Better Things jest motyw matki prezentowany w dwie strony. Otwierające minuty finału pokazują, że Sam, główna bohaterka, nie jest już w stanie przeskoczyć bagażu emocjonalnego nagromadzonego pomiędzy nią a rodzicielką. To smutne, że nie daje sobie, ani jej, szansy na zacieśnienie i poprawę stosunków. Równocześnie jest to jednak zwiastun jej motywacji, przekonania o tym, że na niektóre relacje jest już najzwyczajniej w świecie za późno. W odstawkę musi też iść własne życie erotyczne. Nie ma już chwil wytchnienia, ani dobrych okazji do zaspakajania własnych potrzeb, trzeba poświęcić się dla latorośli zanim i te relacje staną się niemożliwe do odratowania. Takowe dylematy i sprzeczności z wrodzonym luzem portretuje bezbłędna Pamela Adlon, a w sukurs przychodzi jej tym razem kamera, która prowadzona z ręki i wykonująca gwałtowne zwroty, udanie symuluje codzienny chaos rodzinnego życia. W jednej chwili trzeba bowiem załatwić alimenty, wysłać sprośne zdjęcie do kochanka, wyprawić dzieci do szkoły i odprawić chorą gospodynię. Nie wszystko uda się pogodzić. Meritum stanowi więź Sam z córkami. Wcielające się w nie młode aktorki wypadają kapitalnie, pod płaszczem stereotypu udanie skrywają własne charaktery – Duke (Olivia Edward) to najmłodszy słodziak, który dawno już nauczył się przekleństw i nie zawaha się przed udawaniem choroby. Najstarsza Max (Mikey Madison) to typowa, humorzasta nastolatka, która co raz bardziej świadoma jest własnych przywar i otaczającego ją świata. Najciekawsza jest zaś niezwykle bystra Frankie (Hannah Alligood), która zmaga się z płciową tożsamością. Serial odważnie sygnalizuje tu współczesne problemy, które nie dają się zrzucić tylko na karb młodego wieku i przejściowej fanaberii. Fabularną klamrą zarówno finału, jak i sezonu jest podróż w jaką Sam decyduje się wyruszyć z córkami. To one potrzebują atencji, to im musi teraz oddać swój czas. Na wyższym poziomie zrozumienia Better Things stanowi zaś strumień świadomości Pameli Adlon. To z jej życiowych doświadczeń zrodził się ów serial, to ona jako zadeklarowana samotna matka dedykuje go swoim pociechom. W duecie z współtwórcą, genialnym Louisem C.K., tkwi talent i estyma, które, pozwalają ma swobodę w opowiadaniu autorskich historii. A choć te nie wnoszą nic nowego do intelektualnego doświadczenia widza, to są cichą okazją do zmierzenia się z intymnymi emocjami.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj