Equalizer 2 to przede wszystkim teatr jednego aktora. Denzel Washington jest dowodem na to, że kino akcji może pod wieloma względami wznieść się na wyżyny dzięki podejściu do roli i stworzeniu postaci, która niczym magnez przyciąga do ekranu. Nie ma tu mowy o aktorze, który olewa profesjonalizm i gra na autopilocie, jak często bywa z wielkimi gwiazdami przechodzącymi z kina artystycznego do rozrywkowego. Tutaj mamy Washingtona w formie: luz, charyzma i budowa mieszanki podziwu, strachu i respektu. Najlepiej wypadają sceny, w których bohater jest tuż przed tym, jak zacznie walczyć z wrogami. Wówczas to właśnie dzięki Washingtonowi i oczywiście dobrej ręce reżysera, Antoine'a Fuquy, budowane jest wyjątkowe napięcie i klimat. To w tym miejscu ten film wznosi się na swoje wyżyny. Sama historia miała potencjał dobrze wyjść ponad to, co widzieliśmy w pierwszej części. Postawiono na sprawę bardziej osobistą bezpośrednio dotykającą życia prywatnego Roberta McCalla. I na dobrym pomyśle się skończyło, bo rozpisanie tego na fabułę wyszło jak w przeciętnym odcinku dobrego serialu (notabene seria Bez litości jest oparta na serialu z dawnych lat). Mamy więc trzy wątki poboczne, gdzie McCall pomaga ludziom i od razu widzimy, że to coś, co mogło być rozpisane na trzy osobne odcinki. Główna historia filmu przypomina taki rozczarowujący finał sezonu, gdzie scenariusz pozostawia wiele do życzenia pod każdym względem. Mamy bowiem fabularne oczywistości (tak nudna i przewidywalna klisza związana z głównym czarnym charakterem, że to aż boli), kiepsko nakreślone motywacje złoczyńcy i totalnie rozczarowującą kulminacją w kiepsko przygotowanej lokacji. Szczegóły tego byłyby zbyt spoilerowe, ale powiem tylko, że robienie z zawodowych komandosów głupców do zabijania pojedynczo, jest takim sztandarowym dowodem kiepskiej końcówki. Szybko, nudno i nieciekawie. Naprawdę w porównaniu do pierwszej części, która do końca trzymała w napięciu, to jest jak niebo a ziemia. Kulminacja psuje wiele w tym, jak się odbiera ten tytuł. Do tego problemem jest tempo, które jest strasznie rwane i samej akcji jest w tym zaskakująco niewiele. To odróżnia sytuację od pierwszej części, która była jak siła natury pozostawiająca za sobą stosy trupów, gdy McCall rzucił się na poszukiwanie dziewczyny. Tej spójności i dynamiki tutaj brakuje i przez to Bez litości 2 bardziej przypomina sensację ze scenami walk niż film akcji. A to wszystko odbiło się też na jakości scen walk. Chociaż choreograf się zmienił, tutaj widać dobre pomysły. Problemem jest nowy operator, znany choćby z The Bourne Ultimatum, który psuje efekt swojego poprzedniego. Tam walki były intensywne, dynamiczne i widzieliśmy to, co trzeba. Często też podkreślano pracą kamery, że to Denzel Washington sam wykonuje wszystkie ciosy. A tutaj? Kamera lata na przesadnych zbliżeniach, a operator nadaje jej trzęsącej się dynamiki, podbudowanej przez za szybki montaż. Typowe marnowanie potencjału choreografii, bo widzimy, że pomysły na uśmiercanie przeciwników są świetne, ale nie możemy ich podziwiać przez przeciętną realizację. Coś, co w pierwszej części imponowało, w tej jest zaledwie poprawne i - częściej - rozczarowujące. Przez to też zdarzają się sceny, gdzie nie widać, czy to Denzel, czy jego dubler. W odróżnieniu od pierwszej części przez takie zabawy miałem częściej wrażenie, że to właśnie zastępca Washingtona robi swoje. A na tym cierpi jakość, bo te walki nie są emocjonujące, straciły swój żywioł i ogień, a wprowadzane naprawdę nieźle rozwiązania (zbliżenia na oko McCalla, który analizuje atakującego) są nieumiejętnie odtwarzane. Dziwne jest to, że ten film działa lepiej, gdy McCall zajmuje się codziennymi sprawami. Czy to pomoc sąsiadowi, czy to właśnie wymierzeniem kary złym ludziom albo po prostu, gdy jako kierowca czegoś w rodzaju ubera ma styczność z różnymi ludzkimi sytuacjami. Ten takie zwyczajne sceny budujące człowieczeństwo bohatera sprawiają, że mają one większe znaczenie i lepiej się je ogląda niż walki, które powinny być najjaśniejszym punktem. Ponownie duża w tym zasługa samego Washingtona i tym razem szkoda mi, że cała jakość nie dorównała mu kroku.
Equalizer 2 nie idzie zgodnie z trendem sequeli i nie ma więcej, mocniej i szybciej. Jest mniej, słabiej i wolniej. Nie jest to złe kino, bo pomimo widocznych wad podczas porównania do "jedynki", ogląda się to w miarę przyjemnie. Aż do końcówki, która zamiast emocjonować kulminacją, zaczyna męczyć i nudzić. Szkoda, bo wielbiciele kina akcji i sam Denzel Washington zasługują na więcej niż przeciętna kontynuacja naprawdę dobrego akcyjniaka.

Gdzie obejrzeć ten film? Zobacz go w naszym repertuarze kin z opcją natychmiastowego zakupu biletu!


Poznaj klawiaturę multimedialną Logitech K400+
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj